Mitsubishi Lancer 2.0 DI-D Instyle

Mitsubishi Lancera nie trzeba nikomu przedstawiać. To po prostu auto-instytucja i prawdziwa legenda sportów motorowych, symbol solidności i niezawodności nieprzerwanie od 1973 r. Trzydzieści cztery lata później na drogi wjechała jego dziewiąta generacja. Jak sobie radzi?

Pierwszy Lancer od samego początku stał się bronią Mitsubishi w walce na arenie rajdów samochodowych. Sprawdzał się na tyle dobrze, że kolejnych osiem generacji modelu wygrywało na całym świecie właściwie wszystko, co było do wygrania.

Nowy produkt bezpowrotnie zrywa z wizerunkiem poprzednika. Już w podstawowej wersji jest niezwykle podobny do wyścigowej odmiany Evolution. To cel jak najbardziej zamierzony, bo teraz auto ma w znacznie większym stopniu przemawiać do wyobraźni. I tak właśnie się dzieje.

Jego nadwozie emanuje dynamiką, której jeszcze do niedawna bardzo brakowało. To zapewne ucieszy wszystkich fanów tego modelu, którzy wcale nie zamierzają kupować rajdowego "potwora", ale równocześnie chcą na co dzień cieszyć się efektownym, wręcz drapieżnym wyglądem.

Lancer urósł - 4570 mm długości przy rozstawie osi wynoszącym 2635 cm stawia go na pograniczu segmentów C i D, a więc na równi z m.in. Toyotą Corollą, Skodą Octavią i Oplem Astrą. Testowany egzemplarz zachwyca soczyście czerwoną barwą lakieru, spoilerami i 18-calowymi aluminiowymi felgami. Wszystko to, przynajmniej na pierwszy rzut oka, przemienia auto w sportowca "pełną gębą".

Bez udziwnień
Po zajęciu miejsca w środku czeka nas jednak pewnego rodzaju dysonans. Oto wkraczamy do królestwa twardego jak kamień plastiku. Wstawki z tworzywa sztucznego znajdziemy nawet na boczkach drzwi, w okolicach podsufitki i wszystkich słupków wewnętrznych.

Sytuację próbuje ratować staranny montaż oraz obecność elementów udających karbon. To zaskakujące, ale w kabinie nic nie skrzypi ani nie trzeszczy przy przejeżdżaniu przez wszechobecne na naszych drogach nierówności. Mimo wszystko tzw. jakość odczuwalna wypada po prostu przeciętnie. W stylizacji kokpitu nie doszukamy się również żadnej finezji, a niektóre przełączniki wydają się wręcz żywcem wyjęte z pierwszej połowy lat '90. Jest więc prosto i surowo, choć ergonomicznie.

Przestronność i wygoda
Skórzane, podgrzewane fotele nie tylko świetnie wyglądają, ale są też wygodne, a w zakrętach w dostatecznym stopniu podpierają ciało. Do pełni szczęścia brakuje jedynie regulacji podparcia lędźwiowego kręgosłupa i dłuższego podłokietnika. Gdyby wydłużyć go o 2-3 cm, byłoby idealnie. W ten sposób zyskałby również mieszczący się pod nim schowek, który obecnie nie grzeszy pojemnością. Obszyta skórą kierownica (regulowana tylko w płaszczyźnie pionowej) świetnie leży w dłoniach, wyposażono ją ponadto w przyciski sterujące systemem audio i tempomatem.

Równie komfortowe warunki zapewnia tylna kanapa o wprost idealnie dobranym kącie pochylenia oparcia. Dodatkowo siedzące tam osoby mogą wsunąć stopy pod fotele nawet wtedy, gdy ich siedzisko jest maksymalnie opuszczone. Przeszkadzać może natomiast brak indywidualnych nawiewów powietrza, którego schładzaniem zajmuje się automatyczna, ale jednostrefowa klimatyzacja.

Mogło być lepiej
Przestrzeń bagażowa Lancera liczy 400 l - to wystarczająca, choć mimo wszystko przeciętna wartość. Plus za brak wnikających do środka zawiasów, minus należy się jednak za co innego. Odryglowanie zamka możliwe jest za pomocą przycisku umieszczonego na klapie, na pilocie zdalnego sterowania lub przez pociągnięcie dźwigni przy fotelu kierowcy, tuż obok dźwigni otwierającej wlew paliwa. Pomylenie jednej z drugą zdarza się dość często, bo nie wyróżniają ich żadne naklejki, a jedynie ledwo widoczne, wytłoczone w tworzywie piktogramy. Zamiast bagażnika, omyłkowo otwieramy więc wlew - i odwrotnie. To niestety nie koniec, bo wysoki próg załadunku po prostu przeszkadza, a dodatkowo brak uchwytu na klapie gwarantuje pobrudzenie rąk podczas jej otwierania i zamykania. Po raz kolejny atrakcyjna stylizacja wzięła górę nad praktycznością.

Dobry zwyczaj, pożyczaj?
W obliczu galopujących cen paliw, niemal wszyscy producenci promują silniki wysokoprężne, które osiągami nie ustępują benzynowym, a w dodatku charakteryzują się lepszą elastycznością i niższym spalaniem.

