Mini Clubman Cooper SD

Brytyjska 'cukierkowość' w tym egzemplarzu Mini Clubmana sięgnęła apogeum, głównie za sprawą pakietu ekskluzywnych dodatków o arystokratycznej nazwie Hampton. Jednak angielski, flegmatyczny klimat przełamuje prawdziwie niemiecki akcent - nowy silnik diesla rodem z BMW.

Człowiek jest znudzony szarym życiem. Praca, dom, praca, dom, po drodze market, znowu praca i znowu dom. Nie starcza czasu nawet na odrobinę przyjemności. W tym całym wirze codzienności nie zwraca uwagi na mijanych ludzi, na sytuacje i otaczający go świat. Nie skupia również się na samochodzie, w którym spędza dużą część swojego życia. Otwarcie drzwi, przekręcenie kluczyka, biegi: pierwszy, drugi, trzeci, przekręcenie kluczyka i zamknięcie drzwi. I tak niemalże codziennie, rano, popołudniu i wieczorem.

Samochód stał się przedmiotem użytkowym. Bezpłciową kupą żelastwa, która przy zakupie pożera całe nasze oszczędności, a podczas eksploatacji z chęcią łyka połowę pensji. Jest nijaki, zazwyczaj srebrny i 5-drzwiowy, ma czarno-szare przytłaczające wnętrze wykonane z trzeszczących plastików, a jedynym, jasnym światełkiem w tunelu jest kontrolka rezerwy paliwa. Motoryzacyjny koniec świata?

W większości wypadków tak, ale nasz świat nie jest tak pesymistyczny. Na szczęście są tacy producenci, którzy oprócz umiejętności stworzenia wspomnianego kawałka żelastwa, plastiku i gumy, który bez emocji wozi nas z punktu A do punktu B, potrafią w niego tchnąć ducha i spowodować, że zza ciemnych chmur wyjdzie słońce, piękna nieznajoma z przystanku uśmiechnie się do nas zalotnie, a droga z pracy do domu stanie się najbardziej niewiarygodną przejażdżką w naszym życiu.

Brytyjczyk z charakterem
Oto Mini Clubman, lek na całe to motoryzacyjne zło. Chciałoby się rzec na początek, że "jego nazwa nawiązuje do wspaniałej historii brytyjskiej marki, kiedy to w 1960 roku przedstawiono Mini w odmianie kombi". Ale to nieprawda. Tę bardziej praktyczną odmianę niewielkiego samochodziku projektu Sir Alec'a Issigonisa nazwano Morrisem Travellerem bądź Austinem Countrymanem, a Clubman był w latach 70-tych po prostu odmianą klasycznego hatchbacka z beznadziejnie dopasowanym nowym frontem.

Czym jest dziś Clubman? "Lajfstajlowym", bogatym w nawiązujące do przeszłości ozdobniki kombi, choć określenie "kombi" to za duże słowo na ten brytyjski samochód. To raczej taka praktyczniejsza odmiana 3-drzwiowego Mini, której znacznie przedłużono tylną część nadwozia i efektownie ją zakończono skrzydłowymi drzwiami otwieranymi na boki (tak jak w wiekowym Travellerze). Tak, tu nie ma klapy! Bagażnik co prawda urósł o 100 litrów w porównaniu ze zwykłym Cooperem, ale wyjściowe 260 litrów to wciąż tyle, żeby zmieścić dwie torebki z perfumami ulubionej drogerii.

Skrzydełkowe "wrota" bagażnika to jednak nie koniec ekstrawagancji Brytyjczyka. Także dostęp do kabiny Clubmana jest nietypowy. Z lewej strony znalazły się zwykłe, długie drzwi, niczym w 3-drzwiowym nadwoziu, ale z prawej mamy ich już dwoje. Te przednie są ciut krótsze od lewych i otwierają się klasycznie, te tylne, znacznie krótsze, otwierają się natomiast pod wiatr. Rozwiązanie rzadkie, dodające ekstrawagancji, ale wcześniej już znane z takich samochodów jak Toyota FJ Cruiser, czy choćby Mazda RX-8.

Kontrowersji...
Jak z Mini Clubmana zrobić auto, które będzie miało jeszcze więcej smaku i niepowtarzalności? Dosypać mu dodatków, a tych w palecie brytyjskiego producenta nie brakuje. Można zacząć banalnie, aczkolwiek z gustem i zamówić biało-kremowy lakier Pepper White. Później pójść w wir szaleństwa i za kwotę ponad 16 300 złotych zafundować pakiet ekskluzywnych akcesoriów pod nazwą Mini Clubman 50 Hampton. Z zewnątrz wyróżni się nie tylko specjalnymi emblematami serii powstałej dla uczczenia 50. rocznicy powstania odmiany kombi, ale przede wszystkim bordowymi wykończeniami, których kolor nosi nazwę Damson Red. Znajdziemy je więc na lusterkach, w formie pasów na masce, w postaci dekielków na alufelgach oraz we wnętrzu, o czym chwilę później.

