MINI John Cooper Works - Sportowa rodzina

Cooper to naprawdę mocne nazwisko w świecie motoryzacji. Formuła 1, rajdy samochodowe, mnóstwo sukcesów w motorsporcie, genialni konstruktorzy i legendarne auta. Dziś nosi je pewna zadziorna rodzina z lordowskim rodowodem, ale niemieckim paszportem. Poznaliśmy linię MINI John Cooper Works – nareszcie w komplecie.

Wygląda na to, że oferta MINI nareszcie się ustabilizowała. Był taki moment, gdy nowe modele pojawiała się co chwilę, a główną reakcją klientów było podrapanie się po głowie i pytanie „po co mi coś takiego?”. Teraz gama jest klarowna: mamy klasycznego hatchbacka, wersję z opuszczanym dachem, udającego kombi Clubmana oraz modnego crossovera – Countrymana. I co najważniejsze – od teraz każdy z tych modeli możemy zamówić w najbardziej rasowym wariancie John Cooper Works.

Przyznaję, że trudno nie mieć pewnych wątpliwości przed kontaktem z gamą MINI, zwłaszcza w takim wydaniu. Bo czy usportowiony crossover, już sam w sobie dość oryginalny, nie brzmi już nieco ostentacyjnie? Wizerunek firmy z pewnością jest mocno kontrowersyjny i w takim aucie trzeba lubić się wyróżniać. Sam nawet długo dystansowałem się od tej marki kojarząc ją ze zbędnym lansem, ale bliższy kontakt z tymi autami zdecydowanie zmienił moje odczucia. W MINI po prostu czujesz się inaczej. Ma na to wpływ zdecydowanie najbardziej udany projekt nadwozia od momentu przejęcia marki przez BMW. Wyłupiaste przednie lampy już nie są retro-parodią, a po prostu dobrze rozpoznawalnym atrybutem. Ten niepowtarzalny styl podkreślony jest w pakiecie wizualnym towarzyszącym odmianie JCW. Tu możliwości personalizacji są naprawdę szerokie, co grozi wręcz możliwością przeładowania nadwozia kolorowymi akcentami i wzorzystą kalkomanią – tu wszystko w rękach klienta. Mocniej rozrzeźbione zderzaki, duże koła i obniżone zawieszenie pasują jak ulał do zgrabnego hatchbacka – to nie niespodzianka. Zaskakuje jednak to, że ten sam zestaw zmian niemal równie dobrze komponuje się z wyżej zawieszonym Countrymanem, który do gamy JCW dołączył całkiem niedawno. Clubman w wydaniu sportowym też może się podobać i nie wygląda karykaturalnie. Wszystko jest jednak utrzymane w typowym dla marki specyficznym klimacie.

Dużo szybciej niż nadwozie przekonuje do siebie jednak wnętrze. Znów można powiedzieć, że schemat nie jest skrojony dla każdego, ale tu warto zaznaczyć, że wszystko sprawdza się pod względem ergonomicznym. Zegary poruszają się razem z regulowaną kolumną kierowniczą, ekran umiejscowiony w typowym dla marki centralnym okręgu jest bardzo czytelny i efektowny graficznie, a jego obsługa za pomocą panelu między fotelami jest naprawdę wygodna. Układu stylowych przełączników najlepiej nauczyć się na pamięć, ale samo obcowanie z tymi kapitalnie wyglądającymi dźwigienkami (na czele ze starterem) to naprawdę przyjemne uczucie. Ciekawostką jest fakt, że takie efekty osiągnięto używając materiałów, które niekoniecznie porywają ekskluzywnością. Na tle np. Mercedesa GLA, którego konkurencję teoretycznie powinien wytrzymać Countryman, MINI ma zdecydowanie więcej plastiku, ale nie powinno to przeszkadzać. Z wnętrzem związane są też pierwsze istotne różnice związane z gamą modelową. Najbardziej klasyczne wydanie MINI, czyli trzydrzwiowy hatchback, jako jedyne na dobrą sprawę ma w sobie jeszcze coś z nazwy marki i jest autem w praktyce jedynie dwuosobowym. Tylna kanapa istnieje, ale... nic poza tym. Dla pary to będzie optymalny rozmiar, aczkolwiek spotkałem się z wieloma głosami, że taka odmiana jest po prostu zbyt mała. Dla takich klientów producent przygotował alternatywy. Clubman, jako odmiana rodzinna, wnosi trochę przestrzeni do wnętrza i przede wszystkim zmienia MINI w auto efektywnie czterosobowe, z bagażnikiem, który także będzie adekwatny dla większej liczby pasażerów. Charakterystyczne podwójne wrota to zaś kolejna rzecz, której rozsądnie nie da się wytłumaczyć (zwłaszcza, że na środku tylnej szyby mamy dodatkowy słupek ograniczający skutecznie widoczność), ale też czyniąca auto wyjątkowym. Przestronny jest także Countryman, który już gra niemal w jednej lidze z kompaktami.

