Pierwszy test nowego Suzuki Ignis

Mały, zwrotny, ciekawie zaprojektowany i dostępny także z napędem na cztery koła? To już widzieliśmy - Suzuki postanowiło wrócić do modelu Ignis, całkowicie odświeżając jego wizerunek. Jak im to wyszło?

Nazwa Ignis z pewną przerwą gości na rynku od 16 lat, w tym od 14 na Starym Kontynencie. Od zawsze był to samochód poruszający się gdzieś pomiędzy segmentami. Jedną nogą zahaczał o nieco większe kompakty, drugą próbował wskoczyć do SUV-ów, zaś ręką podpierał się na typowych mieszczuchach. Połączenie to pomimo swojej egzotyczności okazało się wyjątkowo udane. Tym, co kupiło klientów nie była jednak stylistyka (umówmy się, starsze modele Suzuki raczej nie należały do najpiękniejszych), a napęd - sprawny czterołap, radzący sobie nawet w dość trudnych warunkach. Rozsądną decyzją było więc powrócić do tego schematu, nadając Ignisowi nieco “lajfstajlowego” charakteru.

suzuki-ignis-2017-elegance-35

Nietagowalny

Audi swojemu nowemu crossoverowi Q2 przykleiło przydomek “untaggable”, co niejako ma nawiązywać do jego unikalnego charakteru. Cóż, jakby nie patrzeć dokładnie na tym samym podwórku, choć oczywiście kilka poziomów niżej gra nowy Ignis. Z wymiarami wynoszącymi 3700 mm długości, 1690 mm szerokości i 1595 mm szerokości obija się o segment A i tzw. A+. Zaletą jest tutaj jednak rozstaw osi, wynoszący 2435 mm, zapewniający nie tylko lepsze prowadzenie, ale także wysoki komfort podróżowania w kabinie. Miło zaskakuje także prześwit, wynoszący 180 mm, co jest jednym z lepszych wyników w tym segmencie.

Z zewnątrz nowy Ignis jest podobny absolutnie do niczego, co kojarzycie z Europejskich ulic. Nieco inaczej sytuacja wyglądałaby w kraju kwitnącej wiśni, gdzie tego typu auta są chlebem powszednim i nikogo nie zaskakują. Z przodu małe Suzuki wyróżnia się ciekawie narysowaną linią maski - jest lekko pudełkowata, zaś w wielkie “czarne okulary” wkomponowano lampy otoczone diodą LED. W najbogatszych wersjach światła wykorzystują oczywiście system Full LED, choć niestety nie należy on do najlepszych - snop jest bardzo jasny, lecz oświetla stosunkowo krótki odcinek drogi przed autem. Nieco więcej kontrowersji budzi tył, głównie za sprawą niezwykle krótkiego zwisu, dużych lamp oraz charakterystycznej, płaskiej powierzchni. Trzeba jednak przyznać, że całość prezentuje się nadzwyczaj spójnie, przypominając nieco starsze modele marki, takie jak Splash czy Wagon R+. Paleta kolorów nadwozia składa się z 10 żywych kolorów, z czego większość z nich można parować w zestawy dwuodcieniowe. W zależności od opcji za lakier metalik musimy dopłacić od 2 090 do 3 090 zł.

suzuki-ignis-2017-elegance-11

Przyjemnym zaskoczeniem jest kokpit Ignisa. Większość modeli tej marki wita kierowców ciemnymi plastikami oraz dość nijakim designem. W przypadku nowego Suzuki projektanci postawili na spójność z linią nadwozia, uzupełniając to wszystko żywymi kolorami plastików i dodatków. Wszystkie elementy odpowiadające za sterowanie klimatyzacją, systemami bezpieczeństwa i inforozrywki rozmieszczono ergonomicznie, a ich obsługa jest niezwykle intuicyjna. Skromny, acz ciekawie rozplanowany zestaw zegarów zawiera wszystkie potrzebne wskaźniki - obrotomierz oraz komputer pokładowy. W przypadku tego ostatniego Suzuki powinno otrzymać gromkie brawa, gdyż po raz pierwszy dawna na kierownicy pojawił się przycisk odpowiadający za sterowanie tym dodatkiem.

Suzuki Ignis 1.2 DualJet Elegance | fot. Maciej Kuchno

Do listy plusów można zaliczyć także przednie fotele. Są one zadziwiająco wygodne, posiadają dość długie siedzisko i idealnie sprawdzają się nawet podczas nieco dłuższej wycieczki. Dodatkowo pomimo braku wzdłużnej regulacji kolumny kierowniczej z łatwością zajmiemy miejsce za sterami Ignisa. Pomysłowo rozwiązano natomiast tylną kanapę, choć nazywanie tej przestrzeni kanapą jest sporym nadużyciem. Tak naprawdę są to dwa niezależne fotele, niczym w Citroenie C2 lub starszym Renault Twingo. Obydwa można przesuwać a także składać, co pozwala na dostosowanie auta do aktualnych potrzeb - możemy uzyskać większy bagażnik lub obszerniejszą ilość miejsca na nogi.

