Infiniti FX50 S Premium

Już od małego lubiłem wszystko, co duże. Miałem dużą butlę do karmienia, olbrzymi wózek oraz potężnego misia maskotkę. Teraz, gdy trochę podrosłem, maniakalna potrzeba wielkości nadal mocno we mnie siedzi. W salonie mam wielki telewizor, w sypialni olbrzymie łóżko, a w garażu stoi duże auto.

Zapewne większość z Was widziała reklamę telewizyjną pewnej sieci telefonii komórkowej, w której to niejaki Marcin Prokop chwali się, że ma wszystko duże od urodzenia. Ja również mam wszystko duże już od samego urodzenia i podobnie jak Pan Prokop zamierzam się tym pochwalić wszem i wobec.

Być może zawiodę teraz większą część moich wielbicielek (wielbicieli być może też), ale nie zamierzam się rozbierać i upubliczniać swoich nagich zdjęć ukazujących moje "duże" cechy. Musicie mi uwierzyć na słowo. Zamierzam jednak pokazać Wam mój samochód, który podobnie jak ja, ma wszystko duże. Rozmiar zewnętrzny, felgi, silnik czy spalanie. Wszystko to jest olbrzymie - czyli idealnie pasujące do mnie.

Zjedz mnie!
Zastanawiacie się, co to za auto? Ciężarówka Star? A może gigantyczna maszyna robocza Caterpillar? Jesteście blisko, ale autem, z którego posiadania jestem bardzo dumny, jest Infiniti FX50 S. Ok, są na rynku większe SUV-y. Również pickupy bardzo często mają dłuższe nadwozia. Jednak to właśnie stylistyka Infiniti FX trafiła do mnie najbardziej, a popularne pickupy zupełnie nie pasują do mojego stylu bycia. Co prawda nie pochodzę z miasta, ale praca fizyczna jest mi zupełnie obca. Zostałem stworzony do wyższych celów! Dlatego luksusowy SUV idealnie dopełnia mój charakter.

Wspomniałem już, że japoński FX trafia idealnie w moje wyimaginowane pojęcie designu kompletnego. Zgadzam się, że jest to mocno subiektywna opinia, ale moim zdaniem jest to najlepiej wyglądający SUV obecnie dostępny na polskim rynku. Opasłe Audi Q7? Perfekcyjnie nudne BMW X5? Stylistyka FX zjada te auta na śniadanie. Zresztą przód tego samochodu wygląda tak, jakby na dzień dobry zjadał wszystko, co napotka na swojej drodze.

Spójrzcie na te charakterystyczne przednie światła. Na potężne przednie nadkola, jakże uwypuklone przez japońskich stylistów. Tym samochodem można straszyć małe dzieci, wieszając jego zdjęcie nad ich malutkimi łóżeczkami. Gdyby każde auto miało swój zwierzęcy odpowiednik, Infiniti FX w moich oczach byłoby jakimś potężnym dinozaurem lub waranem z Komodo. Podczas gdy wielu producentów samochodów robi coraz mniej wyróżniające się z tłumu auta, Infiniti zachowuje swój niepowtarzalny i mocno rozpoznawalny styl.

Jak już wiecie, lubię wszystko, co duże, więc w moim aucie nie mogły znaleźć się jakieś niewielkie, 18-calowe felgi. Poszedłem na całość i wybrałem 21-calowe obręcze aluminiowe (nie wymagają dopłaty w wersji S!), na które naciągnięto równie olbrzymie gumy (265/45).

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że model FX doczekał się liftingu. Co w nim zmieniono? Delikatnie "podrasowano" grill, zmieniono przedni zderzak i... to na tyle. Czym mam za złe Infiniti, że tak kosmetyczne poprawki dumnie nazywaną liftingiem? Absolutnie nie! Spójrzcie zresztą na jakiś model VW. Tam każdy kolejny lifting nazywa się kolejną generacją i zupełnie nowym autem!

