Bali/Indonezja | autoGALERIA w podróży

Znów zapraszamy Was do naszego cyklu podróżniczo – motoryzacyjnego. Tym razem polecimy naprawdę daleko – do Indonezji. A dokładniej, na Bali. Będziemy podróżować niespiesznie, ale ciekawie.

Bali to popularna destynacja turystyczna, jednak znaczna większość osób wybiera wycieczki zorganizowane, z noclegami w zamkniętych kompleksach hotelowych. Tymczasem niewielka wyspa należąca do Indonezji, leżąca w strefie równikowej, oferuje niesamowitą przyrodę i wiele ciekawych miejsc dla osób, które postanowią podróżować na własną rękę.

Bali - aG w podróży | fot. Marcin Napieraj

Niezależnie od tego, jaką wybierzecie formę podróży, Bali okaże się tanie. Dlatego też wśród turystów raczej niewielkim powodzeniem cieszą się usługi transportu publicznego. Szczerze mówiąc, widoczny na zdjęciach autobus był chyba jedynym, który mieliśmy okazję zobaczyć. Taksówki i prywatne samochody (m. in. bardzo popularny w Indonezji Uber i jemu podobne aplikacje) organizują życie zarówno miejscowych, jak i przyjezdnych (przynajmniej jeśli chodzi o pojazdy dwuśladowe).

Spodziewajcie się więc kontrolowanego (powiedzmy) chaosu na drodze. To już typowa Azja, gdzie rytm i sposób podróżowania wyznaczają pory przemieszczania się tysięcy skuterów. Przepisy (nieoficjalne) w uproszczeniu wyglądają tak. W przypadku kolizji winę zawsze ponosi kierowca większego pojazdu. Chyba, że któryś jest prowadzony przez turystę. To wtedy on ponosi winę. Innymi słowy, nie ma lekko. Do tego mamy ruch lewostronny. A jednoślady i tak jadą każdym możliwym wolnym fragmentem drogi. Prowadząc samochód trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo wyprzedzanie odbywa się prawą, lewą, środkiem i poboczem. Na szczęście ruch nie jest bardzo szybki. To znaczy, że będzie dobrze, jak uda Wam się przekroczyć 60-70 km/h (nam udało się chyba raz, na drodze z Denpasar do Padangbai, gdzie są po dwa, a nawet trzy pasy w każdą stronę). Dlatego pytajcie miejscowych, ile czasu jedzie się do danego miejsca. Informacja, że jest tam zaledwie 30 km, nic Wam nie da, a to, że jedzie się tam 2,5 godziny – już owszem.

Jeśli chcecie być „bezpieczniejsi”, nauczcie się korzystać z klaksonu. Miejscowi używają go zbliżając się do skrzyżowań, zakrętów, przydrożnych stoisk i wszystkich innych miejscach, gdzie trzeba ostrzec o swojej obecności. A trzeba często, bo Bali jest gęsto zamieszkane. Jest bardzo mało miejsc, które można uznać za teren niezabudowany. W zasadzie non stop jedzie się wzdłuż wiosek, bazarów, stoisk i innych ludzkich tworów. Miejscowości przechodzą płynnie jedna w drugą. Dopiero głębiej w górach pojawiają się „puste” miejsca. Ale tam z kolei drogi ograniczają nasze możliwości. Na wyspie i tak jest wąsko (drogi 1+1, raczej na wąski samochód, nierzadko z zajętym lub bez pobocza), a im głębiej w góry, tym węziej. Jadąc do jednego z naszych celów (korzystaliśmy z Here Maps – mają mapy offline, ale nie polecamy), utknęliśmy… z braku asfaltu. Droga wiła się po górach, robiła coraz węższa, w pewnym momencie pozwalając minąć się niedużemu autu i skuterowi – i nikomu więcej. A potem po prostu zmieniła się w leśny dukt idący przez tropikalny las. Pięknie, ale niezbyt pewnie.

