Chrysler Sebring 2.0 CRD Limited
Koncern Chryslera mocno atakuje swoimi nowościami europejski rynek motoryzacyjny. Najpierw pojawił się kompaktowy Dodge Caliber, potem dostaliśmy terenowego Jeepa Compass'a, a teraz do sprzedaży trafił nowy Chrysler Sebring.
Ta limuzyna klasy średniej to konstrukcja bliźniacza z Dodgem Avengerem, a wśród nowości otrzymamy jeszcze model Nitro. To efekt ekspansji, która ma zachęcić Europejczyków do zapoznania się z samochodami amerykańskimi i przekonania do nich. Mamy zatem limuzyny o długości poniżej standardowych amerykańskich 7 metrów, SUV-y mieszczące mniej niż 9 pasażerów (nie do pomyślenia) i bulgoczące V8 o pojemności ponad 5 litrów, które zastąpiono silnikami wysokoprężnymi. Typowy spasiony przeżuwacz Big Mac'a, chadzający w kowbojskim kapeluszu i rzucający na prawo i lewo hałdi przewróciłby się z wrażenia. Jednak my, Europejczycy szukamy właśnie takich samochodów. Nie mamy hajłejów z prostymi o długości kilkudziesięciu kilometrów, tylko wąskie, kręte i dziurawe drogi. Nasz SUV nie robi za szkolnego gimbusa rozwożącego wszystkie dzieci sąsiadów do szkoły, więc może mieć co najwyżej 5 miejsc. Benzyna też nie leje się z nieba i litr kosztuje tyle, co przeciętny używany amerykański pickup. Mamy więc wymagania. Czy tak łatwo im sprostać?
Sprawa nie jest jednak tak łatwa. Do wyboru mamy dziesiątki modeli europejskich, japońskich czy koreańskich producentów, którzy są gotowi zrobić wszystko, żeby nas zadowolić. I tu spojrzenie na auto z metką "made in USA" przestaje być tak łaskawe. Samochód amerykański musi być niemalże tak piękny jak auto europejskie, tak niezawodny jak japońskie i tak tani, jak koreańskie. To nieco naciągane wymagania wymieniane w imieniu europejskich klientów, ale auto zza Wielkiej Wody musi mieć siłę przebicia przez mur grodzący Europę. Czy ma? Sprawdzamy na podstawie najnowszego Chryslera Sebringa, który trafił do naszego testu w jedynej dostępnej na razie wersji 2.0 CRD Limited.
Styl piękna czy brzydoty?
Chyba jeszcze nigdy samochód Chryslera nie wzbudzał tyle kontrowersji swoim wyglądem. Nie ma człowieka, który zapytany "Czy podoba Ci się to auto?" odpowiedziałby "Hmm, nie wiem". Opinie są zdecydowane - kciuk w górę, albo kciuk w dół. Dla jednych jest piękną klasyczną limuzyną klasy średniej z oryginalnymi detalami, dla drugich "chińską kaszanką z toaletą zamiast deski rozdzielczej". Jedno trzeba przyznać nowemu Sebringowi - zdecydowanie lepiej wygląda w rzeczywistości, niż na zdjęciach i ma więcej charakteru od poprzednika.
Mierząca ponad 4,8 metra długości limuzyna stylem przodu nawiązuje do pozostałych modeli marki z Pacifiką i Crossfire'm na czele. "Podkrążone" oczy, żebrowania na masce i potężny grill powodują, że od razu wyławiamy Chryslera z tłumu. Natomiast nieco za długi zwis przedni z mocno wysuniętym zderzakiem sprawi, że czasem będziemy niepewni podczas ciasnych manewrów na parkingu, zwłaszcza, że z miejsca kierowcy nie widać, gdzie kończy się samochód. Podobać może się boczne przetłoczenie, chromowane klamki i takież 18-calowe alufelgi. Czar pryska, gdy okazuje się, że to chromo-niklowane nakładki na felgi aluminiowe. Ciekawe po której zimie (i spotkaniu z pożerającą wszystko solanką) nasze piękne rymsy przestaną świecić się, odbijać otoczenie i zrobią się matowe...
Tył nowego Sebringa budzi najwięcej kontrowersji. W sumie na początku nie wiadomo, czy mamy do czynienia z klasycznym sedanem, liftbackiem czy krzyżówką ich obu. Wszystko za sprawą dachu, który niczym w klasycznej Warszawie "Garbusce" łagodnie opada i kończy się zostawiając niewiele miejsca na klapę bagażnika. Na dodatek tylne lampy zupełnie nie pasują stylem do nadwozia, są duże i pokraczne, a złośliwym przypominają produkty koreańskie. Mnie osobiście aż tak bardzo nie rażą, jednak nie kojarzą się z Kią czy Hyundai'em, ale Oplem Omegą B po lifcie. Wiem, sprawa gustu.
