Mini One 1.4

Gdyby uszeregować samochody według skali atrakcyjności, nie patrząc na designerski kunszt i innowacyjność, ale po prostu co się komu spodoba na szczycie, albo chociaż w jego pobliżu znajdzie się ten samochód - MINI. AutoGALERIA sprawdza, co oferuje podstawowa wersja tego obiektu pożądania.

Historię powstania Mini i jego późniejsze losy znają chyba wszyscy. Grecki pomysł na angielski samochód miejski był gigantycznym sukcesem i stał się samochodem kultowym. BMW głupie nie jest, więc po zakończeniu produkcji "starego Mini" od razu stworzyli jego następcę. Nadal jako samochód mniejszy, choć już nie tak mikroskopijny i bez wątpienia nie tak spartański jak oryginał. Ale stylowy do bólu, co spodobało się potencjalnym klientom. W 2007 roku odświeżono przebój, zmieniono silniki, wykończenie i parę detali nadwozia. Ale duch i styl pozostały. Do napędzenia tego samochodu służą trzy silniki opracowane wspólnie z koncernem PSA. Nasz egzemplarz to wersja One, a więc pod maską znajdziemy najsłabszy silnik, o pojemności 1.4 litra.

Nie przejdziesz obojętnie
Ludzie mówią, że jest kobiecy. A to nieprawda. Jest tak samo męski, jak każdy inny samochód, może z wyjątkiem Muscle Cars. On po prostu jest dla kogoś, kto ceni sobie styl i piękno. Kształty nawiązują do pierwszych "miniaków", jednak udało się zrobić to zdecydowanie lepiej niż Volkswagenowi w przypadku New Beetle'a. Mamy więc pudełkowate nadwozie, okrągłe reflektory i trapezoidalną atrapę chłodnicy. Szyba przednia jak i boczne są praktycznie pionowe, a dach płaski jak stół bilardowy. Za przednimi szkłami kryją się biksenonowe reflektory, niestety bez funkcji doświetlania zakrętów. Mini One z pakietem Pepper stoi na szesnastocalowych felgach. Zimowa aura sprawia, że nie przeszkadza nam to aż tak bardzo, ale cal więcej mógłby być jeszcze atrakcyjniejszy. Choć z drugiej strony... ale o tym później. Nadwozie naszego egzemplarza pokryto kultowym już lakierem British Racing Green. Trzeba jednak przyznać, że ten, kiedy powstawał w latach 20-tych, raczej nie był metalikiem, tak jak w Mini A.D. 2009.

Aby samochód robił jeszcze lepsze wrażenie, wyposażono go w opcjonalny pakiet chromowanych dodatków. W jego skład wchodzą między innymi: listwa nad tablicą rejestracyjną, wykończenia przedniej części nadwozia oraz atrakcyjna końcówka wydechu, która sugeruje nam, że samochód ma sportowe aspiracje. Oczywiście szyby w długich drzwiach nie posiadają ramek, a przy otwieraniu delikatnie się uchylają. To kolejny atrakcyjny gadżet.

Mimo stonowanego koloru, jakże innego od popularnych żółci i czerwieni, Mini wrażenie robi na każdym. Płeć piękna wypowiada się o nim jednoznacznie. Wypowiedzi są na tyle pozytywne, że Mini można polecić wszystkim playboyom, niezależnie od miejsca pochodzenia. Zamieńcie swoją "trójkę" Coupe na to "zminiaturyzowane BMW" - myślę, że wasze szanse wzrosną wielokrotnie.

Otrzeć się o kicz
Jak wspomniałem, drzwi otwierają się z lekkim uchyleniem szyby. Zamykają się za to ze straszliwym trzaskiem. Podobnie zresztą jak klapa bagażnika. To zupełnie niepodobne do auta segmentu premium - nawet jeśli to jest miejski samochód. W środku jednak czeka na nas nagroda. Wnętrze wykończone jest trójkolorowo. Nasze oczy cieszy półskórzana czarno-kremowa tapicerka, czarne boczki drzwi, kremowy pas na konsoli oraz ciemne drewniane wykończenia deski rozdzielczej. Nieco gorsze wrażenie sprawiają przyciski sterowania radiem, klimatyzacją (swoją drogą, panel klimatyzacji wystylizowany jest w kształcie loga Mini) oraz obsługa z kierownicy. Te elementy polakierowano na srebrno, ale w zestawieniu z materiałem z jakiego je wykonano, nie wygląda to najlepiej.