Do środka!
Wyraz "dużo" znajduje także swoje odzwierciedlenie wewnątrz mojego auta. Na konsoli środkowej znajduje się dużo różnego rodzaju guzików i pokręteł, a łopatki służące do zmiany biegów umiejscowione za kierownicą są także słusznych rozmiarów. Ilość miejsca z przodu? Więcej niż wystarczająca. Z tyłu? Pozwólcie, że jeszcze do tego wrócę.

Ogólnie klimat panujący w kabinie podoba mi się niemniej niż stylistyka zewnętrzna auta. Co prawda odnoszę wrażenie, że miejscami widać już upływ lat, to jednak taki nieco nieszablonowy i z pewnością nie nudny pomysł na krój konsoli środkowej czy też zegarów w dalszym ciągu do mnie trafia.

Wspomniałem już, że wnętrze FX-a skrywa dużą ilość guzików i pokręteł. Ile ich jest dokładnie tego nie wiem, ale liczba, na jakiej skończyłem je liczyć, to 37. Ergonomia nie jest najmocniejszą stroną tego auta. Przyciski na "leżącym" panelu środkowym są dobrze i czytelnie opisane, jednak ich ilość mogłaby być mniejsza. Tym bardziej, że ekran systemu multimedialnego jest dotykowy i bardzo często fizyczne przyciski funkcyjne dublują się z tymi wyświetlanymi na owym ekranie.

Pochwalę się jeszcze, że mój samochód to najbogatsza wersja wyposażenia S Premium. "S" jak Sport, "S" jak Sznyt, "S" jak Super. Wszystkie te określenia idealnie pasują do tego auta i oczywiście idealnie pasują do mnie. W standardzie tej wersji znajdują się m. in. takie gadżety jak system multimedialny z wbudowanym dyskiem twardym oraz nawigacją, 21-calowe felgi aluminiowe, bi-ksenonowe reflektory z funkcją doświetlania zakrętów, panoramiczna kamera ułatwiająca parkowanie z widokiem z góry, szyberdach, pełna elektryka fotela kierowcy i pasażera i oczywiście tapicerka skórzana.

Gadżetów zdecydowanie poprawiających mi humor oraz łechtających mojego ego mam na pokładzie znacznie więcej, jednak spróbujcie zerknąć na wyposażenie standardowe konkurentów tego Infiniti. Nie ma tam takich ekstrasów? Są? A jakiej dopłaty wymagają? No właśnie.

Duży z małym
Tak jak obiecywałem, wspomnę słowem o ilości miejsca na tylnej kanapie oraz o pięcie achillesowej FX-a, czyli bagażniku. Zaznaczę od razu, że zarówno przednie fotele jak i tylna kanapa zostały pokryte wysokogatunkową skórą. Zresztą wszystkie materiały zastosowane do wykończenia wnętrza tego Infiniti są bardzo dobre - i jakie robią wrażenie? Oczywiście duże. Miało być o miejscu z tyłu i o bagażniku, a tu znów mania wielkości wzięła górę.

Na tylnej kanapie wygodnie zasiądą dwie dorosłe osoby. Zmieści się tam i trzecia, jednak nie tylko wyprofilowanie tylnej kanapy będzie ją uwierało w tyłek, ale i bliska obecność dwóch pozostałych pasażerów może krępować. Krępować mogą także niezbyt duże boczne szyby, które w połączeniu z tylnym, również niezbyt wyrośniętym oknem, mogą powodować klaustrofobiczne wspomnienia lub prowokować intymne sytuacje.

Miejsca z tyłu nie jest mało, ale nie jest go też tak dużo, jak mogą sugerować gabaryty zewnętrzne auta. Również bagażnik nie jest tak okazały, jakby to mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Strasznie nie lubię tego słowa, ale w tym wypadku muszę go użyć: miejsce na bagaże jest po prostu śmiesznie małe. Jeśli do tego dodamy wysoki próg załadunku z poprowadzoną na równi z nim płaską podłogą, otrzymamy idealny obraz mizernej całości.

