Mini Cooper 1.6

Mini jest małe, ciasne i pozbawione komfortu. Nieźle wyposażone kosztuje tyle, co bogate wersje aut klasy średniej. Ale wszelkie niedostatki idą w niepamięć po minucie jazdy tym mikro autem. Usta wyginają się w szeroki uśmiech, a w głowie kołacze myśl - ja chcę jeszcze!

Był sierpień 1959 r. kiedy na targach motoryzacyjnych w Londynie konstruktor Alec Issigonis przedstawił światu swoje ukochane dziecko - Mini Morrisa. Początkowo sprzedawano go pod nazwą Morris Mini Minor oraz Austin Seven. Pod koniec lat 60-tych utworzono osobną markę Mini. Autko było ekstremalnie małe, ale zapewniało dość miejsca dla czterech osób. Silnik zamontowano w nim poprzecznie z przodu, a napęd przekazywany był na koła przednie, co w tamtych czasach oznaczało rewolucyjne rozwiązanie. Tak w skrócie narodziła się jedna z największych legend motoryzacji. Zadania wskrzeszenia legendy podjął się nowy właściciel marki Mini - firma BMW, która zaprezentowała jego współczesną interpretację w 2001 r. Przed Wami Mini w wersji Cooper z nowym silnikiem o pojemności 1,6 litra i mocy 120 KM.

Remake legendy

Przepis na sukces był tyleż prosty, co... trudny. Stworzyć model od razu kojarzony z przodkiem, ale jednocześnie świeży stylistycznie i na wskroś nowoczesny. Takie zmierzenie się z ikoną motoryzacji niesie za sobą zawsze spore ryzyko. Fani kultowych modeli samochodów są bardzo sceptyczni i krytyczni. Przykładu nie trzeba szukać daleko - np. Volkswagen z modelem New Beetle zupełnie nie przekonał do siebie miłośników popularnego "garbusa". Niewiele także zmienia tu fakt, że auto lepiej sprzedaje się za oceanem. Model po prostu się nie przyjął. Ale BMW odniosło od razu wielki sukces.

Niemcom udała się nie lada sztuka. Auto wzbudza zdecydowanie pozytywne emocje. Prawie każdy ogląda się za nim i uśmiecha, a 99 proc. chciałoby się nim przejechać. A co z pozostałym 1 procentem? Albo wstydzi się przyznać, że też ulega powszechnemu czarowi "malucha", albo zwyczajnie kłamie, że nie budzi w nim pozytywnych reakcji. Jeśli cenisz sobie prywatność - zapomnij o Mini. Działa jak magnes na ludzkie oczy, a spojrzenia ciekawskich bywają czasem wręcz irytujące. Ale jeśli lubisz być w centrum uwagi i powszechna ciekawość nie jest w stanie cię speszyć - będziesz w siódmym niebie.

Podobieństwo do przodka jest natychmiast zauważalne. Jednak na stylistycznych nawiązaniach z zewnątrz i na kilku detalach w środku kończą się wszelkie analogie. Nowy Mini nie jest ani tani, ani popularny jak praprzodek. Celuje w zupełnie inna klientelę - przebojowych, dynamicznych ludzi, ale zarazem stara się dotrzeć do dobrze sytuowanych mieszkańców miast. Pokochają go Ci, którzy cenią sobie styl, oryginalność i sportowe zacięcie w prowadzeniu auta - bo jakże inaczej miałoby być, skoro stworzyli go projektanci z BMW. Co ciekawe, Mini idealnie wpisuje się w dzisiejszą tendencję do propagowania przedmiotów i ubrań w stylu UNISEX, w których tak samo dobrze wygląda i czuje się zarówno kobieta, jak i mężczyzna. Jest ponadczasowo piękne. To nie są zwykłe linie, to dzieło sztuki. Idę o zakład, że za 10-20 lat linia nadwozia nadal będzie budzić zachwyt. Mini jest po prostu sexy, podobnie jak atrakcyjna kobieta. Z taką jednak różnicą, że nie nadgryza go upływający czas. Zupełnie jak wino. To fenomen.

