Lexus RX 400h Prestige
Chcesz odbyć podróż w czasie? Wyobraź sobie, że jesteś zamknięty w bezszelestnej kapsule i przemieszczasz się między wymiarami. Ty, wehikuł i nic więcej. Niemożliwe? Od dziś jak najbardziej realne. Ta maszyna to Lexus RX 400h, pierwsze auto na świecie potrafiące przenosić w czasie.
Nie szkodzi, że Lexus RX 400h nie lewituje 20 centymetrów nad ziemią, drzwi nie unoszą się do góry po przyłożeniu kciuka do czytnika linii papilarnych a wspomniane wymiary czasoprzestrzenne są Twoją drogą dojazdową do biura, domu czy na weekend. Podobieństwa do naszego świata i życia kończą się na tym etapie. Cała reszta tego auta pochodzi z kosmosu. Drzemie w nim technika, której nie powstydziliby się naukowcy z instytutu NASA czy obca cywilizacja. Hybrydowy napęd testowego Lexusa tak mocno wyprzedza nasze czasy, że ludzie nie są jeszcze przygotowani na kontakt z tym gatunkiem. Wciąż drzemie w nich zamiłowanie do pięknie mruczących benzynowych silników V8 oraz do klekoczących super Diesli. Nikt nie wie o tym, że osiągi jednego i oszczędność drugiego napędu całkiem niedawno połączyli Japończycy w formie pierwszego hybrydowego SUV-a. Czyżby wykradli potajemną technologię z przyszłości? Czy Lexus RX 400h jest wehikułem czasu?
Z zewnątrz bynajmniej nie wygląda jak kopuła do przenoszenia ludzi w przyszłość. Powiem więcej - od przodu przypomina Toyotę Land Cruiser z lat 90-tych, a to raczej wehikuł z przeszłości. W sumie nie ma się co dziwić, bo RX-a znamy już od prawie 10 lat (druga, obecna generacja debiutowała w 2004 roku), samego 400h od 2 lat. Nie pomagają tu super nowoczesne i bardzo wydaje skrętne reflektory ksenonowe. Nieco egzotyki znajdziemy z tyłu Lexusa. Łagodnie opadający dach i nisko poprowadzona linia szyb mają w sobie coś z coupe, schowane pod przeźroczystymi kloszami lampy dodają atrakcyjności, a pokaźnej wielkości spoiler nad tylną szybą dynamiki.
Mierzący 4,7 metra długości, 1,6 metra wysokości i 1,8 metra szerokości japoński SUV ma dość pokaźny prześwit, jednak do szaleństw w terenie się nie nadaje. Dowodem są tu choćby piękne 18-calowe felgi aluminiowe z oponami 235/55 R18 typu NRA NGK (Na-Równe-Asfalty, Nie-Głębokie-Koleiny). O wartościach tańca z gwiazdami (a raczej Lexusa RX na drodze) piszę dalej.
Fascynatów filmów science-fiction zaskoczy kluczyk. Nie jest kartą emitującą sygnał pozwalający nam otworzyć auto i odjechać nim bez sięgania do kieszeni. Tak potrafi nawet Corolla, jednak nie prom kosmiczny Lexusa. Jedynym wynalazkiem godnym egzystowania w XXI wieku jest przycisk PWR DOOR, który po przytrzymaniu automatycznie uniesie tylną klapę. Jeśli już przy niej jesteśmy, warto wspomnieć o bagażniku. Mierzy 439 litrów i wcale nie zachwyca jak na auto tej wielkości. Podłoga znajduje się dość wysoko (pod nią odnajdziemy praktyczne schowki, a od strony "gleby" koło zapasowe), a szerokie nadkola dodatkowo przeszkadzają w zapakowaniu bagażu.
Zawsze można złożyć tylną kanapę dzieloną w stosunku 40/20/40 (osobne elementy z oparciami i osobno środkowy z podłokietnikiem) i do zagospodarowania otrzymamy już 1180 litrów. Jeśli chodzi o samopoczucie pasażerów tylnych foteli, to jest to najlepsza biznes klasa, w jakiej do tej pory siedziałem. Kanapę oraz boczki drzwiowe obito miękką i przyjemną w dotyku jasnobeżową skórą, ten sam kolor ma wykładzina na podłodze. Jest dzięki temu miło i przytulnie. Ktoś może powiedzieć, że mało praktycznie, jednak proszę się zastanowić, czy do tego wnętrza ktoś będzie wchodził w ubłoconych butach? Szanujący się właściciel eksperymentalnego crossovera za prawie 300 000 złotych (bo tyle kosztuje Lexus RX 400h) ubierze się raczej w idealnie skrojony garnitur i markowe włoskie buty, więc jasne wykończenia są jak najbardziej na miejscu.