Spytacie jak mały jest bagażnik FX-a? Ma raptem 410 litrów. To tylko o 30 litrów więcej niż pomieszczą w swoich kufrach takie tuzy jak VW Golf czy Opel Astra. A co z konkurencją tego Infiniti, czyli Mercedesem ML, BMW X5 czy Audi Q7? Te niemieckie SUV-y mają schowki na okulary większe od bagażnika Inifniti, a pojemności ich bagażnika mają trzycyfrowe wartości zaczynające się od cyfry 6 (BMW, MB) lub nawet 7 (Audi). Jak widać nawet największy twardziel ma w sobie coś małego.

Kto mi podskoczy?
Czas skończyć już z tymi niezbyt miłymi, ale jednocześnie jakże mi obcymi określeniami. Przecież ja jestem wielki i uwielbiam wszystko to, co duże! Zajrzyjcie zresztą pod maskę mojego auta. Ok, znajduje się tam tona plastiku oraz parę drobiazgów, które przypominają wszystko, tylko nie silnik. Znaczek Infiniti oraz V8 pobudzają Waszą wyobraźnię? Już cieknie Wam ślinka? A może macie kisiel w... o przepraszam, miałem nie używać tego infantylnego określenia.

Ze wszystkich silników mogących pracować pod maską FX-a (są raptem trzy), zdecydowałem się oczywiście na największy. 5 litrów pojemności, 8 cylindrów w układzie V i ta świadomość posiadania czegoś z absolutnego topu wywoływała u mnie pokłady nieposkromionej dumy. Również 390 KM oraz 500 Nm sprawiało, że chwaląc się tym faktem, chodziłem dumny jak paw lub jeździłem z głową podniesioną do góry i łokciem wystającym przez okno.

Z innych SUV-ów dostępnych na polskim rynku tylko Mercedes ML/GL63 AMG i Jeep Grand Cherokee SRT8 mają większe silniki. Audi? BMW? Nie dość, że ich topowe silniki są mniejsze, to jeszcze bardzo często wspomagają się turbosprężarkami. Mięczaki! W moim przypadku moc czerpana jest z pojemności bez pomocy wspomagaczy a'la viagra.

Smok
Swój nieposkromiony charakter oraz niebagatelną pojemność wolnossąca jednostka napędowa udowodnia tuż po przebudzeniu się ze snu. Wskazówka obrotomierza skacze na chwilę niemalże do cyfry 3, auto lekko się kołysze, a do uszu dociera dźwięk powodujący ciarki na plecach. Dźwięk, który działa na mnie tak pobudzająco, jak dwie szklanki kawy popite Red Bullem.

Pomimo luksusowego charakteru auta, ludzie z Infiniti na szczęście nie starali się na siłę wytłumiać kabiny i kastrować silnika z okazywania głosowych możliwości. Oczywiście za każdym razem, gdy wskazówka obrotomierza znajduje się przed wartością 2, do wnętrza dociera tylko cichy szmer nie zapowiadający huraganu. Wystarczy jednak mocniej docisnąć prawy pedał, aby ów huragan rozpętał się na dobre. Wkręcany na obroty silnik wręcz krzyczy niczym zwolennik sado-maso chcący jeszcze większej ilości wrażeń. Pomimo ujemnych temperatur często otwieram szybę, aby słuchać ryku rozgniewanego mastodonta, któremu akurat gdzieś się spieszy. Radio? W tym aucie może służyć tylko i wyłącznie do zagłuszania teściowej.

FX, gdyby tylko mógł, zionąłby ogniem niczym smok. Póki co, jednak pali niczym smok. Gdybym miał pod maską wielbłąda, być może wysoki apetyt na paliwo nie dziwiłby mnie. Pod maską mam jednak prawdziwego smoka, który poniżej 20 litrów na setkę wypija tylko wtedy, gdy za jego kierownicą zupełnie przez przypadek usiądzie szef Greenpeace i ustawi tempomat na bardzo racjonalną prędkość.