Rok temu Mini przeszedł kuracje odmładzającą. Główne zmiany dotknęły wymiarów nadwozia: auto jest dłuższe o 74 mm, wyższe o 3 mm, ale węższe o 7 mm. Zmieniły się drobiazgi w stylistyce, m.in.: w przednie reflektory wkomponowano kierunkowskazy, a grill jest teraz jednoczęściowy. Słupki środkowe skryły się za boczną szybą, a z tyłu retuszowi poddano lampy i listwę bagażnika. To, co najbardziej charakterystyczne dla Mini poprzedniej i obecnej generacji to możliwość zamówienia dachu w kolorze kontrastowo zestawionym do lakieru karoserii. Dla mnie biały dach i ciemny lakier - jak w testowym egzemplarzu - to kwintesencja tego, co w tym samochodzie najbardziej stylowe i piękne. Tu dodatkowo pojawił się opcjonalny szklany (4120 zł), otwierany na kilka sposobów.

Galeria sztuki użytkowej

Zbyt mało estetycznych doznań oferuje nadwozie? No to zapraszam do środka. Teraz dostaniesz petardą zmysłów prosto w twarz. Tu wszystko jest inne. Styl retro miesza się z nowoczesnością, ale subtelnie zapakowaną i nie nachalną. Kiedyś prędkościomierz w Toyocie Aygo ochrzciłem mianem Big Bena. Błąd, bo teraz brak mi punktu odniesienia do monstrualnej wielkości tego w Mini. Ale to nie tylko zwykły licznik w rozmiarze XXL. Jego białe tło, chromowane wstawki czarują nasze oczy. Ale wkomponowano w niego także funkcje wyświetlacza systemu audio - ze stylizowanym na skalowy radioodbiornikiem. W topowych odmianach jest tam także ekran nawigacji. Jednak nowoczesna technika jest właśnie jakby z boku, w tle. Stylistom zależało na zachowaniu harmonii klasycznego, brytyjskiego klimatu. Z zadania wywiązali się perfekcyjnie.

Smaczków stylistycznych jest więcej. Włączniki sterowania elektryką i oświetleniem oraz te nad lusterkiem wstecznym otwierające okno dachowe wyglądają jak przyciski aktywujące karabin maszynowy na pokładzie dwupłatowca. Coś pięknego! Są poza tym wygodne w użyciu, jedyne co nieco przeszkadza to fakt, że po środku kokpitu umieszczono także przyciski od sterowania szybami. To mało komfortowe.

Za świetnie leżącą w dłoniach skórzaną kierownicą ulokowano słusznych rozmiarów obrotomierz. Pośrodku niego mały wyświetlacz, na którym można śledzić wskazania komputera pokładowego bądź prędkość auta - co ucieszy osoby nie przyzwyczajone do centralnie usytuowanego prędkościomierza. Wnętrze utrzymane w klimacie czarno-kremowym wspomaganym chromem. Niestety jakości użytych materiałów sporo brakuje do perfekcji. Z chromowanymi wstawkami sąsiadują tanie plastiki w miejscu gdzie nie sięga wzrok (tylna część obrotomierza). I to one są źródłem niepożądanych dźwięków, które ujawniają swe istnienie na brukowanej nawierzchni lub mocnych, poprzecznych nierównościach. Opcjonalny podłokietnik to największa wpadka producenta. Cały się chwieje i potwornie skrzypi. I wiem, że nie jest to przypadłość tylko testowego egzemplarza. Szkoda. Bo doskonałej jakości skóra i wstawki fortepianowej faktury (Piano Black) budzą tylko zachwyt.

Wspaniale wyprofilowane skórzane fotele uzależniają od razu. Pozycja za kierownica niska, jak w sportowym aucie, a widoczność znakomita we wszystkich kierunkach. Jedynie mocno pionowa szyba czasem przeszkadza dostrzec światło, gdy Mini zatrzyma się pod samym sygnalizatorem. Z przodu miejsca starczy nawet dla wysokich osób. Ale lepiej nie łudzić się, że nowe dłuższe nadwozie oferuje więcej swobody na tylnej kanapie. Jeśli jest go więcej to tylko statystycznie, bo w ogóle się tego nie odczuwa. Jest ciasno, a na nogi zwyczajnie brakuje miejsca nawet osobom o przeciętnym wzroście. Mini to auto dla dwójki osób, które podczas weekendowego wypadu wykorzystają tył raczej na bagaż. Standardowe 160 litrów bagażnika może okazać się za mało nawet dla pary kochanków żyjących tylko miłością. Tu Mini jest niemal identyczny jak legendarny przodek, którego kufer złośliwi określali mianem "schowka na rękawiczki".