Na pewno w oczy rzucą się jeszcze inne detale ubarwiające Clubmana. Znakomite, biksenonowe reflektory z czarnym wnętrzem to element wspomnianego pakietu 50 Hampton, podobnie zresztą jak 17-calowe felgi z lekkich stopów z podwójnymi, czarnymi ramionami i polerowanym rantem. Jednak za ogromny, podwójnie otwierany szklany dach trzeba już dopłacić (3998 zł), podobnie jak za gustowny (rzecz względna) spojler na dachu (693 zł).

...ciąg dalszy
Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić Mini ze zwykłym, szarym kokpitem, z klasycznymi zegarami przed oczami kierowcy i prostą aż do bólu konsolą środkową? To tak, jakby Ferrari pokazało hatchbacka z napędem na cztery koła... A nie, przepraszam, to zły przykład. A więc - nie, nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Kontrowersyjne, a zarazem jedyne w swoim rodzaju wnętrze Mini jest tak przesiąknięte stylem, jak cała karoseria brytyjskiego auta i pasuje to wręcz idealnie.

Nie szkodzi, że ogromna patelnia w formie prędkościomierza jest zupełnie nieczytelna dla kierowcy (ale jakoś wyraźna dla pozostałych pasażerów...), że trudno znaleźć po ciemku przełączniki otwierania szyb i włączania oświetlenia wnętrza (choć dzieci je od razu odnajdują...), że przełącznik sterowania systemem audio i nawigacją na pierwszy rzut oka wygląda jak "lajfstajlowa" zapalniczka. Nie szkodzi. Tu po prostu tak ma być, każdy detal, każdy centymetr kwadratowy wnętrza Clubmana emanuje stylem, charakterem i czymś, co trudno opisać, a czymś, co czuje się od razu po zajęciu miejsca za kierownicą.

I wcale nie mówię tu o pięknie pachnącej, opcjonalnej skórzanej tapicerce Lounge Damson Red z bordowymi szwami (element pakietu Hampton), czy też świetnie leżącej w dłoniach małej, sportowej kierownicy (w pakiecie Chili). Nie mówię też o nienagannej jakości materiałów, czy też znakomitym lewarku zmiany biegów, który jest dokładnie tu, gdzie ma być. To jest właśnie klimat Mini, może miejscami flegmatyczny i zbyt cukierkowaty, ale to właśnie odróżnia Brytyjczyka od tej całej nudnej, szarej masy wokół nas.

Uprzyjemnianie sobie życia
Do tego Clubman, w tej swojej całej oryginalności i "dziwności" przez boczne "split-doory", jest całkiem praktyczny i wygodny dla czterech dorosłych pasażerów. Z przodu siedzi się świetnie, choć regulacja pochylenia oparcia jest trudno dostępna. Z tyłu też nie najgorzej, choć wiadomo, że najlepiej wsiada się od prawej strony.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na system audio i nawigacji w Clubmanie. Na całość składa się zestaw Navigationssytem Business, za który trzeba wydać 5879 złotych. To zaawansowany system multimedialny, po którym dość prosto można się poruszać, także głównie dzięki polskiemu językowi w menu. Na brawa zasługuje świetna i bardzo dokładna nawigacja, na której mapie znalazła się całkiem niedawno otwarta droga ekspresowa łącząca Kielce ze Skarżyskiem-Kamienną.

Znakomitym uzupełnieniem zestawu jest system nagłośnienia firmy Harman Kardon, renomowanego producenta audio. Składa się na niego 10 głośników (4 x 26 mm wysokotonowe, 2 x 100 średniotonowe, 2 x 150 mm niskotonowe, 2 x 150x230 mm basowe) wspomaganych przez cyfrowy procesor dźwięku i wzmacniacz o mocy 480 W. Nie muszę chyba przypominać, że do pełnej radości odsłuchu będzie potrzebna płyta CD z prawdziwego zdarzenia, a nie pamięć USB z "empetrójką" miernej jakości.

Clubman w swoim żywiole
Mini proponuje do modelu Clubman dość szeroką paletę jednostek napędowych. Może to być flegmatyczny silnik benzynowy 1.6 o mocy 98 KM, czy też 90-konny turbodiesel o tej samej pojemności. Z drugiej strony dla tych, co w drodze z pracy do domu (lub z domu do pracy - w zależności kto ma lepszy humor, żona czy szef) urywają cenne ułamki sekund, przygotowano odmianę John Cooper Works, która z turbodoładowanego 1.6 wyciska 211 szalonych, pełnokrwistych angielskich koni.

Mini, wspólnie z BMW, które dumnie ukrywa się pod brytyjskimi korzeniami, ma jeszcze lepszą propozycję. Do Clubmana trafił właśnie nowiutki, 143-konny turbodiesel o pojemności 2 litrów, który w Mini oznaczony jest pod kryptonimem Cooper SD. Brzmi dumnie, choć to tylko "klekot, którego jedyne miejsce powinno być w nowej BMW Serii 1", jak mawiają złośliwi. Czy to tylko "zwykły" diesel w "zwykłym" aucie?