Jeżdżąc stylem mieszanym, raz w mieście raz poza nim auto spalało średnio 21,5 l na każde przejechane sto kilometrów. W momencie gwałtownego wciśnięcia pedału gazu sugerowany zasięg możliwy do pokonania maleje wprost proporcjonalnie do tempa wznoszenia się strzałki prędkościomierza. Apetyt na konsumowanie benzyny bezołowiowej w tym aucie nigdy nie jest na tyle duży, aby nie mógł być większy. Na pohybel ekologom!

S jak Sport
Zresztą mnie spalanie zupełnie nie interesuje. Najważniejsze, że pasuje do niego mój ulubiony wyraz, czyli "duże". Duży silnik, duża moc i duży moment obrotowy to jednak nie wszystko. Aby te 390 KM i 500 Nm miało sens praca układu kierowniczego oraz zawieszenie musi nadążać za czarnym charakterem jednostki napędowej. I wiecie co? W tym aucie cały układ napędowy jest bardzo dobrze skalibrowany i poskładany niczym duża budowla z klocków Lego.

Siła wspomagania kierownicy zmniejsza się wraz z osiąganą prędkością. Zawieszenie o dwóch trybach pracy (Auto i Sport) nie robi w majtki zaraz po tym, jak silnik zaryczy, a na horyzoncie pojawi się pierwszy zakręt. Oczywiście wysoko umieszczony środek ciężkości nie pomaga w dynamicznym pokonywaniu zakrętów, ale biorąc pod uwagę masę i gabaryty auta, jest naprawdę nieźle, chociaż moim zdaniem zbyt mało komfortowo (mam na myśli tryb Auto).

Nawet przy ustawieniu pracy zawieszenia w tryb automatyczny, samochód nie charakteryzuje się jakimś ponadprzeciętnym poziomem komfortu. Co prawda zawieszenie pracuje bardzo kulturalnie, nie krzycząc na nas tuż po wjechaniu w jakąś dziurę, jednak resorowanie jest stosunkowo twarde i sprężyste. W trybie sportowym robi się jeszcze bardziej twardo, co akurat korzystnie wpływa na brak efektu motorówki podczas przyspieszania. Nie ma co się jednak oszukiwać. FX nie jest przyklejony do jezdni niczym Porsche 911 i nie jest tak zwinny jak Lotus Elise. Potężny, ale także bardzo ciężki silnik umiejscowiony z przodu sprawia, że jeśli przesadzi się z dynamiką jazdy, zjawisko podsterowności jest tak oczywiste jak tęcza po letniej burzy.

Nie muszę chyba nikogo uświadamiać, że auto jest bardzo szybkie. 5,8 s potrzebne do rozpędzenia takiego mastodonta do prędkości trzycyfrowej robi wrażenie. Podobnie jak prędkość maksymalna na poziomie 250 km/h. Ten jakże pięknie brzmiący i paliwożerny silnik zdaje się drwić z praw fizyki i za każdym razem w każdej sytuacji i na każde żądanie jest w stanie ciągnąć auto do przodu z niesamowitą siłą. Niestety, od tego zestawu odstają nieco hamulce. Mogłyby być bardziej ostre tym bardziej, że jazda z prędkościami niedozwolonymi nawet na polskich autostradach nie jest żadnym wyczynem dla tego auta.

Pozytywne zdanie mam o 7-biegowej automatycznej skrzyni biegów. Jej praca jest bardzo płynna, a kiedy trzeba także szybka. Ze swojej strony mogę polecić jazdę w trybie sportowym lub manualnym. Nie chodzi mi tutaj o lepsze osiągi i większą władzę nad autem, ale o dźwięk silnika. Przy takich ustawieniach przekładni automatycznej obroty trzymane są zdecydowanie wyżej, a co za tym idzie ryk smoka siedzącego pod maską jest bardziej donośny i jeszcze bardziej masuje moje uszy.

