Jest gdzie, ale nie ma jak - podróż po Zjedoczonych Emiratach Arabskich

Szerokie, równe drogi, długie proste i pustynia wokół. Zjednoczone Emiraty Arabskie wyglądają na raj dla kierowców. Gdyby nie tysiące fotoradarów.

Z wiadomych względów nasz cykl motoryzacyjno-podróżniczy nieco stracił impet. Mamy jednak nadzieję, że uda się go nieco przywrócić. Zaczynamy podróżą po kraju, który kojarzy się z pustynią, "modelkami", blichtrem i najdroższymi samochodami. Zjednoczone Emiraty Arabskie to młody kraj, który dzięki ropie naftowej w iście ekspresowym tempie rozwija swoją infrastrukturę. Nie znaczy to jednak, że nie ma tam miejsc biednych, czy zaniedbanych. A nawet zasypanych przez pustynię. W ciągu kilku dni zrobiłem ponad 1 300 km po arabskich drogach. Jedźcie ze mną.

Zjednoczone Emiraty Arabskie to nie tylko Dubaj

Większość turystów leci do Dubaju. Część z nich wie jeszcze o istnieniu stolicy - Abu Dhabi, z pięknym Białym Meczetem i równie rozbuchanymi ambicjami infrastrukturalnymi. Do tego, największego zresztą, Emiratu, nie udało nam się dotrzeć. Wciąż obowiązuje tam kwarantanna dla wjeżdżających. Pozostali turyści trafiają jeszcze czasem do położonych nad morzem kurortów w Szardży, Ras-Al-Khaima czy Fujairah. Te Emiraty Arabskie też zwiedziliśmy, choć pobieżnie.

Czym - to przeczytacie w teście Nissana Patrola. A jak się jeździ po Emiratach?

Emiraty Arabskie

Zacznijmy od Dubaju. Olbrzymie, pulsujące życiem miasto, słynne z wieżowców, drogich sklepów, bogatych mieszkańców i wyzysku siły roboczej z Azji Południowo-Wschodniej. Powstałe w ciągu tak naprawdę kilkunastu lat, imponuje infrastrukturą, ale jeździ się po nim trudno. Ulic jest mnóstwo. Te małe są wąskie i często jednokierunkowe, te duże mają często po 5-6 pasów w jedną stronę i są puszczonymi między wieżowcami (albo wewnątrz nich) autostradami. Mnóstwo bezkolizyjnych węzłów, gwałtowne zjazdy z trasy w boczne uliczki, skrzyżowania "wielokrotnie złożone" powodują, że nawet szybko mówiąca nawigacja czasem nie nadąży. Przydaje się pilot precyzyjnie informujący o miejscu skrętu.

A kierowca w tym czasie musi uważać na innych. Ci jeżdżą, jak po własnym podwórku. Zazwyczaj ok. 20 km/h powyżej limitu (przekroczenie tego "zapasu" to już wysokie mandaty) i nie przejmują się wymuszeniami pierwszeństwa przy zmianie pasa. Na dużych rondach jest ciekawie. Dołóżcie do tego dostawców jedzenia. Tamtejsi dostarczyciele korzystają (z racji bardzo dużych odległości) z lekkich motocykli, a nie popularnych u nas "pięćdziesiątek". Na oko to są małe ścigacze o pojemności 125-250 cm3, doposażone w box na pyszną baraninę, albo inny falafel. I są tak samo nieustraszeni jak nasi. Wciskają się wszędzie i zawsze.

Parking hotelowy to niezły przekrój samochodów w Dubaju

Pustynie i fotoradary

Poza miastem sytuacja zmienia się diametralnie. Mimo korzystania z kluczowych autostrad, w wielu miejscach ruch zamiera niemal całkowicie. Pusta droga, idealnej jakości, cztery pasy, i tylko pojedyncze samochody. A ograniczenie do 100 km/h lub do 120 km/h. Nawet nasz Patrol chciał mocniej przycisnąć, ale się nie da. Autostrady w wielu miejscach są usiane fotoradarami. Przy czym "usiane" oznacza, że przy dobrym ustawieniu, jedną puszką są w stanie zrobić zdjęcie kolejnej. Miejscami miałem wrażenie, że są ustawione gęściej niż co 1 km.

Poszaleć się nie da, poza wspomnianym "zapasem" 20 km/h względem ograniczenia. I wszystkie Land Cruisery, Hiluxy, Lexusy LS tak zazwyczaj jeżdżą. Ponoć w emiracie Abu Dhabi limit na autostradzie wynosi 160 km/h. Ale bez żadnego zapasu.

Emirackie autostrady mają niskie limity nie bez powodu. Są w zasadzie nieogrodzone. Dlatego wielbłąd wejść może. Człowiek na skuterze również. W mniej uszczęszczanych rejonach, gdzie mocno wieje, od czasu do czasu na asfalcie robią się łachy piachu, albo jedzie się przez mikro "burze piaskowe".