Sterylnie i nowocześnie
Deska rozdzielcza Sebringa nie jest szczytem designerskiej finezji i wygląda, jakby została wykuta w skalnym bloku. Twardość i jakość materiałów oznaczono niemalże kolorystycznie. Dolną część kokpitu wraz ze środkowym tunelem wykonano z jasnoszarego plastiku. Jest twardy i delikatnie mówiąc "nisko budżetowy". Nieco lepiej i bardziej miękko prezentuje się ciemniejsze tworzywo, które przykrywa m.in. największa zagadkę wnętrza Chryslera - ogromną połać przed pasażerem, która ani nie jest schowkiem, ani nie mieści poduszki powietrznej. Ta (jedna z sześciu seryjnych) znajduje się za to w górnej części deski wykonanej z materiału przypominającego w dotyku... styropian. Cała reszta to plastikowe wstawki imitujące aluminium (skrywające w centrum system audio/navi oraz automatyczną klimatyzację), które gdzieniegdzie zestawiono ze "skorupą żółwia" będącą udawanym drewnem (dla niektórych mieszanka nie do przyjęcia).
Duża, ale wyjątkowo wygodna kierownica przypomina tą z większego brata 300C. Co ciekawe wykończono ją skórą, plastikowym aluminium oraz czymś, wspomnianym wyżej, "pseudo drewnianym". Od jej wewnętrznej strony znajdziemy przyciski sterowania systemem audio, których nie widzimy, a jedynie czujemy. Wymaga to kilku chwil nauki metodą "co się dzieję po naciśnięciu tego przycisku?". Jednak gdy już pojmiemy obsługę, czeka na nas w nagrodę genialny system rozrywkowy, bo jak inaczej można nazwać kombajn z odtwarzaczem CD MP3 połączonym z nawigacją i twardym dyskiem o pojemności 20 GB. No może nie do końca nagroda, bo musimy na niego wydać prawie 14 000 złotych, jednak warto. Dzięki sześciu głośnikom firmy Boston Acoustic (seryjnym!) muzyka jest bardzo przyjemna dla ucha, a nasze ulubione utwory w formacie MP3 przeniesiemy z nośnika na twardy dysk za pomocą złącza USB. Możemy nawet wgrać zdjęcie i ustawić je jako tapetę w głównym menu. Większością funkcji sterujemy dotykowo poprzez 6,5 calowy wyświetlacz (w kierownicy mamy głównie przełączanie źródła dźwięku, głośność czy zmianę stacji/utworu). Wielki plus należy się również mapie Polski - zawiera ona wiele malutkich miejscowości, zna mnóstwo podrzędnych dróg, a jej obsługa jest bardziej prosta niż wybieranie numeru znajomego z naszej najnowszej Nokii.
Skórzane fotele Sebringa (kierowcy z regulacją elektryczną w 8 płaszczyznach) są obszerne i zapewniają podróżnym mnóstwo komfortu. Jednak skóra skórze nie równa i wypadku Chryslera można raczej mówić o tej z gorszego gatunku. Poza tym można narzekać na kiepskie wyprofilowanie oparć i siedzisk. Z tyłu także odnajdziemy odpowiednią ilość miejsca (nawet nad głowami mimo schodzącej linii dachu), jednak piąty pasażer będzie miał wyjątkowo niewygodnie, gdyż kanapa na środku ma przetłoczenie.
Pomysły od nas dla Was
Praktyczność to drugie imię Sebringa. Ja wiem, że może schowek przed pasażerem nie porywa swoją wielkością, ale ten podwójny pod regulowanym podłokietnikiem jest bardzo pojemny. Przed nim na tunelu środkowym znajdziemy dwa uchwyty na napoje. W jednym spokojnie siedzi sobie popielniczka, w drugim niespodzianka. Za naciśnięciem jednego przycisku potrafi podgrzewać gorącą herbatę, a za chwilę studzić butelkę z wodą. Może nie działa na zasadzie czajnika/lodówki, ale potrafi mocno schłodzić ciepłą mineralną. Jeszcze jeden schowek znajdziemy w desce (płytki, w sam raz na komórkę), a obszerne kieszenie w drzwiach mieszczą spokojnie litrowy napój. To, czym Chrysler zaskakuje to składany w stolik fotel pasażera. Odpowiednie rozwiązanie jeśli chcemy przewieźć narty, dywan czy inne elementy ponad długość bagażnika i przedziału pasażerskiego.
Jeśli już jesteśmy przy kufrze, to o nim słów kilka. Pojemność równa 441 litrom nie zachwyca, wysoko umieszczony próg oraz wąski otwór załadunkowy również. Plastiki przykrywające klapę od wewnątrz przerażają. Na szczęście do jej podtrzymywania zastosowano sprężyny gazowe (a nie wszędobylskie potężne zawiasy wnikające do bagażnika), a tylna kanapa jest asymetrycznie dzielona.