A skoro mowa o schowkach - to nie jest mistrz zagospodarowania wnętrza. Jest mała skrytka przed pasażerem przedniego fotela, którą otwiera gustowny, chromowany przycisk. I tylko ta skrytka. Mini ma być przede wszystkim piękny, przykuwać uwagę i zazdrosne spojrzenia gawiedzi. Czy kobieta ubrana w kreację od Jeana Paula Gaultier narzeka że coś ją uwiera? Nie, bo komplementy i słowa zachwytu innych sprawiają, że nawet nie odczuwa drobnych niedoskonałości swego stroju.

Głośny brutal

Przeczytałeś powyższy opis i zapewne myślisz, że Mini to taki słodki cukiereczek, torcik z wisienką na górze do schrupania, w którym najlepiej czuje się długonoga blondynka z Yorkiem pod pachą? A może widziałeś w czerwonym Mini One Kasię Cichopek więc skojarzenia ze słodyczą są dodatkowo spotęgowane? Nic bardziej mylnego. Mini to ostry zawodnik i nawet ze słabszym silnikiem potrafi sprawić, że skóra cierpnie na plecach.

Pod tym pięknym nadwoziem kryją się bowiem sportowe możliwości. Mini posiada niezależne zawieszenie - kolumny MacPhersona z przodu oraz układ wielowahaczowy z tyłu. Liczysz na komfort - testowa wersja wzbogacona o 17-calowe aluminiowe obręcze wybije ci go szybko z głowy. Auto podskakuje na byle nierówności, a zawieszenie dobija na dołkach. Wstawianie tak wielkich kół do auta o mocy 120 koni to nieporozumienie. Wyglądają owszem - pięknie, ale na nasze drogi są zwyczajnie za duże.

Utrata komfortu i ogólne uczucie twardości nie wpływa na bezpieczeństwo prowadzenia. Trudno znaleźć bardziej przewidywalny samochód. On nie jeździ jak gokart, to jest gokart i z powodzeniem mógłby startować na torze z tego typu pojazdami. Widać tu rękę speców od BMW, bo rozłożenie mas i środka ciężkości jest optymalne. Ostre traktowanie zakrętów uchodzi płazem nawet, gdy już wydaje się, że auto powinno wpaść w podsterowność. Pokonując każdą krzywiznę drogi za chwile myślisz o kolejnej. A najlepiej o górskich serpentynach, bo tam Mini zdaje się pasować idealnie. Trzeba naprawdę mocno namęczyć się, by obudzić system ESP (w Mini nosi on nazwę DSC). I choć wydaje się zbędny, dobrze mieć choć świadomość, że jakby co, to wypełni on swoją misję.

Konstruktor układu kierowniczego prawdopodobnie brał korepetycje w firmie Philippe Patek, słynącej z najbardziej precyzyjnych czasomierzy na świecie. Mini bowiem prowadzi się ze szwajcarską dokładnością, a elektryczny układ wspomagania jest genialny zarówno na ciasnym parkingu jak i przy prędkościach autostradowych. Kierowca czuje się częścią tego precyzyjnego mechanizmu.

Sercem wersji Cooper jest 1,6 litrowy silnik stworzony przez BMW wspólnie z francuskim koncernem PSA. Brakuje mu spektakularnej siły mocniejszej, 175 konnej jednostki, ale radzi sobie całkiem nieźle. Aby wykrzesać z niego maksymalną moc 120 koni trzeba kręcić go do 6 tys. obrotów. Ale najwyższą wartość momentu obrotowego (160 Nm) motor uzyskuje gdy wskazówka obrotomierza przekroczy cyfrę "4". Trzymanie go w granicach tej wartości powoduje, że auto dynamicznie i ochoczo przyspiesza. Pierwsza "setka" pojawia się na liczniku po 9,1 sekundy. Nieźle jak na taką moc.