Z autostrady często można zjechać na boczne drogi, przy których znajdują się knajpki, sklepy, serwisy, czy meczety. W sklepach można dostać dywany i wodę mineralna, ale także felgi, albo offroadowe zderzaki do swojego modelu samochodu. Dość często są też stacje benzynowe. 95-ka kosztuje w przeliczeniu ok. 2,5 zł za 1 litr, a poza tankowaniem, można samochód często umyć, a zazwyczaj również zmienić opony, olej i filtry. To w klimacie pustynnym ważna rzecz.

Na stacjach mamy niewielkie serwisy

Góry Hajar

Jeśli chodzi o jazdę, w górach jest ciekawiej. Zwłaszcza w górach Hajar, gdzie jest szlak drogowy na Jebel Jais, najwyższy szczyt Emiratów.

To absolutnie jedna z najlepszych dróg dla kierowcy, jakie widziałem. Poprowadzona przez całkiem spore, skaliste góry, ma bardzo fajne sekwencje zakrętów, które są wymagające, ale nie na tyle ciasne, żeby stracić radość z jazdy. Jest szeroka, gładka, z poboczami i dobrym wyprofilowaniem. Wygląda jak zaprojektowana dla jakiejś gry wyścigowej. I nie ma na niej fotoradarów.

Zresztą, tam w górach ludzie jeżdżą naprawdę szybko. Ograniczenie do 40? Właśnie minął mnie Lexus LX z prędkością ok. 90 km/h. 100 na 60? Proszę bardzo - to był Nissan Patrol armii ZEA. A są miejsca, gdzie drogi wyglądają dość ubogo. Są też przeprawy przez okresowo wzbierające górskie strumienie. Oznaczone są słupkami i informacją "jeśli woda sięga do czerwonego markera, nie wjeżdżaj, jest za głęboko". No ciekawe.

Japonia i USA

A czym się jeździ w Emiratach? Nie będziecie zdziwieni, jak Wam powiem, że egzotycznych samochodów nie ma aż tak dużo jak można by się spodziewać. Zimą jest ich pewnie więcej (bo temperatury nie oscylują wokół 45 stopni w dzień i 36 w nocy).

Taksówki to Hyundaie Sonata i Toyoty Camry. A poza tym, pełen przekrój motoryzacji amerykańskiej i japońskiej. Głównie SUV-y i pickupy. Arabowie je kochają (zajrzyjcie do relacji z muzeum offroadu), zwłaszcza z dużymi silnikami V6 i V8. Pickupy z krótkimi skrzyniami, ale na terenowych oponach, podobnie Wranglery. Nie widziałem chyba żadnego seryjnego. Olbrzymie ilości Toyot Fortuner, Land Cruiser (ale nie Prado) i Hilux oraz ich klonów z logiem Lexusa. Podobnie Nissany Patrol i Patrol Safari (to ten starszy, Y61, po -nastu liftingach i z rzędową szóstką 4.8 pod maską). Osobne zdanie należy się Lexusowi LS. Generacje pierwsza i druga są bardzo popularne. Sprawiają też wrażenie zawsze ładnie utrzymanych i generalnie chyba są "sedanem nie do zajechania".

Emiraty Arabskie Na środku pustyni ktoś ma szrot z niemal wyłącznie Lexusami LS/Toyotami Celsior

Dane podręczne:

Kiedy jechać: Zimą. Albo wiosną, albo jesienią. Latem temperatury są absurdalnie wysokie. Z kolei zimą będzie mnóstwo turystów do wielu atrakcji, które oferują Emiraty Arabskie. Dlatego chyba optymalnym będzie początek lub końcówka sezonu (październik-listopad i kwiecień-maj).

Gdzie jechać: Zostawcie ten Dubaj. Półtora dnia na odhaczenie wszystkiego wystarczy. Pojedźcie nad zaporę Hatta wynająć łódź i skorzystać ze szlaków. Koniecznie jedźcie w góry Hajar, spróbujcie też przebić się do Fudżajry nad morze. Ponoć jest tam piękna rafa.

Za co jechać: Emiraty Arabskie dysponują całkiem dobrymi połączeniami z całym światem, więc po prostu polujcie na bilety. Wyżywienie ma olbrzymią rozpiętość cenową - lokalne knajpki są w cenach polskich lub niższych, te bardziej wykwintne i w centrach handlowych raczej nie należą do tanich. Za to hotele - za cenę domku nad Bałtykiem (ok. 300 zł) możecie złapać czterogwiazdkowy hotel z basenem, wielkim pokojem i śniadaniem w pakiecie.

Czym jechać: W Dubaju działa metro. Poza tym, warto wynająć samochód. Te 4x4 są droższe, ale najtańszy Hyundai i10, czy inny Ford Figo to koszt 50-70 zł za dzień. Sprawdźcie tylko czy najem obejmuje system automatycznych opłat drogowych SALIK.