Litery JCW jednak odpowiadają za zupełnie inne sprawy, niezwiązane z funkcjonalnością. To zwinność na zakrętach, szybka jazda i emocje jak na kolejce górskiej. Przynajmniej w teorii – bo czy hot hatch może mieć aż cztery równie dobre oblicza?

Zaczynamy od pewniaka, którego zresztą mieliśmy okazję już sprawdzić, także na torze. Hatchback to zdecydowanie najlepsza wersja MINI – lekka, zwarta, skora i prowokująca do szybkiej jazdy. I tak jak nie ma testu Skody bez sztampowego wspomnienia o filozofii Simply Clever, tak pisząc o MINI nie da się uniknąć porównania do gokarta. To jednak nie pusty frazes, a odczucia, z którymi zgodzi się każdy, kto przejedzie się tym autem. To niezwykle żywotny samochód, który jednak potrafi być bardzo posłuszny kierowcy. Jeśli potrzebujemy precyzji wykaże się świetną stabilnością, a nadwozie nawet nie drgnie, by wychylić się na szybkim zakręcie. Gdy jednak mamy ochotę na trochę zabawy auto jeszcze bardziej się ożywia i od czasu do czasu zaczepia kierowcę uślizgiem tylnej osi, wyrażając swoje zadowolenie efektowną salwą z wydechu. No właśnie, ten dźwięk! Jest na tyle uzależniający, że poważnie rozważyłbym zakup wersji Cabrio – tak, by bez przeszkód cieszyć się licznymi strzałami, zwłaszcza przy odjęciu gazu. Gdyby ktoś miał przeoczyć w mieście kolorowy kabriolet to hałas z wydechu na pewno odwróci resztę głów. MINI pozwala świetnie się bawić, znakomicie się prowadzi, choć niektórzy mogliby oczekiwać bardziej oldskulowego działania układu kierowniczego. Automatyczna skrzynia 6-biegowa to także nie najlepsza wiadomość dla purystów, ale w rzeczywistości nie da się do niej przyczepić. Dobrze radzi sobie z mocą, nie popełnia błędów, a w trybie manualnym reakcja na pociągnięcie łopatki jest naprawdę szybka.

Czy taką samą lekkość i gibkość udało się utrzymać w większych odmianach MINI? Zdecydowanie nie – odczucia w Countrymanie i Clubmanie od samego początku są inne, co nie znaczy, że nie jest przyjemnie. To po prostu auta o innej charakterystyce. Pierwszy to nieco podwyższony crossover, którego znów trzeba było „sprowadzić na ziemię” obniżając mu zawieszenie i stawiając go na szerokich oponach. Nie da się jednak ukryć, że środek ciężkości jest tu o wiele wyżej, a auto też swoje waży (o niemal 300 kg więcej niż trzydrzwiowy hatchback), co odbija się na zwinności. Inna sprawa, że przyczepności mamy tu całą masę, zwłaszcza, że na pokładzie mamy napęd na obie osie ALL4. „Wieśniaka” nie da się więc tak łatwo wyprowadzić z równowagi, przy zbyt szybkim wejściu co najwyżej wyjedzie przodem, ale przez większość czasu jedzie jak po szynach. 231 KM przy większych gabarytach to już nie aż tak porywająca moc, ale osiągi i wrażenia z jazdy nadal są na odpowiednim, hothatchowym poziomie. Chyba, że uznamy, że trendy dla Countrymana wyznaczać ma Mercedes GLA45 AMG...