Jeśli do ubioru są jakieś wymagania, tak do tuszy i wzrostu już nie. Obszerna, przesuwana i z regulowanym oparciem kanapa zadowoli najwybredniejszych, podobnie jak pojemne kieszenie w drzwiach i oparciach foteli. Pojemny jest także wygodny podłokietnik ze schowkiem i uchwytami na napoje. Dopełnieniem luksusu w Lexusie są osobne nawiewy klimatyzacji dla pasażerów tylnych foteli. Jeszcze gdyby zestaw audio-DVD połączyć z możliwością odtwarzania filmów i monitorami w zagłówkach...
...To zostalibyśmy na zawsze z tyłu i nie odczulibyśmy wówczas przyjemności przebywania z przodu. Tu najbardziej efektowniej wchodzi się wieczorową porą. Naszą uwagę zwrócą wówczas listwy progowe z podświetlanym na pomarańczowo napisem "Lexus". Jasna skóra pokrywa bardzo wygodny fotel posiadający pełną regulację elektryczną i podgrzewanie. Zupełnie niewygodne są za to podłokietniki przy fotelach - wąskie i nie spełniają swojej roli. Nieco dziwi brak możliwości wentylacji foteli. Rozpieszcza natomiast elektrycznie regulowana kierownica i szyberdach
Podróż Lexusem RX 400h to jedyna na świecie i niepowtarzalna przygoda. To swego rodzaju spektakl, którym są nie tylko zachwyceni pasażerowie samochodu, ale również ludzie stojący na ulicy. Wszystko zaczyna się niewinnie. Wsiadam do auta, zapinam pas i wkładam kluczyk do stacyjki. Kierownica, która cofnęła się w stronę deski teraz znów ustawia się bliżej mnie, dokładnie tak jak ją ustawiłem wcześniej. Przekręcam kluczyk. W ciemnych trzech tubach przed nami zaczyna się show, który jest rzadko spotykany i po prostu piękny. Najpierw zapalają się białym światłem podziałki, za chwilę do nich dołączają podświetlone w tym samym kolorze wskazówki, aż w końcu cyfry i reszta elementów zegarów. Prędkościomierz wyskalowany do 240 km/h jest zbyt optymistyczny. Naszą uwagę zwraca lewy zegar, który powinien być obrotomierzem... a jest wskaźnikiem zużycia energii. Nie każdy zrozumie jego wskazania, nie każdemu będą one do szczęścia potrzebne. Czas uruchomić silnik. Przekręcenie i cisza. Zupełna cisza. Co jest? Blokada zapłonu? Problemy techniczne z akumulatorem? Po chwili dostrzegam po lewej stronie napis READY. To już? Niemożliwe! Przesuwam drążek bezstopniowej skrzyni automatycznej E-CVT z pozycji P na R, aby wyjechać spod garażu. Na kosmicznie stylizowanej desce moją uwagę zwraca duży, sterowany dotykowo monitor komputera pokładowego, który właśnie zaczął pokazywać obraz z tyłu samochodu. Tak, zamontowana tuż nad tylną tablicą rejestracyjną kamera wielkości zabawek Jamesa Bonda bardzo się przydaje, gdyż dzięki wysoko uniesionej linii przyciemnionych szyb, praktycznie mało co widać do tyłu. Do szczęścia przydałyby się jeszcze czujniki na przednim i tylnym zderzaku, bo kiedy zbliżam się do przeszkody kamera nie informuje nas o niebezpiecznej odległości żadnym sygnałem dźwiękowym ani informacją na wyświetlaczu.
Wciąż zafascynowany wszędobylską ciszą (uchylam elektryczny szyberdach, aby jeszcze bardziej rozkoszować się tym błogostanem) delikatnie traktując auto wyjeżdżam na prostą. W międzyczasie spoglądam na zdziwione miny napotkanych przechodniów. Wiem, też jestem zszokowany. Pierwszy próg zwalniający pokonany niemal bez wstrząsu upewnia mnie w myśli, że RX jest szalenie wygodny i mięciutki. Dalej toczę się na "elektryce". Wyświetlacz kamery cofania zamienił się teraz w komputer pokładowy pokazujący efektywność napędów. I tu dochodzimy do sedna. Magia Lexusa RX 400h właśnie staje przed nami otworem. Technologia znana ludzkości to silnik benzynowy. Jest widlastą "szóstką" o pojemności i 3,3-litra pojemności i mocy 211 KM (155 kW) i napędza jedynie przednią oś. Reszta to już zupełny kosmos znany jedynie specjalistom z przylądku Canaveral. Silnik spalinowy wspierają dwa elektryczne, jeden z przodu o mocy 167 KM (333 Nm przy 1500 obr/min), drugi zajmuje się jedynie tylną osią podczas przyspieszania i w nagłych sytuacjach - ma moc 68 KM (130 Nm przy 0-610 obr/min). Całością sterują komputery i zaawansowana jednostka wchodząca w skład systemu hybrydowego HSD.
