10 lutego 2065r. Gdzie podziali się kierowcy?

Czy myślałeś kiedyś o tym, jak będzie wyglądać motoryzacja przyszłości? Czy czekają nas faktycznie latające samochody rodem z filmu „Piąty element”? A może szeroko rozwinięta teleportacja całkowicie wyprze auta z rynku? Daleko szukać, a można skupić się na tym, co już powoli ma miejsce. Mowa o samochodach autonomicznych.

Pierwsze samochody na świecie nie tylko nie przypominały tych, które znamy obecnie, ale też miały niewiele wspólnego z faktycznym kierowaniem, bo ruch był stosunkowo niewielki. Z czasem na drogach robiło się coraz gęściej, a samochody stawały się coraz szybsze. Wynika z tego oczywiście szereg niebezpieczeństw, a co za tym idzie – wypadków, nierzadko wynikających z głupoty kierujących.

I ktoś z wysoko postawionych ludzi w branży motoryzacyjnej pomyślał w końcu, że może warto wprowadzić w samochodach elementy wyposażenia, które będą ułatwiały życie kierowcy. Od prostych nawiewów, przez nawigację, po asystenta parkowania. Wszystko to są świetne gadżety, które nie tylko ułatwiają życie, ale też pozwalają zachować więcej uwagi na analizowanie faktycznej sytuacji na drodze, niż na obsługę samego auta.

I tu pojawia się pewien zgrzyt. Moment o którym mowa, to teraźniejszość, kiedy to coraz więcej koncernów namiętnie testuje samochody autonomiczne. Za przykład mogą tu posłużyć samochody Mercedesa i Audi, choć to nie jedyne tego typu konstrukcje. Rola kierowcy zostaje w nich zminimalizowana do bliskiej zera, zaś "sztuczna inteligencja" ma o wszystko zadbać.

I z jednej strony kibicuję tej technologii, ponieważ jest to kolejny krok do przodu dla naszej cywilizacji. Rozwój jest zjawiskiem pozytywnym, także – super. Niestety, jest wiele „ale”, przez co moje odczucia stają się bardzo mętne.

Po pierwsze – gdzie przyjemność z jazdy? Ten argument zrozumieją tylko miłośnicy motoryzacji, którzy lubią po prostu pojeździć. I choć może nie ma on uzasadnienia ekonomicznego, czy też nie brzmi zbyt rozwojowo, to ma on potężną moc. W końcu to klienci tworzą popyt i jeśli nie zechcą, to nie kupią tych „myślących” aut.

Po drugie – czy to faktycznie takie bezpieczne? Założenie jest proste: gdy na drodze pozostaną same samochody autonomiczne, to doskonale pracujące ze sobą systemy będą mogły przewidywać sytuację na drodze nawet kilkadziesiąt kilometrów do przodu, odpowiednio dopasowując prędkość wszystkich pojazdów. Dzięki temu będzie szybciej, taniej i bezpieczniej, a kierowca zamiast stracić kilka godzin za kierownicą, będzie mógł przeczytać dobrą książkę. Co jednak może się wydarzyć, gdy domorosły haker włamie się do systemu takiego auta, a kierowca już nawet nie pamięta jak się prowadzi? Co się może wydarzyć, gdy jakiś czujnik się przepali, albo inna elektroniczna pierdoła nawali? I co gorsza, co się może wydarzyć, gdy zwyczajnie nie umyjemy auta, a jego „mózg” zwyczajnie przez to oślepnie? Śmierć w takim układzie czai się na każdym zakręcie.

A wyobraźmy sobie okres przejściowy, kiedy po drogach jeżdżą samochody prowadzone przez kierowców oraz przez sztuczną inteligencję. O ile sztuczna inteligencja została zaprojektowana przez człowieka i jej zachowania nie powinny wydawać się irracjonalne kierowcy jadącemu obok, o tyle już system czujników może nieprawidłowo interpretować nietypowe zachowania innych uczestników ruchu. Innymi słowy autonomiczny samochód mógłby zwyczajnie zgłupieć. Może warto mu dać wówczas zdolność uczenia się? Tylko czy wtedy nie zacznie jeździć dokładnie jak my? Czy nie było głównym założeniem wyeliminowanie tego? No właśnie.

I w końcu po trzecie – ilu kierowców może stracić pracę? O ile żona Kowalskiego będzie zadowolona, że może przeglądać najnowszą ofertę wyprzedażową w ulubionym sklepie z ubraniami, podczas gdy jej samochód samodzielnie ją tam wiezie, o tyle sam Kowalski, który dotychczas pracował jako zawodowy kierowca, będzie trochę zaniepokojony, że nie może znaleźć pracy. Kierowcy ciężarówek, kurierzy, taksówkarze, kierowcy autobusów – wszyscy oni za kilkadziesiąt lat mogą zostać wyparci przez roboty, które nie będą łamać przepisów, nie będą kombinować z paliwem i nie będą też ryzykować na trasie, przez co ewentualne koszty spadną. Tyle że tych ludzi nie jest wcale tak mało, a żyć z czegoś muszą. Ten argument trzeba jednak traktować z przymrużeniem oka, ponieważ odejście od manufaktur i przejście do fabryk, a z czasem do ich automatyzacji – wcale nie wyszło nikomu na złe.

Jak zatem będzie wyglądał świat za oknem za 50 lat? Czego możemy się spodziewać po roku 2065? Ciężko powiedzieć. Sam wróżbita Maciej z pewnością nie potrafi tego jeszcze dostrzec. Być może będzie właśnie tak jak napisałem – znikną z ulic kierowcy, a zastąpią ich bezmyślne „myślące” automaty. Producenci będą nam mówić, że chodzi o nasze bezpieczeństwo i wygodę, tylko czy aby na pewno?

Tym samym życzę wszystkim miłych chwil za kierownicą – korzystajcie póki możecie!
Szerokości!