Volkswagen Amarok 2.0 BiTDI Highline
Pamiętacie ten charakterystyczny smak? Dziś zwykła, landrynkowa oranżada to spory rarytas, który coraz rzadziej gości na półkach sklepowych. Czy dam radę znaleźć gdzieś mój ulubiony napój? Na poszukiwania smaku z dzieciństwa wyruszyłem nowym Volkswagenem Amarokiem.
"Chłopcy, a wy nie powinniście być teraz na lekcjach?" - Pani dyrektor przebadała naszą grupkę przenikliwym wzrokiem belfra... Wiedziałem, że to nie przejdzie... "My, my już skończyliśmy..." - rzucił któryś z nas. "Tak, tak, my już do domu idziemy" - zawtórowała reszta, próbując ratować powodzenie naszej wyprawy do "spożywczaka" - położonego o kilka przecznic od szkoły. Wiadomo - na przerwie nie wolno nigdzie wychodzić, ale my akurat zapragnęliśmy napić się oranżady i nie było sposobu, abyśmy odstąpili od "eskapady".
Spojrzałem na zegarek... Koniec lekcji o 10.30? To dopiero coś! Nasze kłamstwo było brawurowo płytkie. Z każdym, chaotycznie wypowiadanym zdaniem pogrążaliśmy się w nieścisłościach, zbliżając do dna. Pech chciał, że podczas naszej wycieczki natrafiliśmy na panią dyrektor. Mieszkała nieopodal i lubiła zaopatrywać się w sklepie, który my - uczniowie ceniliśmy za tanią i smaczną oranżadę... "A z której wy jesteście klasy? Ja sobie zaraz sprawdzę, czy aby na przerwie nie wychodzicie... Dzieciaczki, lepiej gazem wracajcie do szkoły, to może o was zapomnę". Odstawiliśmy nasze napoje, duszkiem dopijając po pół butelki i popędziliśmy na matematykę modląc się w myślach, by dyrektorka rzeczywiście zapomniała o całej sprawie. No i... zapomniała.
Takie to wspomnienia, podszyte oryginalną landrynkową oranżadą towarzyszą mi do dziś, gdy tylko pomyślę o słodkim napoju gaszącym pragnienie. Miło czasem sięgnąć pamięcią do czasów, w których jedynymi zmartwieniami były pierwsza dwója z matematyki oraz zgubiony w sobotę resorak... Letni skwar wakacji studziła wtedy butelka słodkiego napoju, którego dziś tak łatwo już się w sklepach nie znajdzie... Mimo wszystko, poszukajmy!
Ładne mamy lato tej wiosny...
Gdy kilka tygodni temu nareszcie zrobiło się ciepło i wiosna zaczęła wyglądać tak, jak trzeba (czyli jak lato), pierwszą rzeczą o której pomyślałem była właśnie butelka zimnej oranżady. Wsiadłem więc do testowego Amaroka, który dzięki "pace" o powierzchni 2,5 m˛ - zdolny jest przewieźć znaczną ilość każdego ładunku (także i oranżady) o masie przekraczającej tonę i postanowiłem wybrać się na wyprawę w poszukiwaniu upragnionego napoju. Gdybym chciał pić oranżadę do końca lata, to dysponując hakiem holowniczym, mógłbym podczepić też do mojego Volkswagena 2,8-tonową przyczepę wypchaną po brzegi skrzynkami na napoje.
Mnie jednak zadowalało zaledwie kilka butelek, więc czarnym Amarokiem w wersji Highline (z przyciemnianymi tylnymi szybami), przyozdobionym efektownym pakietem chromowanych dodatków (za prawie 9 tys. zł.), popędziłem do sklepiku, w którym niegdyś, za czasów szkoły podstawowej, kupowało się oranżadę. Ku memu zdziwieniu, okazało się, że sklep ten nadal istnieje! Za ladą stała całkiem sympatyczna pani, ale w asortymencie brakowało podstawowego napoju. Cola, Fanta, Sprite, Pepsi, 7up... Proszę bardzo! Na dziale alkoholi mieli nawet likier z karamboli (cokolwiek to jest). A zwykła oranżada? Nikt jej tu nie widział. Od dawna.