Każdy model FX-a niezależnie od wersji silnikowej posiada napęd na cztery koła. Przy tak mocnym silniku jak mój jest to wręcz element nieodzowny wpływający bardzo pozytywnie na trakcje i mogący przenieść na asfalt potencjał silnika. Teren? Konia z rzędem temu, kto wjedzie FX-em w teren większy niż nieutwardzona polna droga.

Dużo, niedużo
Kolejna rzecz z jaką bardzo lubię się obnosić są pieniądze. Jak myślicie ile zapłaciłem za moje Infiniti? Retoryczne pytanie, prawda? Oczywiście zapłaciłem za nie dużo! Wyjeżdżając z salonu takim egzemplarzem jak na zdjęciach, w kasie tej japońskiej marki zostawiłem 342 350 zł. Prawda, że to spora suma pieniędzy?

Patrząc jednak na ceny konkurentów Japończyka, te nieco ponad 340 000 zł nie robią aż takiego wrażenia. Chcąc kupić równie mocnego Mercedesa ML500 lub BMW X5 5.0i oraz dokładając do tych aut wyposażenie porównywalne do wyposażenia wersji S Premium, kwoty, jakie będzie trzeba wydać za niemieckie auta, zdecydowanie przebiją tę, jaką ja wydałem na FX-a.

Jedynym minusem, jaki udało mi się odnaleźć, jest brak opcji dodatkowych w wyposażeniu Infiniti. Chcąc mieć na pokładzie jakiś ciekawy gadżet, którego nie ma wersja podstawowa trzeba zdecydować się na kolejną w hierarchii wersję wyposażeniową, która oprócz naszego pożądanego gadżetu ma także wiele innych mniej potrzebnych pierdół.

Mam dużego!
Naprawę lubię swoje auto. Wygląda świetnie, ma duże felgi i jest takie jak ja, czyli lubi robić wokół siebie dużo zamieszania. Mocny silnik gwarantuje świetne osiągi i orgiastyczne wręcz doznania dźwiękowe. A to, że jego spalanie jest czystą abstrakcją? Nie przeszkadza mi zupełnie, bo i tak najczęściej jeżdżę tym samochodem tylko do kościoła i pełny bak wystarcza mi na dwa miesiące.

Powiecie, że FX ma mały bagażnik. Ok, zgadza się, ale przecież nie zamierzam się nim wybierać z grupą znajomych na tygodniowy wypad do Chorwacji. Ciekawe, kto by pokrył koszty paliwa?! Podoba mi się w nim także bardzo dobry stosunek ceny do oferowanych wrażeń oraz jakości. Warto było brać kredyt i w dalszym ciągu mieszkać z mamusią. A wiecie, co cenię w nim sobie najbardziej? Ten samochód w cudowny sposób leczy wszystkie moje małe i duże kompleksy.

Zalety:
+ świetna stylistyka nadwozia
+ bardzo dobra jakość wykonania
+ bogate wyposażenie
+ dobry stosunek ceny do oferowanej jakości
+ świetny silnik za który dałbym się pokroić...

Wady:
- ...gdyby tylko ktoś pokrywał za mnie koszty paliwa
- bardzo mały bagażnik
- kulejąca ergonomia
- hamulce bojące się dużych prędkości

Podsumowanie:
Ten SUV jest jak Marcin Prokop: wszystko ma duże od urodzenia. Rewelacyjny wygląd, bardzo dobra jakość wykonania i abstrakcyjnie duży silnik zadowalający się abstrakcyjną ilością paliwa tworzą obraz idealnego środka leczącego absolutnie wszystkie kompleksy. Infiniti FX to świetny SUV, chociaż zdecydowanie bardziej racjonalny z 3-litrowym dieslem pod maską.