2-litrowy turbodiesel o mocy 140 KM to statystyczny napęd posiadacza kompaktowego modelu z Wolfsburga. I powiedzmy sobie szczerze - głowy nie urywa, mistrzem sprintów nie jest. Czy w Clubmanie podobny silnik ma szanse? Papierowa moc nie robi wrażenia, podobnie jak masa Clubmana wynosząca nieco ponad 1200 kg. Znacznie lepiej przedstawia się moment obrotowy - to pokaźne 305 Nm osiągane już w zakresie 1750-2700 obr/min.

Cooper SD Clubman jest grzeczny, nawet rano, gdy budzi się do życia. Może jest delikatnie za głośny, ale na pewno nie można mu odmówić kultury osobistej. Drążek manualnej, 6-biegowej skrzyni sam wpada w dłoń i można ruszać. Pozycja za kierownicą prawie idealna, choć niska i niemalże pionowa przednia szyba daje uczucie klaustrofobii. Mini posłusznie wykonuje wszystkie polecenia, żwawo reaguje na ruchy kierownicą, lewarka zmiany biegów i prawej stopy. W mieście można poczuć dwie rzeczy - sztywne zawieszenie, które daje o sobie poznać na dziurach w asfalcie i... niski apetyt na paliwo - zaledwie 6,6 litra na 100 kilometrów. Duża w tym zasługa seryjnego systemu Auto Start Stop, który gasi nam silnik podczas przedłużającego się postoju w korku.

I tu mam właśnie dylemat
Jednak to nie miasto jest naturalnym środowiskiem Clubmana - to szybka i kręta droga. Prawdziwy kierowca wciśnie jednak wcześniej trzy przyciski umieszczone przed lewarkiem zmiany biegów - odłączy kontrolę trakcji, wyłączy wspomniany system Start/Stop i uruchomi tryb Sport. Ten ostatni usztywnia i tak już ostry jak brzytwa układ kierowniczy oraz wzmacnia reakcję na dodanie gazu. Teraz wystarczy kawałek krętej trasy, najlepiej o wschodzie słońca i z nienagannym asfaltem, żeby poznać całą radość prowadzenia Mini. Lewarek sam wrzuca biegi, koła posłusznie wykonują polecenia kierowcy, a ciąg silnika wydaje się nie mieć końca. Przyspieszenie przyjemnie wgniata w fotel, Clubman w okamgnieniu katapultuje się z 80 do 120 km/h (8,4 s) i tylko odgłos pracy silnika, przeradzający się w momentami w nietypowy pomruk, przypomina nam, że mamy do czynienia z turbodieslem.

Trzeba jednak przyznać, że z wyjątkowo szybkim turbodieslem - pierwsza "setka" to kwestia zaledwie 8,6 sekundy, a prędkość maksymalna wynosi 215 km/h. Dlatego tu w pewnym momencie pojawia się dylemat, dla niektórych zupełnie niezrozumiały. Co lepsze - Cooper SD czy Cooper S? Ten drugi ma benzynowe 1.6 o mocy 184 KM, "setkę" osiąga w czasie 7,5 sekundy, 80-120 km/h zajmuje mu 7,6 sekundy, a wskazówka na "patelni" zatrzymuje się w okolicach liczby 227. Jest też tańszy od wariantu wysokoprężnego o 4000 złotych. Jednego jestem jednak pewien - przy tej całej zabawie i szaleństwie na pewno nie schodzi ze spalaniem do 4,5 l/100 km.

Lek na całe zło
Czy takie auto jak Mini Clubman potrafi uleczyć nas od złego świata, od szarej codzienności i naszych problemów? Bez wątpienia tak, rozweselając swoim wyglądem i relaksując jazdą. Niestety, nie jest lekiem refundowanym przez NFZ i aby stać się szczęśliwym posiadaczem bazowego Mini Clubmana One, trzeba pożegnać się z kwotą co najmniej 79 700 złotych. Potem już jest tylko gorzej i przed przestudiowaniem cennika Mini "Twój lekarz lub farmaceuta zaleca zażycie leków uspokajających". Testowy Clubman Cooper SD to wydatek 111 900 złotych, a po dołożeniu wszystkich tych "ekstrawaganckich, drogocennych dodatków", kwota rośnie do ponad 161 000 złotych. Za taką cenę bez problemu kupujesz nowiutkie BMW 320d Touring ze 184-konnym dieslem. Pytanie tylko, czy polepszy Twój dzień i rozjaśni świat tak, jak Mini?

Dlatego Clubman, zwłaszcza w testowanej wersji Cooper SD, to właśnie lek na całe to zło, które nas otacza. Na szarą rzeczywistość, na zły humor, na brzydką pogodę. Wystarczy pociągnąć za klamkę, zasiąść w wygodnym fotelu i poczuć ten klimat. Zaraz minie zła aura, polepszy się samopoczucie i może w drodze powrotnej do domu wstąpisz do kwiaciarni po kwiaty dla żony. Tylko czy to pomoże w wytłumaczeniu, że z konta ubyło Wam 160 tysięcy złotych?