Opuściłem sklep trochę zmartwiony, bo przecież cud młodego kapitalizmu, co chwila ozłaca nas - konsumentów rogiem obfitości ofert w każdej dziedzinie, a tu... nie ma. Chciałoby się rzec za klasykiem, że "dawniej to nic nie było, ale wszystko było, a teraz... wszystko jest, ale nic nie ma". Tak to bywa, gdy tęskni się za rzeczami wątpliwej jakości. Kontemplując te płytkie wynurzenia zbliżałem się do stojącego przed sklepem Amaroka, gdy nagle dostrzegłem krzątającego się wkoło auta przechodnia. Była to osoba, której wybitnie przypadł do gustu użytkowy Volkswagen...
Co to jest?
Jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, ledwie zdążyłem nacisnąć przycisk na pilocie centralnego zamka, a już spłynęła na mnie tyrada pytań, na które z chęcią udzieliłem wyczerpujących odpowiedzi. Największe zdziwienie wywołała w przechodniu informacja, iż pod maską testowanego auta znajdował się 2-litrowy diesel o mocy 163 KM wspomagany dwiema turbosprężarkami (małą i dużą). "Taki silnik do dwutonowego auta? Myślałem, że tu jest co najmniej 5 litrów i benzyna". "Całkiem nieźle sobie radzi" - odparłem. Oszczędne TDI (na trasie ok. 8 l/100 km) łapie oddech od 1500 obr/min. Już wtedy do dyspozycji kierowcy jest 400 Nm momentu obrotowego! Do 120 km/h przyspieszanie przebiega bez większych problemów.
"A można to kupić w Polsce, czy ze Stanów trzeba przywozić?" - tu kolejne zaskoczenie: wyjaśniłem panu, że owszem od niedawna można Amaroka nabyć i to w całkiem rozsądnej cenie, od 80 346 zł netto. Zaś z Ameryką (lecz z tą Południową rzecz jasna) auto ma wspólnego tyle, że jest produkowane w Argentynie. "A napęd na cztery koła, jest?" - dopytywał dalej mój rozmówca. Opowiedziałem o trzech różnych rodzajach napędu dostępnych do Amaroka: tylnym, 4Motion z mechanizmem typu Torsen oraz 4Motion z dołączaną przednią osią i reduktorem (poznacie go po czerwonym kolorze emblematu umieszczonego z tyłu auta).
Testowany Amarok wyposażony był właśnie w tą ostatnią, najbardziej "hardkorową" opcję napędową, która do spółki z nadwoziem osadzonym na solidnej ramie oraz z opcjonalnie dokupioną blokadą tylnego dyferencjału (ekstra ok. 2600 zł) zdaje się zapewniać Volkswagenowi solidność i mobilność, nawet w bardzo trudnych warunkach terenowych... Jeśli ktoś się nie boi, to można sprawdzić Amaroka nawet podczas przeprawy po dnie górskiego strumienia - głębokość brodzenia to 50 cm. Przechodzień na znak uznania pokiwał głową i podziękował mi za krótką prezentację wozu. Na odchodne zdążyłem tylko rzucić: "A nie wie Pan, gdzie tu można kupić oranżadę? Taką zwykłą, kapslowaną, jak za dawnych czasów..." Nieznajomy roześmiał się szczerze, po czym rzekł: "Wie pan co, sam bym się takiej napił! Teraz to już chyba można to można dostać tylko gdzieś na wsi, w małych sklepach". No cóż... Podziękowałem panu za cenną radę i zrobiłem tak, jak powiedział - udałem się na wieś...
Kilkadziesiąt minut później...
Sprzed sklepu wyglądającego na zwykły budynek gospodarczy z "fasonem" odjechał granatowy Ford Probe wypełniony młodymi, opalonymi chłopakami bez koszulek. Gdy to zobaczyłem, od razu wiedziałem, że zbliżam się do właściwego miejsca, gdzie na pewno odnajdę upragnioną butelkę staromodnej oranżady... Jakież było moje zdziwienie, gdy przekraczając próg drzwi, na których wywieszono kartkę z dość dziwnymi godzinami otwarcia (we wtorek do 12:00), wprost spod sklepowej lady otrzymałem jedynie napój "Pyś". Butelka niby podobna, ale smak zupełnie inny... "A bywa jeszcze taka zwykła oranżada?" - zapytałem. "Niestety, coraz rzadziej... Dzieci wolą Pepsi i herbatki smakowe. Nie opłaca nam się sprowadzać innych napojów". No nic - trzeba jechać dalej.