Jeśli chodzi o akustykę silnika i wrażenia z jazdy, auto ma dwie natury. Jest całkiem cicho, kiedy nie przekraczamy 3,5 tys. obr./min. Mini jest wtedy stateczny i grzeczny jak uczeń w szkolnym mundurku. Ale powyżej tej wartości nagle rozlega się metaliczny dźwięk i chropowate brzmienie jednostki napędowej. Im bliżej czerwonego pola, tym mocniej włos jeży się na głowie. Widocznie uczeń po lekcjach zrzucił swój sztywny uniform, wciągnął podarte dżiny i wpiął swoją ukochaną gitarę do "pieca". Odczucia subiektywne są takie, że auto jedzie dynamiczniej i szybciej niż sugerują katalogowe dane. Maskę pozbawiono wygłuszeń - to celowy zabieg, by na życzenie, po wciśnięciu gazu w podłogę maniacy głośnego ryku mogli nasycić swe instynkty. Radość z jazdy podsyca wspaniale zestopniowana sześciobiegowa skrzynia biegów. Skok lewarka krótki, ale biegi załączają się z charakterystycznym kliknięciem. Trzeba użyć pewnej siły, bo dźwignia chodzi opornie, ale nie ciężko. No i każdy bieg załącza się niezwykle precyzyjnie. Wciśnięcie sprzęgła także wymaga użycia siły, więc jazda w szpilkach odpada. Mini Cooper to naprawdę nie jest zabawka, ale poważny i ostry samochód o iście sportowych właściwościach jezdnych. Kto tego nie doświadczył, ten nie zrozumie, że nie ma obciachu kiedy za kółkiem siedzi facet.

Cena inności

Wszystkich właścicieli Mini bez względu na płeć, wykonywany zawód, czy pochodzenie łączy jedno - chęć wyróżnienia się, podkreślenia swojej osobowości, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jest też inna cecha wspólna - wszyscy zarabiają sporo powyżej średniej krajowej. Ale dzięki temu, każdy właściciel Mini jest w stanie stworzyć sobie własny, niepowtarzalny pojazd. Unikatowość auta podkreśla fakt, że tylko 2 auta na 200 000 wyprodukowanych egzemplarzy jest identycznych. Aby ułatwić życie klientowi, proponuje mu się bardzo duży wybór specjalnych pakietów o wdzięcznych nazwach, np. Seven, Park Lane, Checkmate, Salt, Pepper, Chilli i jeszcze wielu innych, a których szczegółowej zawartości listy wyposażenia nie sposób tu przytoczyć. Tak bogatego wyboru nie oferują nawet producenci aut luksusowych. Możliwości stylizacji według własnego gustu są praktycznie nieograniczone. To z pewnością docenią Panie, dla których spotkanie drugiej kobiety w identycznej sukni sprawia, że tracą humor i gotowe są do natychmiastowej ucieczki z bankietu, a skrajne przypadki mogą zakończyć się nawet wydrapaniem oczu rywalce.

Co prawda dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale że autem tym równie mocno interesują się kobiety, warto wspomnieć, że cennik Mini Coopera zaczyna się od 76,3 tys. zł. Jednak, by auto nabrało indywidualnych cech, a środek był równie piękny i szlachetny w skórę, chromowane dodatki czy fortepianowe tworzywo, trzeba wysupłać ponad 111 tys. zł. To straszne pieniądze jak za tak mały samochodzik. Pocieszać się można bogatym wyposażeniem, ale ani niezwykle wydajne lampy ksenonowe, ani komplet poduszek powietrznych wraz z kurtynami czy super grający sprzęt audio nie poprawią zepsutego humoru. Ale to złe podejście do tematu, jakim jest Mini. Bo to auto to coś więcej niż cztery koła i trochę blachy dookoła. To fantastyczny gadżet, który daje swemu właścicielowi masę radości z jazdy i zapewnia jednocześnie maksimum bezpieczeństwa. To duch przodka, który ubrany w nowy garnitur i po przeszczepie pewnych organów znów czaruje swoją oryginalnością i stylem. Mini trzeba odbierać zmysłami, wtedy cena przestaje być ważna.

Podziękowania dla Klubu Jeździeckiego "Aldragho" z Józefosławia za pomoc w realizacji sesji zdjęciowej.