Warszawa sprzedaje odholowane samochody. Wśród aut Cayenne i Mercedes S500
Gdzie trafiają odholowane samochody, które ktoś porzucił? Zazwyczaj na złom. Warszawski ratusz chce sprzedać kilka sztuk, których stan nie jest zły.
Warszawski ratusz ogłosił właśnie przetarg na sprzedaż ośmiu samochodów, które "nie mają właściciela". Co to za auta? To odholowane samochody, których stan nie jest na tyle zły, by trafiły od razu do utylizacji.
Skąd się wzięły odholowane samochody?
Zacznijmy jednak od początku. Miasta mają możliwość odholowania "wrastającego" samochodu. Pozwala na to artykuł 50a z ustawy Prawo o Ruchu Drogowym.
Na jego podstawie z ulic usuwane są pojazdy tablic rejestracyjnych lub takie, których stan wskazuje, że nie są używane. Na wniosek Straży Miejskiej lub Policji trafiają na specjalne parkingi, gdzie czekają na właściciela lub inną osobę uprawnioną.
Jeśli w ciągu 6 miesięcy nikt po auta się nie zgłosi, przechodzą one na własność miasta z mocy ustawy. I w tej sytuacji miasto zazwyczaj kieruje samochód do autokasacji. Tym razem jednak urzędnicy uznali, że samochody, które zostały ściągnięte z ulic, mogą się komuś do czegoś przydać. Nie są najnowsze, i nie wiadomo czy będzie można je ponownie zarejestrować. Kilka z nich nie ma tablic rejestracyjnych, więc nie wiadomo jak wyglądają "papiery" takiego auta.
Do przetargu trafiło osiem samochodów: Ford Fusion, Mazda 6 pierwszej generacji, Mercedes C200 (W203), Ford Mondeo Mk3 kombi, Saab 9-3 (drugiej generacji), ale także ciekawostki. Z ulicy można "wyjąć" Audi A6 (C6), Mercedesa S500 W221 oraz Porsche Cayenne pierwszej serii.
Biegli skarbowi dokonali wyceny aut zgodnie ze stanem i potencjalną przydatnością. Większość z nich ma cenę wywoławczą na poziomie nie przekraczającym średniej krajowej (od 1600 zł za C200 do 5500 za A-szóstkę). Wyróżnia się Porsche za 13 400 zł oraz Mercedes z ceną wywoławczą 39 000 zł.
No całkiem przyzwoita eSka
Urzędnicy mówią, że to pierwszy taki przetarg, ale bardzo możliwe, że odbędą się kolejne tego typu. I sądzę, że o ile samochody faktycznie "do czegoś się nadają", ma to sens. Przez pół roku nikt się nie zgłosił, z samochodu jeszcze coś może być, to wszyscy będą szczęśliwi.
A jak Wy uważacie?