Renault Clio Grandtour 1.2 TCE Dynamique

Mam na biurku miniaturową Wieżę Eiffla, chociaż nigdy nie byłem w Paryżu. Lubię słuchać francuskich piosenek, choć nie rozumiem z nich ani słowa. Czy taką niezobowiązującą sympatię do Francji można przekuć w zauroczenie samochodem marki Renault?

Nie będę owijał w bawełnę. Nigdy nie ukrywałem, że nie zaliczam się do zwolenników francuskiej motoryzacji. W kawiarnianych dyskursach samochodziarzy często można mnie spotkać po drugiej stronie barykady, gdzie zaciekle bronię honoru niemieckich wyrobów czterokołowych. Zdecydowanie rzadziej ujmuję się za produktami z kraju Sekwany, choć obiektywnie mówiąc, także im pewnych zalet nie mogę odmówić. Nie będzie to łatwe, ale spróbuję na chwilę zostawić na boku prywatne animozje motoryzacyjne. Oto bowiem w moje, było nie było, lekko pro-niemieckie ręce, dostał się pojazd o francuskim rodowodzie. Czy zdołam go polubić i czy przekona mnie on swoimi zaletami? Zobaczmy, co ma do zaoferowania Renault Clio Grandtour wyposażone w 100-konną benzynową jednostkę o pojemności 1,2 l.

Prosto z raju...
Niegdyś takim właśnie hasłem reklamowano w Polsce małe Renault. Od momentu debiutu pierwszej generacji "Cliówki" miną niedługo dwie dekady. Przez ten czas model zdążył wyrobić sobie na rynku dość mocną pozycję. 10 milionów sprzedanych egzemplarzy i dwa tytuły "Car of the Year" (w 1991 i w 2006 roku) - oto osiągnięcia, którymi może się poszczycić Renault. Dziś Clio to już nie tylko zwykły 3- lub 5-drzwiowy hatchback. Gamę modelową poszerzono także o kombi. Auto mierzy nieco ponad 4,2 m długości i swą wielkością zahacza o klasę compact (dla porównania długość Megane 5d: 4295 mm). Jaki jest więc sens kupowania samochodu o klasę mniejszego z "doczepionym" bagażnikiem? Sekret tkwi w funkcjonalności nadwozia typu kombi, ale... Być może nie tylko w tym...

Mambo nr 5 czy Chanel nr 5?
Paryski szyk i elegancja, przyprawione nutką seksapilu? Nic z tego. Wygląd zewnętrzny to oczywiście kwestia gustu, tym niemniej w przypadku Clio Grandtour można zapomnieć o lekko uwodzicielskich liniach Laguny czy awangardowych cięciach znanych z poprzedniego Megane. Renault podarowało sobie fajerwerki i skupiło się na upodobnieniu Clio do innych członków swojej rodziny. Do prezencji Grandtoutra wiele osób zdążyło już przywyknąć, a jego "górkowaty" profil może kojarzyć się ze Scenikiem. Po faceliftingu Clio trzeciej generacji zyskało inaczej uformowany zderzak oraz reflektory przednie o bardziej obłych kształtach (w wersji Dynamique z ciemnym wypełnieniem odbłyśników). Czarny lakier auta testowego wyraźnie kontrastował z alufelgami oraz dodatkami w kolorze matowego chromu (w przypadku klamek "bajer" ten nosił już ślady użytkowania w myjniach automatycznych). Reasumując: więcej tu jednak Mambo nr 5 niż Chanel nr 5. Zajrzyjmy do wnętrza...

Pik pik, klik klik...
Takie odgłosy lubi wydawać z siebie wyposażenie testowanego Renault. Kierowcę i pasażerów przywitają dość wygodne fotele, które niestety nie dają odpowiedniego podparcia bocznego. Rekompensatą jest ilość miejsca, jaką oferuje Clio. Na tylnej kanapie w komfortowych warunkach może podróżować dwójka pasażerów, a bagażnik wyposażony w dwupoziomową podłogę "łyknie" ponad 400 l. Kabinę wykonano z materiałów wysokiej jakości, zaś do ich spasowania trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Skórzana kierownica, która niestety posiada tylko jednopłaszczyznową regulację, dobrze leży w dłoniach. Szkoda, że umieszczone na niej przyciski do sterowania tempomatem nie są podświetlane. Utrudnia to obsługę podczas nocnej jazdy.

Zastrzeżenia można mieć także do nieco przykrótkich "pikających" dźwigienek kierunkowskazów, które zresztą pozbawiono tak ostatnio popularnej funkcji uruchamiania impulsowego. Większość przełączników w kabinie umieszczono intuicyjnie. Wyjątkiem jest tu włącznik tempomatu, który Renault usilnie upycha na tunelu, obok hamulca ręcznego. Dlaczego? Tego nie wiedzą chyba nawet najstarsi wielbiciele francuskich aut. Ci będą zapewne zadowoleni z charakterystycznych odgłosów, jakie wydają z siebie przyciski do obsługi elektrycznie opuszczanych szyb. Przypomina to nieco "klikanie" myszką komputerową...

We wnętrzu znajdziemy niezbędne "minimum schowkowe" łącznie z zamykaną skrytką przed fotelem pasażera. Niestety, w testowanym aucie posiadała ona zepsuty (krzywo spasowany) wyłącznik oświetlenia. Innym mankamentem jest ukryte i nie do końca poprawnie funkcjonujące wejście USB, oferujące możliwość podłączenia do radia zewnętrznego źródła dźwięku. Należy pamiętać, aby plików zapisanych na przenośnej pamięci nie grupować w foldery. Urządzenie nie radzi sobie z ich rozpoznawaniem i wyświetla komunikaty o błędach. Problem ustępuje po nagraniu utworów jednym ciągiem. Ale melodię płynącą ze, skądinąd dość dobrego, fabrycznego audio zostawmy na później. Oto bowiem pod maską testowanego Clio mamy dość ciekawy instrument. A zatem, przekręćmy kluczyk...