Drogi są wąziutkie, ale za to przyzwoitej jakości. Nie są to niemieckie autostrady, ale poza obszarpanymi poboczami, raczej nie są dziurawe czy popękane. Czasem jedynie lekko pofalowane. Dużo ciekawiej ma się sprawa ze stacjami benzynowymi. Są… dość częste, ale na pewno nie takie, jakich się spodziewacie. Chyba, że dużo podróżowaliście po Azji. Generalnie stacje dzielą się na trzy rodzaje. Pierwsza, to duże, „europejskie” kompleksy z dystrybutorami i sklepami. Ale i tak tankuje obsługa, której płaci się przy samochodzie. Druga opcja, to mikrostacyjki, mniejsze od stojącego obok stanowiska z gotowaną kukurydzą. Mają zazwyczaj dwa „nalewaki” bardziej przypominające barowe i zbiorniki mieszczące pewnie w sumie z 50 litrów. Trzecia opcja, to przydrożne stoiska, na których wystawione są butelki z benzyną i mieszanką do skuterów – zazwyczaj „poporcjowane” po 1 litrze.

Jest za to tanio. Na oficjalnej stacji benzyna nie powinna przekraczać, w przeliczeniu, 2,50 zł za litr.

Jeśli jesteście większą grupą (3-4 osoby), bardzo łatwo jest korzystać z taksówek. Jest ich mnóstwo mniej lub bardziej oficjalnych, a ceny często są bardzo atrakcyjne. Na przykład transport z południa na północ (90 km), z kierowcą „do dyspozycji”, kosztuje ok 500 tys. rupii, czyli 140 zł, za cały samochód.

Mimo tego nie odradzamy prób wynajmu samochodu. Tylko zróbcie to na miejscu, a nie przez internet z wyprzedzeniem. Wynajem „u miejscowego” nie będzie problematyczny, nie będzie wymagał karty kredytowej ani kaucji, a dzień „wolności” będzie Was kosztował między 50 a 100 zł, w zależności od miejsca i zdolności negocjacyjnych (no chyba, że chcecie samochód premium, albo dużego busa). Trzeba tylko pamiętać o posiadaniu międzynarodowego prawa jazdy. A potem to już „na żywioł”. Ponoć policja jest cięta na turystów, ale nam udało się nie paść ich „ofiarą”. Kierowcy skuterów częściej wpadają na patrole. Wynajem jednośladu nie powinien być droższy niż 30 zł/doba. Kask jest obowiązkowy, ale po tym poznacie „białego” – miejscowi się tym nie przejmują.

Druga Japonia?

Czym jeździ się po Bali? Toyotą! Ale również Suzuki, Hondą, Daihatsu czy Mitsubishi. Dużo rzadziej Nissanem, albo Mazdą. Marki europejskie tradycyjnie są premium i bardzo rzadkie – najczęściej widywaliśmy BMW z rodziny X. Choć trafiło się również E36 oraz… nowiutkie M2, które na zatłoczonych i wąskich drogach wyglądało mocno absurdalnie. Poza tym zabytkowe Volkswageny – można było spotkać sporo Garbusów i „Ogórków”.

Indonezja to ojczyzna samochodu, który moim zdaniem jest najbrzydszy na świecie. Stara Toyota Kijang to wóz SUV-opodobny, jednak wygląda jakby zrobiono go z resztek znalezionych za fabryką, i to w 15 minut. Ma absolutnie złe proporcje, żadnych detali, a na dodatek klapę bagażnika (otwieraną na bok), która nie sięga przez cały tył. Obecnie dostępny jest nieco bardziej „normalny” i nowoczesny model Kijang Innova, ale stare Kijangi jeżdżą i będą jeździć, aż im koła odpadną. Tak samo jak niesamowicie wciąż popularne Corolle serii KE70. Stare i w przeciętnym stanie, ale często po prostu totalnie stuningowane. Pomalowane wałkiem, z mnóstwem diod, ciemnymi szybami, dużymi felgami i spoilerami a’la ławka w parku. To zresztą tutaj popularny styl. Wóz musi być widoczny, nawet jak jest to minibus do przewozu turystów. Często też mają rozbudowany sprzęt audio.