Turbodiesel odgrywa główną rolę także w tym aucie. To dzięki niemu Lancer rozpędza się do 100 km/h w niespełna 10 sekund. Jeszcze lepiej wypada, gdy mowa o elastyczności - wyprzedzanie odbywa się wręcz błyskawicznie. W polskich warunkach drogowych to bardzo cenna zaleta.

Wysokoprężna, 140-konna jednostka oznaczona symbolem DI-D to tak naprawdę oszczędne, sprawdzone TDI zapożyczone od Volkswagena. Na jego osiągi nie ma co narzekać. Silnik szczególnie żwawo reaguje na dodanie gazu od około 2000 obr./min. Poniżej tej wartości ma krótką chwilę zawahania, co przeszkadza nieco podczas jazdy miejskiej. Trzeba jednak pamiętać, że jest to zjawisko typowe dla wszystkich silników z turbodoładowaniem. Żwawe rozpędzanie ułatwia poprawnie zestopniowana, sześciostopniowa skrzynia biegów. Istnieją oczywiście precyzyjniej pracujące przekładnie, jednak tej naprawdę nie można wiele zarzucić.

Jak po sznurku, ale głośno
Wszyscy wiemy, że legendarne pompowtryskiwacze po prostu muszą hałasować, konstruktorzy mogliby jednak pomyśleć o lepszym wygłuszeniu komory zespołu napędowego. Chociażby po to, aby pod tym względem pokonać Volkswagena i po prostu pokazać, że jak się chce, to można. Niestety, nic z tego. Charakterystyczny terkot przedostaje się do kabiny nawet na postoju, warto więc włączyć radio czy posłuchać ulubionej muzyki z płyt kompaktowych. Trzeba przyznać, że akurat pod tym względem Lancer nie zawodzi. Zaawansowane nagłośnienie firmy Rockford Fosgate zapewnia świetną jakość dźwięku.

Poprzednie generacje Lancera były cenione głównie za swoje walory trakcyjne, ale nowa odsłona auta wcale nie jest pod tym względem gorsza. Układ kierowniczy reaguje bezpośrednio, dzięki czemu samochód prowadzi się bardzo przewidywalnie. To w ogromnym stopniu zasługa wielowahaczowego tylnego zawieszenia Multi Link.

Komfort resorowania można określić jako zadowalający, choć na pewno mogłoby być lepiej, gdyby nie szerokie, niskoprofilowe opony na 18-calowych felgach . We znaki dają się donośne odgłosy ich toczenia, co ciekawe, bardziej pasażerom siedzącym z tyłu niż tym z przodu. No a poza tym, w koleinach - a tych na naszych drogach przecież nie brakuje - trzeba naprawdę bardzo mocno trzymać kierownicę.

Co i za ile?
Aby stać się posiadaczem nowego Lancera, należy przygotować kwotę 59 999 zł (podstawowa odmiana Inform z benzynowym silnikiem o pojemności 1.5-litra i mocy 109 KM). Biorąc pod uwagę bogate wyposażenie obejmujące klimatyzację, radioodtwarzacz z CD, siedem poduszek powietrznych, w tym kolanowe - to z pewnością interesująca propozycja.

Na drugim biegunie cenowym stoi testowana, najdroższa odmiana Instyle z wysokoprężną jednostką 2.0 DI-D. Tu już kończą się żarty, bo kwota 104 990 zł we współczesnym motoryzacyjnym światku to po prostu dużo pieniędzy. Do standardu należy nawigacja, tempomat, 9 głośników, kontrola trakcji, zmieniarka na 6 płyt CD, skórzana tapicerka, tzw. inteligentny kluczyk, biksenonowe reflektory z dodatkowymi lampami doświetlającymi zakręty, wreszcie piękne 18-calowe felgi i spoilery. Nie jest więc źle, ale...

Na liście wyposażenia dodatkowego znajdziemy tylko i wyłącznie lakier metalizowany (1890 zł). To zdecydowanie za mało, aby można było mówić o elastyczności w kwestii dopasowania auta do konkretnych potrzeb klienta. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy śmiać się czy może płakać, bo pod tym względem z Lancerem bez najmniejszego trudu wygrywają konkurenci nie tylko z Europy, ale nawet z Korei.

Nie dla wszystkich
Tak oto dochodzimy do sedna sprawy. Pomimo, że to nic innego jak właśnie stylizacja jest głównym atutem nowego Mitsubishi, to istnieje jeszcze druga strona medalu. Bliższa znajomość z tym produkowanym w Japonii autem nasuwa wniosek, że mamy do czynienia z produktem solidnym, ale jednocześnie dość prostym i niewyszukanym - wręcz surowym. Komu to nie przeszkadza, powinien być z Lancera zadowolony. Firma musi jednak liczyć się z tym, że w obliczu ogromnej konkurencji i możliwości wyboru, pewna grupa osób wyda swoje pieniądze gdzie indziej. No cóż, jak wiadomo, "nie szata zdobi...".