Stary dobry znajomy
Kto spodziewa się mruczącego V6 lub bulgoczącego V8 pod maską, ten się rozczaruje. W Polsce jedyną dostępną jednostką napędową jest 2-litrowy turbodiesel o oznaczeniu CRD, który tak naprawdę jest zapożyczonym od Volkswagena słynnym już na cały świat 2.0 TDI. Nie będę pisał, że głośno klekocze na wolnych obrotach i wyższa temperatura mu niewiele pomaga. Nie wspomnę, że ma dość kiepski "dół" i, że odżywa dopiero od ok. 2000-3000 obrotów na minutę. Jest jednak coś, co zachwyca, co powala na kolana. Nie osiągi, bo tym autem raczej nie poszalejemy - setka w 11 sekund i nieco ponad 200 km/h. To spalanie. Ponad 1,5-tonowa limuzyna przy spokojnej jeździe potrafi w trasie "skonsumować" poniżej 6 litrów (rekord redakcyjny 5,8 l/100 km), w mieście zadowala się ok. 8-9 litrami na każde przejechane 100 kilometrów. Dla mnie bomba - średnia z testu wynosząca 6,9 l/100 km jest zachwycająca, zwłaszcza że auto było użytkowane normalnie, a nie w ramach jazdy na "kapelusznika" - "60 km/h i więcej nie pojadę". Zapewne to zasługa bardzo elastycznego silnika, który pozwala szybko zmieniać biegi i nie wymusza niepotrzebnego kręcenia do wyższych obrotów. Dość spójnie współpracuje z nami 6-biegowa przekładnia manualna, choć nieco twardo.
Ze względu na pokaźne wymiary, duże zwisy nadwozia i kiepską widoczność zarówno do przodu jak i do tyłu (przydałoby się "dosypać" czujniki do bogatego worka z wyposażeniem standardowym), Chrysler Sebring czuje się w mieście jak karp w wannie. Niby wody pod dostatkiem, ale lepiej byłoby w morzu. Podobnie jest z autem - z manewrowaniem jest ciężko (mimo lekko pracującego układu wspomagania), ale zawieszenie swobodnie tłumi nierówności i nawet nie czuć, że koła mają 18-cali średnicy. Zdecydowanie najlepiej jest poza miastem, na długich prostych i miękkich łukach. Wówczas spokojnie wrzucamy szósty bieg, włączamy tempomat i kruzujemy przed siebie. Co ciekawe w ciaśniejszych zakrętach również nie ma przerażenia, samochód owszem przechyla się, ale nie niczym łódź podczas sztormu. Jednak zawsze należy wziąć pod uwagę, że prowadzimy limuzynę średniej klasy, a nie szybki kompakt. Zwłaszcza, że seryjne (koreańskie!) opony Kumho nie lubią ostrych zakrętów. Dopisek w danych technicznych pt: "europejskie zawieszenie" wydaje się być śmieszny, bo co prawda charakterystyka pracy jest nastawiona na komfort i to duży, ale przeraża mnie myśl, że w Stanach zawieszenie jest bardziej kanapowe.
To chyba jednak rozlazły i ślamazarny styl mieszkańców Ameryki, który objawił się za to w charakterystyce układu hamulcowego. Przy nagłym wciśnięciu pedału hamulca przez ułamek sekundy nic się nie dzieje, dopiero później czuć spóźniony refleks ABS-u i czterech tarcz hamulcowych. W nagłych sytuacjach ratuje za to precyzja układu kierowniczego, która jak na auto amerykańskie jest naprawdę dobra.
Błąd w druku?
Cennik Chryslera Sebringa jest nieco smutny. Jeden silnik, jedna wersja wyposażeniowa Limited (wkrótce pojawi się tańszy Touring) i cena... Przeglądający arkusz papieru przeciera oczy ze zdumienia: "111 500 złotych? Za co??". Otóż za amerykańską limuzynę wykraczającą gabarytami i przestronnością poza swoją klasę oferującą w standardzie niemal wszystko, co człowiek wymyśli. Mamy więc ABS, ESP, 6 poduszek powietrznych, w pełni skórzaną tapicerkę, pełną elektrykę szyb, lusterek oraz automatyczną klimatyzację, radio CD MP3 z głośnikami Boston Acoustic oraz 18-calowe alufelgi.
W naszym egzemplarzu dołożono lakier metalizowany (2 800 zł; bez dopłaty jest dostępny tylko kolor biały), elektrycznie otwierany szyberdach (4 700 zł) oraz zintegrowany system audio z nawigacją i twardym dyskiem (13 800 zł), co podnosi cenę testowanego Sebringa do 132 800 złotych. Z jednej strony to dużo, Ford Mondeo, Volkswagen Passat czy Toyota Avensis są znacznie tańsze. Kto uważa, że Sebring Limited jest drogi, może poczekać na tańszego Touring'a lub wybrać... brata bliźniaka, czyli Dodge'a Avenger'a. Występuje w dwóch wersjach wyposażenia: SE za 85 000 i SXT za 99 000 złotych. Wyposażenie seryjne jest znacznie uboższe od Sebringa, jednak to zawsze jakiś wybór dla tych, którzy za pierwsze kryterium wyboru stawiają sobie cenę.