Na co Cię stać?

Pod maską Ignisa znajdziemy tylko jedną jednostkę napędową. Jest to silnik 1.2 DualJet o mocy 90 KM, który kojarzyć możecie chociażby z naszego testu modelu Baleno. Moc przekazywana jest na koła za pośrednictwem 5-biegowej manualnej skrzyni biegów, lub automatycznej przekładni AGS. Do testów otrzymaliśmy zestaw z klasycznym lewarkiem oraz napędem na przednią oś. W ofercie znajduje się także wersja AllGrip Auto, korzystająca ze sztywnego tylnego mostu oraz sprzęgła wiskotycznego. Niestety większość egzemplarzy w tej wersji przewidzianych na sprzedaż w Europie zostało niejako “zagarniętych” przez Włochów, a konkretnie przez dealerów w regionach górskich.

Suzuki Ignis 1.2 DualJet Elegance | fot. Maciej Kuchno

Ignis dzielnie radzi sobie zarówno w mieście jak i na trasie. Co prawda jak na klasyczny silnik wolnossący przystało moc i moment obrotowy dostępne są dopiero w górnym zakresie obrotomierza, lecz nie jest to region, w który będzie się zapuszczali zbyt często. Korzystanie z dolnych partii obrotów jest w zupełności satysfakcjonujące i pozwala sprawnie rozpędzić ważące zaledwie 810 kilogramów Suzuki. Samochód prowadzi się bardzo neutralnie. Nie jest to na siłę usztywniana “deska” - w zakrętach nadwozie delikatnie się przechyla, lecz nijak nie wpływa to na bezpieczeństwo jazdy. Układ kierowniczy jest bardzo przyjemny i pozwala z łatwością wyczuć pracę przedniej osi. Dodatkowo przyjaźnie działające sprzęgło oraz świetna skrzynia biegów ułatwiają codzienną eksploatację. Dzięki niewielkim wymiarom nadwozia oraz sporej zwrotności manewrowanie w mieście nie stanowi większego problemu. Dla osób, które mają problemy z parkowaniem przygotowano także kamerę cofania, którą znajdziemy w wersji Premium i Elegance.

Jak na silnik DualJet przystało największym plusem jest zużycie paliwa. Nawet przy intensywnym korzystaniu z możliwości silnika na dość górzystym terenie Świętokrzyskiego Parku Narodowego spalanie nie przekraczało 6,8 litra na setkę. Przy delikatnym traktowaniu pedału gazu wyniki z piątką na przedzie nie będą żadnym wyczynem.

Nowa stara perspektywa

Przy testach Ignisa wszyscy zadawali jedno pytanie - kto jest tak naprawdę konkurencją tego auta? Moim zdaniem samochód ten ma dużo wspólnego z Pandą, zwłaszcza 4x4 oraz nowym Twingo. To po prostu dość nietypowe podejście do tematu auta z segmentu A+. W przypadku Suzuki przeszczepiono tutaj nieco “terenowych” genów, nadając mu unikalnego charakteru.

Suzuki Ignis 1.2 DualJet Elegance | fot. Maciej Kuchno

Ceny nowego Ignisa startują z poziomu 49 900 zł za wersję Comfort. Stojąca półkę wyżej wersja Premium wyceniona została na minimum 54 900 zł, zaś w wersji z napędem na cztery koła musimy za nią zapłacić 61 900 zł. Topowa odmiana Elegance (taka jak nasz testowy egzemplarz) to już wydatek 61 900 zł za wersję 2WD i 68 900 zł za 4WD. Do tej kwoty należy doliczyć także opłatę za lakier metaliczny. Do oferty niebawem dołączy także odmiana SHVS, czyli Smart Hybrid Vehicle. System typu Mild Hybrid pozwala ograniczyć zużycie paliwa korzystając alternator zespolony z rozrusznikiem jako silnik elektryczny, wspierający klasycznego "spalinowca".

Niestety nie jest tanio. Winowajcą staje się cło, gdyż samochód produkowany jest w Japonii, co dodatkowo generuje wyższe koszty transportu. Mimo wszystko Suzuki Ignis jest propozycją wartą rozważenia, zwłaszcza przez osoby, które mieszkają w górzystych regionach i potrzebują małego auta z napędem na cztery koła.