Wskoczyłem za kierownicę i uruchomiłem warkotliwe TDI, które na zimno lubi poklepać sobie w "starodieslowskim" stylu. Na szczęście wnętrze Volkswagena jest dość dobrze wyciszone. Precyzyjnie, choć luźno pracujący lewarek zmiany biegów nie daje kierowcy powodów do narzekań. Większym zaskoczeniem od poprawnej pracy skrzyni biegów okazał się być dość precyzyjny układ kierowniczy Amaroka. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tego po aucie, którego żywiołem są bezdroża i praca w ciężkim terenie. Wspomaganie kierownicy nie jest zbyt silne, przez co łatwo wyczuć Amaroka w szybszym galopie... Lepiej jednak dla własnego bezpieczeństwa nie praktykować takowego. Dlaczego?
Powody są w zasadzie dwa. Pierwszy z nich, to "zawias" przystosowany do połykania terenowych nierówności oraz przewożenia ciężkiego ładunku. Na zwykłej drodze efekt zastosowania sporego skoku zawieszenia oraz resorów piórowych przy tylnej osi jest łatwy do przewidzenia. Nierówności wprowadzają Amaroka w nieprzyjemne "bujanie", niezaładowany tył lubi skakać, zaś przy ostrzejszym hamowaniu możemy doświadczyć lekkiego nurkowania przodu.
Wytracanie prędkości to druga dyscyplina, z którą pickup Volkswagena nie radzi sobie najlepiej. Zarówno skuteczność jak i dawkowanie hamulców pozostawiają sporo do życzenia. Cóż - masa robi swoje. Nie jest to wszak osobowy samochód, choć wiele spośród elementów wyposażenia testowanej wersji Highline mogłoby wskazywać na takie właśnie przeznaczenie Amaroka. Na pokładzie odnajdziemy takie udogodnienia jak dwustrefowa klimatyzacja (z przydatną w zimie funkcją odzyskiwania ciepła z silnika) czy też tempomat. Warte polecenia jest także bardzo przyzwoicie grające fabryczne radio. Nieco więcej o wnętrzu Amaroka dowiecie się już za chwilę, bo oto bezpiecznie dojechałem do kolejnego sklepu, wciąż poszukując upragnionej oranżady...
Jest, nareszcie jest!
Udało się! Kolor wprawdzie nie ten, ale produkt się zgadza. Czerwona, sztucznie barwiona oranżada wypełnia zwykłą, kapslowaną butelkę - taką jak kiedyś. I nadal ma wzięcie! Przede mną klient kupiwszy cztery piwa "na krechę" oddalił się w kierunku ławeczki... Sprzedawczyni z uśmiechem na twarzy podała mi "Bystrą" mówiąc: "Dobrze Pan trafił, bo mamy jednego stałego klienta. Z myślą o nim sprowadzamy siedem butelek i jak on weźmie to już potem przez cały tydzień nie ma". Ładna mi dostawa - pomyślałem. Przed sklepem, na specjalnie przygotowanych ławach toczy się lokalna debata o niczym... Fenomen - pomyślałem sącząc kolejny łyk oranżady. Naprawdę są jeszcze ludzie, dla których ulubionym zajęciem pozostaje siedzenie przed drzwiami sklepu i opowiadanie niestworzonych historii... Moja opowieść dotycząca oranżady jest prawdziwa...
Wierzcie bądź nie, ale parę lat temu oglądając kiczowatą etykietkę zdobiącą butelkę po oranżadzie, ze zdziwieniem spostrzegłem, że oprócz licznych konserwantów w składzie brakowało... wody. Co do Amaroka, to na pewno nie brakuje mu solidnych i przemyślanych elementów, które są kluczowe przy eksploatacji pickupa. Przy okazji postaram się też wytknąć parę niedociągnięć.
Zacznijmy od zalet. Na początek, praktyczna ładownia z dodatkowym oświetleniem od strony kabiny (włączane przyciskiem na desce rozdzielczej). Na bocznej ściance "paki", zdolnej pomieścić europaletę w poprzek, odnajdziemy też dodatkowe gniazdo 12V do podłączenia urządzeń zewnętrznych. Trzy kolejne gniazda 12V zamontowano w poprawnie wykończonym wnętrzu auta. OK, nie jest to może poziom osobowych Volkswagenów, bo plastiki w Amaroku są dość twarde, ale umówmy się: użytkowe wozy lekką toporność mają w genach.
