Zostawcie diesla w spokoju!

Ostatnimi czasy w popularnych mediach zrobiło się głośno o szkodliwym wpływie silników diesla na ludzkie zdrowie. Usłyszeliśmy, że spaliny jednostek wysokoprężnych są bardziej rakotwórcze i że trzeba coś z tym zrobić. Nasi włodarze jak zawsze przychodzą z rozwiązaniem.

Pomysł naszych władz był bardzo prosty i wzorowany na rozwiązaniach zachodnich. Paryż rozważa wprowadzenie całkowitego zakazu wjazdu do centrum samochodom z silnikami wysokoprężnymi. Londyn rozważa podniesienie stawki za wjazd takim autem do ścisłego śródmieścia. U nas natomiast padła propozycja... a właściwie kilka propozycji.

Zaczęło się od norm emisji spalania w ogóle. Pamiętacie zapewne, jak kilka tygodni temu wypłynęła sprawa propozycji ustawy, która miała dawać władzom samorządowym możliwość wyboru - czy samochody niespełniające odpowiedniej normy emisji spalin będą mogły jeździć po centrum, czy też nie. Wtedy podniósł się lament, że przecież daleko nam ciągle do gospodarki niemieckiej i nie stać nas na nagłą wymianę samochodów na młodsze.

Ledwo jedna sprawa ucichła i wtem - pojawiła się kolejna! Diesel zabija! To on jest główną przyczyną wysokiej zachorowalności na nowotwory! Nie chcemy umierać przez taksówkarzy! I wiele innych...

Nie żeby to były kłamstwa, bo nie są. Ani chemikiem, ani inżynierem budowy maszyn, ani też lekarzem nie jestem. Umiem jednak czytać i zdaję sobie sprawę z tego, że jednostki wysokoprężne, mimo zastosowania tysięcy innowacyjnych rozwiązań, pozostają bardziej trujące od swoich benzynowych odpowiedników. Jest to zatem prawda, ale... bez przesady!

Zacznijmy od tego, że transport na całym świecie bazuje na silnikach diesla. Nie mówię tu wyłącznie o transporcie indywidualnym. Chodzi raczej o wszystkie ciężarówki, ciągniki i w końcu wszelkiej maści statki, dzięki którym nasze sklepy są zaopatrywane w krewetki i mięso z kangura. Teraz wyobraźmy sobie, że nie chcemy już więcej diesli... Nasze sklepy świecą pustkami. Chyba że zastąpimy je benzyniakami - wtedy koszty wzrosną na tyle, że i tak nie będzie nas stać na wszystkie te łakocie. Argument prosty, ale nigdzie się go nie przytacza.

Wróćmy jednak do miast, bo to o nich przede wszystkim mowa. W końcu padła propozycja wyeliminowania ropniaków z zatłoczonej miejskiej dżungli. Załóżmy, że pomysł wszedł w życie i większość społeczeństwa się dostosowała. Część przesiadła się na rowery, część na benzyniaki, a część na komunikację miejską (to akurat hipokryzja, nie sądzę że ktokolwiek rozważał wyrzucenie wysokoprężnych autobusów z miast). Czy dzięki temu będziemy zdrowsi i wyeliminujemy problem nowotworów? Nic z tych rzeczy. Miliony szkodliwych cząsteczek dalej będą emitowane poza miastem, nie mówiąc już o tym, że w zdecydowanej większości świata wszystko pozostanie bez zmian. Wystarczy więc odrobina wiatru i... wracamy do normy.

Kolejną kwestią jest faktyczna ilość dużych miast na mapie Polski, które mogłyby się na taki ruch zdecydować. Ile ich jest? Siedem? Dwanaście? Czy nasi eksperci od wszystkiego poważnie uważają, że to nas uchroni przed śmiertelnymi chorobami? Nie wydaje mi się.

Nie wspominając już o tym, że dalej czerpiemy energię elektryczną uzyskaną przede wszystkim ze spalania węgla. Wszelki przemysł też nienajlepiej wpływa na środowisko. A sąsiadujące z nami kraje w znacznej mierze mają ochronę środowiska w poważaniu, więc czego nie zrobimy - to i tak nawąchamy się ich zanieczyszczeń.

Zatem o co tak naprawdę tutaj chodzi? Po co ta cała nagonka? Odpowiedź brzmi zawsze tak samo - chodzi o pieniądze. Zablokowanie dieslom wjazdu do miast to pomysł na pobudzenie rynku motoryzacyjnego. Miałoby to stymulować sprzedaż samochodów benzynowych i hybrydowych. Producenci przecież protestować nie będą, a państwo mogłoby liczyć na dodatkowe wpływy na budżetu. Przy okazji moglibyśmy poprawić statystyki, by na tle Europy nie wypadać jak samochodowy skansen. Same korzyści, prawda?

Moim zdaniem istnieje szereg ważniejszych tematów od szkodliwości silników wysokoprężnych. Trzymając się samej zachorowalności na nowotwory, można by poruszyć chociażby kwestię wszelkich ciekawych konserwantów i substancji, których nazw nie da się na trzeźwo wymówić, a które każdego dnia konsumujemy - bo nie mamy innego wyboru. To jednak mogłoby się nie spodobać odpowiednim grupom nacisku, a i media tak chętnie by tego nie kupiły. Diesel jest więc świetnym tematem zastępczym, który odciąga uwagę od spraw ważnych i ważniejszych.

A teraz na poważnie - czy ten pomysł na szansę wejść w życie? Jestem prawie pewien, że nie. Nie chciałbym być niemiło zaskoczony, ale wydaje mi się, że "ci tam na górze" zdają sobie sprawę z tego, jaki to byłby cios dla ich karier politycznych. Muszą bowiem pamiętać, że ktoś na nich dotychczas głosował, i że wielu z tych ludzi każdego dnia spędza trochę czasu w swoim "klekocie". Czy politycy poświęcą się w imię wyższego dobra, jakim jest udawane dbanie o nasze zdrowie? To raczej niemożliwe - i dobrze.

Można więc śmiało powiedzieć, że nasz kraj ciągle nie dorósł do takich ruchów, a pomysł jest jedynie medialną nagonką, która ma zapewnić nam temat do rozmów - podobnie jak afery zegarkowe czy inne seks taśmy naszych posłów. Za kulisami tego wszystkiego natomiast dzieją się rzeczy zdecydowanie ważniejsze, o których lepiej nie mówić - bo przecież nie ma sensu narażać się wyborcom.

Na wszelki wypadek jednak, jakbym miał się pomylić w swoich osądach, apeluję do władz naszego wspaniałego, olejem napędowym płynącego kraju - zostawcie diesla w spokoju, bo pożałujecie!

Trzymajcie się! Szerokości!