Clubman przy tym wszystkim wygląda na niezły kompromis. Być może forma auta jest sama w sobie najbardziej kontrowersyjna, ale pod względem prowadzenia auto wypada interesująco. Tu także czuć większe wymiary auta, napęd na cztery koła też znacznie ugrzecznia nasze poczynania i nie ma tego pierwiastka szaleństwa. Z drugiej strony wciąż jest niepodrabialnie stabilne, a dłuższy rozstaw osi daje ciekawe efekty – zmienia się nam trochę percepcja, czujemy, że jedziemy większym, poważniejszy autem. To coś, czego nie doświadczymy w małym MINI, ale w ogólnym rozrachunku we wszystkich wersjach efekt jest podobny, nawet jeśli osiągany w inny sposób – szeroki uśmiech na ustach.

Rodzina JCW powiększyła się więc o nowych, dużo bardziej dojrzałych członków, co ma sprawić, że MINI będzie bardziej uniwersalne. Wszystkie wersje jednak, łącznie z Countrymanem, są stworzone z myślą o szybkiej jeździe po asfalcie – i to najlepiej równym. To o tyle ciekawe, że marka ta znów święci sukcesy w motorsporcie, znów są to rajdy, ale tym razem szczególna ich odmiana - cross-country. Tak, temu obliczu John Cooper Works też mieliśmy okazję się przyjrzeć. Co prawda jedynie z prawego siedzenia, ale przejażdżka z Przygońskim i Hołowczycem w przeddzień walki o zwycięstwo w Baja Poland to niezwykłe przeżycie. Zwłaszcza w aucie tak zmieniającym podejście do jazdy terenowej – prędkość, z jaką zawodnicy mają odwagę jechać po leśnej drodze, z jaką atakują potężne dziury i hopy, czy opóźnione do maksimum punkty hamowania wykraczają poza wyobraźnię zwykłego kierowcy. Do ciągłej jazdy na limicie potrzebne nie tylko są ogromne umiejętności, bardzo wymagające przygotowanie fizyczne, ale i odpowiedni samochód. Ten, który jedzie w Dakarze ze zwykłym produkcyjnym MINI dzieli co najwyżej kilka detali nadwozia. Pod znajomo wyglądającą skorupą kryje się zmodyfikowany silnik diesla z BMW, superzaawansowane zawieszenie, dwanaście chłodnic i wiele zmyślnych patentów pomagających przetrwać na pustyni. To technologicznie bardzo mocno rozwinięty pojazd, choć wciąż nijak się ma chociażby do ultradrogich bolidów Formuły 1. I być może przez to bardziej pasuje do historii nazwiska Cooper, związanego z czasami, gdy był to o wiele bardziej dostępny sport...

Ktoś może powiedzieć, że „cywilne” odmiany John Cooper Works to trochę zaprzeczenie tej idei. I rzeczywiście – wygórowane ceny sprawiają, że klub MINI to od jakiegoś czasu bardzo ekskluzywne miejsce. Sęk w tym, że po kontakcie z całą gamą tej marki wszelkie zdroworozsądkowe analizy odchodzą na drugi plan. To pewnie nie jest najlepszy hot hatch, a spoglądając w cennik trudno nie złapać się za głowę – nie ma sensu wdawać się w żadne porównania. MINI ma jednak w sobie coś, co sprawia, że za jego kierownicą czujesz się po prostu inaczej. I to wystarczy. A jeśli uznamy, że JCW to najlepsza odmiana tych aut do tej pory to mówimy o naprawdę przyjemnych doświadczeniach...