T C E : To Co Elektryzuje...
No właśnie. 1,2-litrowy, czterocylindrowy, turbodoładowany motor Renault (o oznaczeniu TCE) na postoju nie zdradza swoich możliwości. Brzmi wtedy prawie tak samo jak jego zwyczajny 75-konny krewniak. I nie jest to niestety komplement. Na wolnym biegu silnik wydaje z siebie dość nieciekawy dźwięk, przy okazji przenosząc na auto sporo wibracji. Na szczęście po ruszeniu z miejsca sytuacja ta zmienia się diametralnie. Motor pracuje bardzo płynnie i wykazuje chęć do współpracy już po przekroczeniu 2000 obr./min. Do osiągnięcia 110 km/h łatwość nabierania prędkości potrafi wprawić kierowcę w zdziwienie.

Kto przy okazji przyspieszania spodziewa się akompaniamentu świszczącej sprężarki, może być nieco rozczarowany. W dobrze wyciszonym wnętrzu Clio nie słychać jej prawie wcale. Dopiero po opuszczeniu szyb i odpowiednim operowaniu gazem usłyszymy pracę turbo gdzieś w granicach 3000 obr./min. Ale komu potrzebne są takie wrażenia w samochodzie z założenia rodzinnym? Sposób, w jaki silnik Renault rozwija moc zasługuje na najwyższą pochwałę. Dzięki temu sprawne wyprzedzanie nie stanowi dla Clio większego wyzwania, a zrywy spod świateł są czystą przyjemnością (producent podaje katalogowe przyspieszenie 11,2 sek. do "setki").

Wszystko to odbije się na twarzy kierowcy szerokim uśmiechem, niestety nie omijając przy tym jego portfela. Za w miarę dynamiczną jazdę poza terenem zabudowanym przyjdzie nam zapłacić pod dystrybutorem. 6,5 l/100 km to zdrowa norma, którą "poprawimy" podczas jazdy miejskiej, z łatwością przekraczając 8,5 l/100 km. Z drugiej strony nie jest to wynik porażający, biorąc pod uwagę moc oraz masę pojazdu.

Skrzynia biegów pracuje z właściwą francuskim autom "gumowatością", lecz nie można zarzucić jej braku precyzji. Dynamicznie jeżdżący kierowcy zapytają zapewne: co z zawieszeniem i układem kierowniczym? Podwozie odpowiednio filtruje nierówności, które niestety w dość dziwny sposób odczujemy na kolumnie kierowniczej. Być może winę za to ponoszą niskoprofilowe opony, w które wyposażony był samochód testowy.

A jak spisuje się Grandtour na zakrętach? Elektryczne wspomaganie o zmiennej sile działania przestaje nadążać za osiągami silnika dopiero wtedy, gdy pojedziemy Clio tak, jak de facto nie powinno się jeździć. W codziennym użytkowaniu lekkie braki w precyzji działania układu nie są wyczuwalne.

Elegancja-Francja musi trochę kosztować
Clio Grandtour w wersji Dynamique z silnikiem 1.2 TCE pod maską to wydatek minimum 51 550 zł (obecnie z rabatem 3500 zł). Za tę cenę otrzymamy pojazd wyposażony m.in. w: klimatyzację manualną, komputer pokładowy, komplet poduszek powietrznych oraz 15-calowe alufelgi. Po doposażeniu do poziomu bliskiego prezentowanemu autu, potencjalny klient zapłaci za Clio Grandtour ok. 56 340 zł. Czy to dużo? Po sprawdzeniu cen Fabii Combi z podobnym wyposażeniem i silnikiem 1.6/105 KM szybko okaże się, że Renault nie jest wcale przesadnie drogie.

Obalić mit!
Czy Grandtour potrafi przekonać do siebie zwolenników niemieckiej motoryzacji? Odpowiedź na to pytanie może być lekko zatrważająca. Podchodząc bowiem do sprawy czysto obiektywnie, można dojść do wniosku, że nawet będąc z góry uprzedzonym, naprawdę trudno jest wytknąć Clio jakieś poważniejsze wady. Niewątpliwe najmocniejszym elementem auta jest jego jednostka napędowa. Silnik 1.2 TCE potrafi uzależnić wrażeniami, jakich dostarcza. To odpowiedni motor na odpowiednim miejscu, który kulejącą na wolnym biegu kulturę pracy nadrabia zrywnością podczas jazdy. Spalanie jest... po prostu takie, jak w silnikach 1.6 o podobnej mocy. W przypadku Grandtoura, malkontentom narzekającym na układ kierowniczy francuskich aut rację można przyznać jedynie w połowie. Pamiętając o rodzinnym przeznaczeniu auta, poziom, który prezentuje Clio z powodzeniem można nazwać wystarczającym. Gdzie zatem tkwi problem i czy w ogóle można o nim mówić?

Wydaje się, że jedyny naprawdę poważny diabeł ukrył się w stylistyce, którą trudno jest zaakceptować osobom przyzwyczajonym do bardziej konwencjonalnych form. Wszechobecne krągłości pojawiające się we wnętrzu oraz nieco dziwaczny profil boczny, za bardzo zalatują tu Twingo. Z drugiej strony konkurencja w postaci np. Fabii Combi, eufemistycznie rzecz ujmując, nie może pochwalić się szczególnymi osiągnięciami na polu designu. Czy można zatem polubić francuski samochód, będąc do niego z góry uprzedzonym? No cóż... Wspominałem już przecież, że mam na biurku Wieżę Eiffla...