Ale najważniejsze jest to, żeby był pakowny i praktyczny. Stąd popularność crossoverów, łączących cechy SUV-a, z minivanem. Często są to wozy ośmioosobowe. Poza Kijangiem Innova, najpopularniejsze są Toyoty Avanza, Sienta, Rush, lub Calya. Często można też spotkać Daihatsu Xenia i Suzuki Arenę APV. Tym ostatnim samochodem mieliśmy zresztą okazję jeździć. To trochę większy Wagon R, do którego mieści się 5 osób i dowolna ilość bagażu, bądź 8 i niewielkie pakunki. Konstrukcja to coś między kei-vanem, a dostawczakiem w stylu nieśmiertelnego Suzuki Carry, swoją drogą obecnego również na Bali w ilościach hurtowych. Samochody, choć często mają bardzo dużo lat i kilometrów za sobą, przynajmniej z zewnątrz są zadbane. Raczej czyste, z rzadka poobijane, czy wybrakowane. Choć i takie się zdarzają. Zdarza się trafić również na perełki. Od starych Datsunów, przez totalnie niepraktycznego Hummera, po Mercedesy „beczki” i kultowe Land Cruisery FJ40, zazwyczaj w idealnym stanie. Większość samochodów ma na deskach rozdzielczych ołtarzyki ze świeżymi darami dla bogów (codziennie nowymi) - widać to trochę na fotkach. Dużo samochodów ma też dodatkowe ozdoby, również mające zapewnić szczęście i pomyślność na drodze. Czego i Wam życzymy.

Dane podręczne

Kiedy jechać: Szczyt sezonu turystycznego przypada na czerwiec i lipiec. Zapewne można się wtedy zniechęcić ilością turystów. Mamy wtedy porę suchą (Indonezja jest krajem równikowym), więc padać nie będzie, za to będzie gorąco. Im bliżej naszej zimy, tym powietrze wilgotniejsze i większe szanse na deszcz. Za to mniejsze na tłumy. Wrzesień - październik to chyba idealny kompromis. W listopadzie szykujcie się raczej na bardzo wysoką wilgotność powietrza i codzienne opady (1-3 godziny deszczu po południu). Grudzień i styczeń sobie odpuście - będzie lało.

Gdzie jechać: Bali jest małe. Z jednego końca na drugi ma nie więcej niż 150 kilometrów. Jeździ się powoli, ale w ciągu 2 tygodni jesteście w stanie zwiedzić mniej więcej 3/4 wyspy. Wszędzie znajdziecie coś ciekawego. Od fal dla surferów, przez potężne ukryte w lasach świątynie, aż po wspinaczkę na wulkany (Agung z racji aktywności jest chwilowo wyłączony z użytku) i wspaniałe wodospady.

Za co jechać: Na Bali najtrudniej się dostać. Tzn. samoloty latają często, ale cena biletów waha się od 2 600 zł w grudniu/styczniu do ok. 4 000 zł w szczycie sezonu. Na miejscu jest już bardzo tanio. Duży dom z basenem dla 4 osób można wynająć w cenie 200 - 300 zł/doba. Obiad kosztuje średnio 10 - 15 zł z napojem (bez alkoholu. Piwo podnosi cenę o ok. 10 zł). Transport i paliwo są tanie. A większość cen można negocjować.

Czym jechać: Mówi się, że jazda skuterem po Bali to jedna ze 100 rzeczy, które należy zrobić przed śmiercią. Nie wiemy, odpuściliśmy temat, choć może niesłusznie. Ale wynajęcie samochodu jest równie ciekawe i tanie. Albo wynajęcie samochodu z kierowcą. Jak wolicie.