W kabinie i pod maską...
W dziedzinie "schowkologii" Amarok zalicza tylko jedną poważną wpadkę: skrytka przed pasażerem ma bardzo małe rozmiary. Dalej jest już tylko lepiej. W drzwiach Volkswagena odnajdziemy gigantycznej wielkości kieszenie (ich przestrzeń wyłożono mechatą wykładziną), zaś w podsufitce schowek na okulary. Resztę "gratów" upchniemy w otwieranym podłokietniku.
Niektóre elementy kokpitu Amaroka to znane podzespoły dobrej jakości, pobrane wprost z magazynów Volkswagena (dźwigienki kierunkowskazów, kierownica, przełączniki sterowania szyb, lusterek). Dla osób o większych gabarytach przednie fotele Amaroka mogą okazać się nieco za małe. Zaletą siedzeń jest dobrze dobrana twardość, dzięki której nawet po dłuższej trasie nie odczujemy zbytniego zmęczenia pleców. Tylna kanapa ma poprawny kąt pochylenia oparcia, zaś na nogi zostaje sporo miejsca. Można śmiało powiedzieć, że drugi rząd siedzeń jest w Amaroku pełnoprawną częścią kabiny. Siedząc tam, żaden z pasażerów nie powinien czuć się dyskryminowany.
Na koniec czas na dwa "kwiatki użytkowe", które wypłynęły w czasie testu Amaroka. Pierwszy z nich, to wycieraczki przedniej szyby z ramionami schowanymi za maską. Do oczyszczenia piór trzeba przestawić je w tryb serwisowy. Bez tego nie podniesiemy ramion by otrzepać je z brudu, śniegu etc. Moim zdaniem to słabe rozwiązanie, zważywszy na warunki pracy aut typu pickup. Kolejny mankament eksploatacyjny, to utrudniona wymiana żarówek w przednich reflektorach. Przed prawym kloszem, do którego akurat musiałem się dobrać, przebiega wężyk z płynem chłodniczym. Efekt wymiany żarówki to pełny przegląd słownika przekleństw i lekko poparzona dłoń. Mój komentarz: w aucie tego typu żarówkę powinno dać się wymienić w minutę, z zamkniętymi oczami, w śniegu deszczu i przy nadciągającym tajfunie. Cóż, jak widać "utrudnienia żarówkowe" nie ominęły także segmentu aut użytkowych.
Jak oni to robią?
I co o tym wszystkim sądzicie? Podoba Wam się Amarok? Pochylmy się na chwilę nad podstawowym pytaniem, które brzmi tak, jak nagłówek tego paragrafu. Nie zastanawialiście się, w jaki sposób Volkswagen "to robi"? Od paru lat scenariusz jest ten sam: opóźniony start, duża konkurencja w danym segmencie i... prawie za każdym razem sukces. Niemcy ostrożnie badają nowe dla siebie "tereny", by przypadkiem nie sparzyć się na produkcji czegoś niesprzedawalnego. Ktoś by powiedział, że to przesypianie koniunktury rynkowej i czysta strata czasu.
Tymczasem Volkswagenowi zawsze wychodzi to na dobre. Właściwie każdy nowy model wypuszczony po konkurencji zdobywa sporo uznania i z miejsca jest rozchwytywany przez przyzwyczajoną do wolfsburskiego konserwatyzmu klientelę (a w Polsce takiej jak wiadomo nie brakuje). Przykłady? Touran, Touareg, Tiguan... Wszystkie sprzedają się nieźle. Teraz, do tego grona chce dołączyć również Amarok. I ma na to całkiem spore szanse. Magia znaczka Volkswagena działa: nie macie pojęcia, ile osób oglądało się za testowym autem, które widzicie na zdjęciach.
Ze swej strony niewiele mogę zarzucić Amarokowi. Wiadomo, że niezbyt dobrze nadaje się on do jazdy po asfaltach, bo to klasycznie zbudowany pickup przystosowany do pracy w ciężkich warunkach. Ma ekonomiczny silnik, niezłe właściwości terenowe i w miarę przystępną cenę. No i najważniejsze: dowiózł mnie do sklepu, w którym znalazłem butelkę prawdziwej oranżady! Smacznego!