Trzeba przyznać jednak, że całe wnętrze sprawia świetne wrażenie. Aż chce się w nim zanurzyć. Jak przystało na produkt, który firmowany jest przez BMW, jakość jest na najwyższym poziomie. Prawie. Niestety, do testowania jakości dźwięku opcjonalnego systemu audio zatrudniliśmy tak wymagające osoby jak Ozzy'ego Osbourne'a i chłopaków z Limp Bizkit. Dzięki nim udało się stwierdzić, że w okolicach głośników plastiki będą poskrzypywać przy partiach niskich tonów. Szkoda, bo materiały, mimo że nie wszędzie miękkie, są najwyższej jakości. Podobnie zresztą jak wspomniany system audio, składający się z radia Boost CD, wzmacniacza oraz 10 głośników. Do dźwięku nie można w żaden sposób się przyczepić.

Równie dobre wrażenie robi kierownica. Trójramienna, z obsługą radia (i opcjonalnego systemu bluetooth), wchodzi w skład pakietu Pepper. Jest wykończona skórą oraz drewnem. Pewnie leży w dłoniach i sprawia, że czujemy się jak w starym sportowym samochodzie. Przed oczami, nawet w naszej najsłabszej wersji, znajduje się obrotomierz, rozmiarem i kształtem przypominający spory budzik. Tło zegarów jest białe, podświetlenie pomarańczowe, więc skojarzenia ze sportem są nieuniknione. Prędkościomierz, jak w każdym Mini, wylądował na środku. To kolejne arcydzieło designu wnętrz w samochodach ma jednak wady. Jedna z nich to pewnego rodzaju pretensjonalność - w końcu nie na co dzień na desce rozdzielczej znajdujemy prędkościomierz o średnicy ok. 25 cm. Drugą wadą jest jego czytelność. Cóż, jak to mówią, coś za coś. Na szczęście konstruktorzy wiedzieli o tym i pozwolili pokazywać prędkość również na wyświetlaczu komputera pokładowego znajdującym się na wprost naszych oczu.

Stylizacji ciąg dalszy. Włączniki oświetlenia wnętrza, jak również szyb, centralnego zamka oraz lamp przeciwmgielnych zgrupowano w dwóch miejscach, stylizując je na przełączniki stosowane w samolotach. Albo w samochodach rajdowych, to już zależy, kto się z czym czuje mocniej związany. Ważne jest, że poza funkcją ozdobną, są dość poręczne i praktyczne. Można się przyzwyczaić nawet do tego, że szybami nie można sterować z drzwi.

Feeria gadżetów we wnętrzu Mini zdaje się nie mieć końca. Podświetlenie zegarów co prawda jest pomarańczowe, ale nie jest to jedyne źródło światła we wnętrzu. W suficie (pokrytym antracytową tapicerką - 612 zł) znajdują się dwie diody LED, dające niewielką poświatę na kabinę pasażerską. Podobne podświetlenie posiadają chromowane klamki, kieszenie w drzwiach oraz mocowanie pasów. Kolor można wybrać z gamy od pomarańczowego do granatowego.

O gadżetach i małych przyjemnościach we wnętrzu Mini można długo pisać, ale pora na sprawę bardziej przyziemną - praktyczność.

Tak, mniej więcej tyle, jeśli chodzi o praktyczność tego samochodu. Fotele są wygodne, jeśli tylko nie stwierdzicie, że nie są dla was za wąskie. Kierowca i pasażer, jeśli nie są zbyt "szerocy" nie będą narzekali na ilość miejsca, bo tak naprawdę brakuje go tylko na wysokości łokci. Fotele te figurują na liście wyposażenia jako "sportowe". Fakt, mają trzymanie boczne lepsze niż w zwykłych fotelach, ale przy zakrętach, które możemy pokonywać Mini są naprawdę zbyt mało sportowe.