Dojeżdżam do skrzyżowania i skręcam na główną ulicę. Głębsze dociśnięcie pedału gazu powołuje do życia jednostkę benzynową. Wszystko odbywa się nieodczuwalnie, gdy dwie przekładnie planetarne zmieniają napęd. Silnik zaczyna aksamitnie pomrukiwać, jednak nigdy w życiu nie nazwałbym tego dźwięku ani donośnym, ani męczącym. Zastanawiam się przez chwilę, czy lepiej słuchać mojej ulubionej płyty ze świetnego zestawu audio sygnowanego przez firmę Mark Levinson, czy też pięknej nuty płynącej spod maski. Decyduję się na V6, jednak ten na chwilę wyłącza się, gdyż właśnie wyhamowałem przed światłami. Znów cisza, aż w uszach piszczy. Układ napędowy po chwili zupełnie wyłącza się, jednak pojawia się zielone światło. Wciśnięcie gazu i w ułamku sekundy konie mechaniczne znów budzą się do życia. Kilka krzyżówek i trafiam na autostradę. Bezstopniowa skrzynia biegów E-CVT pracuje miękko i bez zarzutów, czuć niczym niezmącony ciąg maszyny. Teraz mam okazję poczuć, co naprawdę RX 400h potrafi. Dociskam mocniej pedał przyspieszenia. Na wyświetlaczu zużycia energii wszystkie strzałki ustawiają się w kierunku układu napędowego, a więc pełna para. Korzystam z silnika benzynowego i dwóch elektrycznych, czyli napęd na cztery koła. Pełny gaz, dźwięk dobiegający spod maski zamienia się w w ten emitowany raczej przez startujące statki kosmiczne niż rozpędzające się samochody osobowe. Mocniej łapię kierownicę, bo mimo napędu 4x4 ostro miota mną na drodze. Szeroka opona 235 mm i głębokie koleiny robią swoje. Ja jednak nie zastanawiam się nad tym, katapultowanie do przodu niczym w odrzutowcu upewnia mnie, że ta technologia jest kosmiczna. Nieco ponad 7,5 sekundy do setki jestem sobie w stanie wyobrazić, bo wskazówka prędkościomierza mija liczby 80, 90, 100, 110, 120 bardzo szybko.
Chwila oderwania od fotela i próba hamulców. Tu nie ma zachwytów, mimo pokaźnych czterech tarcz wentylowanych - odległość ok. 41-42 metrów ze 100 km/h jest za duża. Przy okazji autem rzuca na lewo i prawo, jednak można to bezpiecznie opanować. Prędkości ponad autostradowe raczej nie są wskazane, zwłaszcza że RX 400h ma elektroniczne ograniczenie do 200 km/h. Wychodzi przeciętność układu hamulcowego oraz bezpłciowego kierowniczego. Zjeżdżam z autostrady przy bezpiecznej prędkości i szukam normalnej drogi. Trzeba teraz zaoszczędzić trochę straconej energii. Przy 50 km/h włączam tempomat i z dumą patrzę jak ładują się akumulatory, których stan dochodzi niemal do maksimum. Spalanie oczywiście 0 l/100 km, mimo że kilkanaście minut temu na autostradzie chwilowe dochodziło do ponad 80 litrów. Na szczęście średnia jest dużo niższa i wyniosła 11,7 l/100 km, w trasie osiągnąłem w granicach 8,4 litra. Jak na 2-tonowy statek Enterprise o mocy ponad 270 KM to bardzo przyzwoicie.
Dokowanie zakończone, cumy wystawione. "Witamy kapitanie na stacji orbitalnej". Wyciągam kluczyk, gasną zegary, kierownica przesuwa się do przodu. Wizji świata przyszłości i moich wrażeń z podróży w czasie nie psują nawet drzwi otwierane klamką i alarm włączany przyciskiem na archaicznym kluczyku. Było cudownie. Lexus RX 400h naprawdę jest samochodem z innej epoki. Naszpikowany nowoczesną, oszczędną i bezobsługową hybrydową techniką jest próbą oderwania się od rzeczywistości. Świata, w którym rządzą auta pokroju BMW X5 czy Mercedes ML z silnikami benzynowymi bądź wysokoprężnymi. W gąszczu tej cudownej mechaniki dostrzegam wady w postaci kiepskiego układu kierowniczego, czy słabych hamulców (lub np. niemożności zamówienia pneumatycznego zawieszenia, mimo iż zwykły RX 350 ma taką opcję), jednak w zupełności nie ujmują one jakości i atrakcyjności hybrydowego Lexusa.
Wiem, że dżentelmeni o pieniądzach nie dyskutują, jednak warto wspomnieć o cenie RX 400h. W testowanej, bogatszej wersji Prestige kosztuje 285 000 złotych. Jeśli zrezygnujemy ze skórzanej tapicerki, audiofilskiego grania z nawigacją i szyberdachu, to możemy wybrać odmianę Classic o wartości 241 100 złotych. Bardzo atrakcyjna cena za auto z przyszłości z drzemiącą pod maską futurystyczną technologią. NASA za takie wynalazki płaci więcej, znacznie więcej. A my choć przez chwilę możemy poczuć, że nasz samochód jest tak przyjazny dla środowiska, jak... ślimak.
W poniższym filmie wykorzystano fragment utworu "Trebles" zespołu MBrother.