Z tyłu z kolei lepiej nie sadzać nikogo na dłuższą trasę. Tylna kanapa jest raczej tylko po to, aby podwieźć do domu dwie nowo poznane na imprezie koleżanki. Podłokietnika nie ma. Za to są dwa schowki przed pasażerem. Jeden z nich jest sympatycznie ukryty za drewnianą listwą, a drugi ma najładniejszą "klamkę" jaką widziałem w samochodzie i do tego jest całkiem pojemny. Za tylną, wiecznie ubrudzoną z powodu aerodynamiki, klapą znajduje się trzeci schowek, potocznie zwany bagażnikiem, aczkolwiek nikt mnie nie przekona, że 160 litrów w samochodzie wielkości Fiesty to dobry wynik.

Dobra, i to nadspodziewanie, jest natomiast widoczność. Mimo wąskich pionowych szybek możemy świetnie wyczuć rozmiary samochodu, słupki nie przeszkadzają nam w jeździe, a do tego przy parkowaniu tyłem pomagają czujniki.

Miniserce z wielkimi ambicjami
Po podniesieniu oryginalnej maski z dziurami "na reflektory" natkniemy się na niemiecko-francuską jednostkę o mocy 95 KM i momencie obrotowym 140 Nm osiąganych z miejskiej pojemności 1,4 litra. Ten benzynowy silnik współpracuje z sześciobiegową skrzynią i napędza przednie koła. W teorii wydaje się to sensownym rozwiązaniem. Całkiem spora moc, dobra skrzynia i geny BMW. Niecałe 11 sekund do "setki" i 185 km/h prędkości maksymalnej. Co na ten temat mówi praktyka? Otóż, zadaje temu kłam.

Odpalenie silnika następuje po naciśnięciu przycisku. Budzi się on do życia z ochotą i wiele obiecującym dźwiękiem. Zarówno na obrotach jałowych jak i w trakcie jazdy do środka dochodzi niski warkot, przy którym uśmiech pojawia się na twarzy. Przy okazji nie jest on zbyt dokuczliwy. W trasie praktycznie go nie słychać, jeśli tylko nie spróbujemy osiągać prędkości maksymalnej.

Niestety, silnik ten to chyba najsłabsze ogniwo Mini One. Jest ospały, na obroty wkręca się niechętnie, a elastyczność to cecha raczej pożądana, niż posiadana. Jeśli chcemy wyprzedzać, szykujmy się na dużo redukcji biegów i sporo samozaparcia. Co do samych redukcji i zmian biegów, jest to raczej powód do radości. Wykończony drewnem i chromem drążek świetnie leży w dłoni, biegi wchodzą z przyjemnym oporem, a skrzynia pracuje bezbłędnie. Jest precyzyjna i świetnie zestopniowana. Tyle że silniczek za nią nie nadąża. Co ciekawe, wrażenia wewnątrz nie są aż tak tragiczne i można uznać samochód za dynamiczny, dopóki nie spojrzymy, z jakim mozołem wspina się strzałka obrotomierza. Albo dopóki nie zobaczymy, jak rodzinna Vectra diesel mija nas bez najmniejszego problemu. Do pierwszego zakrętu.

Opinie krążące po świecie mówią, że to najlepiej prowadzące się przednionapędowe auto. Nie wiem, czy jest aż tak dobrze, odkąd Renault ma Lagunę GT, ale Mini nawet w wersji One jest niesamowite. Jeśli nie jesteście kogoś w stanie wyprzedzić na prostej, poczekajcie do jak największej sekwencji zakrętów. On będzie musiał zwolnić, wy nie. Mini trzyma się jak przyklejone i zachęca do tego, żeby każdy kolejny zakręt pokonywać jeszcze szybciej. Granicę bezpieczeństwa ma przesuniętą bardzo daleko. Jednak nie tylko genialne zawieszenie zbiera tutaj pochwały. Na oklaski zasługuje również układ kierowniczy, który jest bezpośredni i precyzyjny niczym karabinek snajperski. Delikatny ruch ręką i samochód jedzie dokładnie tam, gdzie tego chcemy. Zestawienie zawieszenia z takim układem powoduje, że samochód jest stabilny i neutralny długo po tym, jak inne samochody wpadają w poślizg. Ale uwaga. Jeśli raz przekroczycie granicę przyczepności, Mini zmienia się w "piekielne pudełko". Najpierw robi się podsterowne, by potem przejść w gwałtowną nadsterowność, jeśli brakiem gazu i hamulcem będziemy się posługiwać zbyt nerwowo.

Te ostatnie same w sobie są z kolei wydajne i ostre, ale ich siłę można łatwo dozować. Nie ma się kompletnie do czego przyczepić. Małego minusa zarobi jednak jeszcze zawieszenie. Jego twardość powoduje, że samochód świetnie jeździ, jednak w naszych dziurawych warunkach sprawia, że możemy zapomnieć o wygodzie jazdy. Mini radośnie informuje nas wstrząsem o każdej przeszkodzie, którą pokonaliśmy. Większe felgi również boleśnie by nas o tym uświadamiały, także myślę, że "szesnastki" są tu optymalne.

Na koniec znów odnośnie praktyczności. Jeśli planujemy jeździć oszczędnie, musimy robić to wiosną. Już mówię, skąd te uwarunkowania. Mini wyposażyło wersję One w system Start&Stop, wyłączający silnik podczas postoju. Jednak działa on od temperatury 3 stopni Celsjusza, a poniżej tej wartości się wyłącza. To nie poprawia spalania. Ponadto, warto ograniczyć użycie klimatyzacji, co dyskwalifikuje lato. W innych warunkach nie ma szans na osiągnięcie fabrycznych 6,8 l na każde miejskie 100 kilometrów. W trakcie testu, nie udało mi się zejść w stolicy poniżej 8,5 l/100 km. Za to w trasie, utrzymując prędkość dozwoloną poza obszarem zabudowanym, Mini zadowoli się nieco ponad 5 l/100 km i około litrem więcej na autostradzie. To już zdecydowanie lepszy wynik. O praktyczności jeszcze słów kilka. Niby to drobiazg wymuszony stylem samochodu, ale osobiście bardzo irytujący. Podczas jazdy w deszczu wystarczy 30 km, a oba lusterka i boczne szyby będą całkowicie nieprzejrzyste, co znacznie utrudnia jazdę.

Płacz i płać
Podstawowe Mini One to wydatek rzędu 63 700 zł. To całkiem sporo, za MiTo i "500" zapłacimy mniej, jednak w pewien sposób można uzasadnić tę cenę. Jednak cena testowego egzemplarza przyprawia o zawrót głowy - 90 575 zł! Jest absurdalnie wysoka. Fakt, że w zamian otrzymamy wspaniały samochód, o świetnej stylizacji i kompleksowym wyposażeniu, wcale nie usprawiedliwia tego, że kwota ta wystarczy nam na kupno całkiem nieźle zestawionego Scirocco. Zwłaszcza, że większość dodatków, które windują cenę w taki sposób, dotyczą wykończenia: tapicerka, podsufitka, listwy, wykończenia foteli, lusterka w kolorze nadwozia, felgi itp. Z praktycznych dodatków w opcji znalazły się sportowe fotele przednie (podgrzewane), biksenony, zaawansowany system audio, czujniki parkowania i zestaw głośnomówiący bluetooth.

Mini jest samochodem specyficznym. Tak naprawdę każdy chciałby go mieć. Każdy, kto się nim przejedzie, wysiada z uśmiechem na twarzy. Każdemu się podoba. I nikogo nie stać na niego. No, tu może trochę przesadzam patrząc po tym, ile ich jeździ po ulicach, ale ten samochód w kraju pada ofiarą własnej ceny. Dlatego ta niesamowita zabawka, droga i niepraktyczna, ze słabym silnikiem, ale dająca niesamowitą wprost radość z każdego przejechanego kilometra jest idealną nagrodą w konkursie. Pomyślcie sami - nie chcielibyście go wygrać?