Volkswagen Golf Plus Comfortline 2.0 TDI 110 KM
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Golfa Plus, próbowałem zrozumieć, po co właściwie powstał? Ni pies, ni wydra - ani z niego kompakt, ani minivan. Takie nie wiadomo co. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, dlaczego ktoś może chcieć go kupić. Aż do momentu, w którym poznałem pewną historię.
Tego dnia Helmut wstał lewą nogą. Od rana nic nie szło tak, jakby sobie tego życzył. W fabryce znowu było za dużo roboty, a szef jak zwykle chodził niezadowolony, narzekając na cały świat. Zamiast na fajrant iść z kumplami na piwo, Helmut musiał szybko wracać do domu, bo żona kazała mu pomagać w przedświątecznych porządkach. I tak, ze smutną miną na twarzy, wsiadł do swojego Golfa TDI czwartej generacji, przekręcił kluczyk w stacyjce i wesoło, donośnie zaklekotał pompowtryskiwaczami. Włączył głośno radio, żeby choć trochę zagłuszyć dźwięk silnika i zapiął pierwszy bieg.
W drodze "nach hause" starał się nie myśleć o tym, jakie sprzątanie go czeka, tylko marzył jak dziecko o świątecznych prezentach: "Ech, że też nie jestem takim szkrabem, jak teraz mój Hansik... Zamiast obowiązków i zmartwień, rozmyślałbym pewnie, co też w tym roku Święty Mikołaj przyniesie mi pod choinkę...". Pochłonięty swoimi myślami, nie zauważył w porę zagrożenia i o mały włos nie wjechałby w bok wyjeżdżającego z sąsiedniej posesji samochodu...
Budząc się nagle ze swojego zamyślenia, zahamował tak gwałtownie, że jego brzuch nieomal aktywował klakson na kierownicy. A trzeba przyznać, że kołdun Helmut miał pokaźny, ćwiczony przez wiele lat na dobrym, niemieckim napoju chmielowym. Ale nie o tym jest ta opowieść...
Otóż autem, w które Helmut mało nie wjechał w swoim roztargnieniu, okazał się być nowy, srebrny Golf Plus. Podniesione niebezpieczną sytuacją tętno i nagły skok adrenaliny sprawiły, że nasz bohater na chwilę oniemiał. Na jego facjacie można było zobaczyć dziwaczny grymas, mogący świadczyć zarówno o zdziwieniu, zauroczeniu, a także olbrzymim zaskoczeniu.
Podobno najłatwiej zakochać się w przypływie emocji. I nieważne, czy są one pozytywne, czy negatywne. Tak też było i tym razem. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Golf Plus, większy i nowszy brat jego wysłużonego auta sprawił, że Helmut nie myślał już o niczym innym, jak tylko o najbliższym dilerze Volkswagena i jeździe testowej. W jednej chwili zapomniał o Heldze i przedświątecznych porządkach. Czas na zmiany! - pomyślał, i dalej, już znacznie spokojniej, pojechał do pobliskiego salonu swojej ulubionej marki. Do jazd testowych wybrał auto z wysokoprężnym silnikiem 2.0 TDI Common Rail i mocy 110 koni mechanicznych. Nigdy nie był typem ściganta i lansiarza, zaliczał się raczej do grupy spokojnych, ułożonych pantoflarzy, lubiących oszczędzać na paliwie we własnym aucie. Tym bardziej zachęciły go katalogowe dane na temat spalania Golfa Plus wyposażonego w tę właśnie jednostkę napędową.
Papierowe średnie 5,1 litra na każde 100 kilometrów brzmiało naprawdę świetnie. Ponadto sprzedawca rozpływał się nad kulturą pracy silnika - nie były to już sławetne pompowtryskiwacze, a wtrysk bezpośredni w technice Common Rail. Teraz miało być ciszej, mocniej i oszczędniej zarazem. Również wnętrze i bagażnik Plusa miały być dużo przestronniejsze niż w zwykłej odmianie tego popularnego kompaktu, a wyposażenie standardowe ponoć stało na wysokim poziomie.
Zostawmy jednak w spokoju naszego Helmuta, gdyż jego wrażenia z pierwszych jazdy nowym Golfem Plus na pewno nie będą obiektywne. Miłość od pierwszego wejrzenia na pewno sprawiła, że od początku patrzy na to auto przez różowe okulary. Tak się szczęśliwie złożyło, że miałem okazję przetestować dokładnie takie samo auto, w jakie o mało nie wjechał nasz bohater. Postaram się więc ocenić, czy ta wielka miłość ma większy sens.
Wygląd
Kiedy pierwszy raz zauważyłem Plusa na ulicy, nie wywołał u mnie ani entuzjazmu, ani dezaprobaty. Ot, kolejny niemiecki twór, wykonany pewnie solidnie, lecz bez polotu. Taki "nadmuchany" zwykły Golf, żeby zapchać dziurę w nowym, tysiąc dwieście siedemdziesiątym ósmym z kolei segmencie aut.
Oczywiście, wielu z Was stwierdzi, że nie wygląda źle, jest przecież całkiem zgrabny i proporcjonalny. I z tym się zgodzę. Mimo wtłoczonego weń powietrza nie stał się ani trochę karykaturalny (jak np. siostra z koncernu VAG - Altea XL). Ładna, obła bryła, delikatnie zarysowane kształty, skromny "minispojler" nad tylna szybą i stylowe alufelgi tworzą zgrabną całość. Jednym słowem - miły dla oka, lecz nie rzucający się zbytnio w oczy "mini minivan" z Wolfsburga, wyposażony w dobrze widoczne, tylne światła diodowe.
Środek...
...też oczywiście niczym nie zaskakuje, bo niemieccy projektanci dbają, żeby "Helmut" czuł się tutaj jak u siebie w domu. Ale poważnie mówiąc, nie można tego traktować jako wadę. Jak zwykle u Volkswagena, dosłownie wszystko znajduje się tam gdzie trzeba i jest logicznie rozplanowane. To auto z gatunku tych, do obsługi których nie będziemy potrzebować ani jednej kartki z instrukcji obsługi. Szkoda tylko, że testowana wersja nie była wyposażona w kierownicę multifunkcyjną, ale i to w sumie drobnostka, bo środkowy panel ze sterowaniem klimatyzacją i radiem umieszczono blisko rąk kierowcy, na odpowiedniej wysokości planując poszczególne przyciski.
Siedzi się tu wygodnie, dosyć twardo, z czego niemieckie marki znane są od dawna. Dłuższa podróż nie męczy ani kierowcy, ani pasażerów, a tylną kanapę można dodatkowo regulować w zależności od potrzeb. Zależnie od jej pozycji bagażnik może mieć pojemność od 395 do 505 litrów. Ale nie ma róży bez kolców, więc kiedy po przesunięciu kanapy kufer zyskuje dodatkowe 110 l, to dzieje się to kosztem miejsca na nogi jadących z tyłu.
Siedziska z przodu mogłyby być jednak nieco dłuższe, gdyż kierowcy o wysokości powyżej 180 cm odczuwają pewien dyskomfort. Duża możliwość regulacji fotela kierowcy (wraz z "lędźwiówką") plus możliwość dopasowania "fajery" w dwóch płaszczyznach nie pozostawia wiele do życzenia. Każdy znajdzie dla siebie odpowiednią pozycję, a miejsca będzie miał dostatek.
Przestrzeni nie zabraknie również pasażerom tylnej kanapy, a gdy zajdzie taka potrzeba, będą mogli rozłożyć sobie ministoliki "samolotowe", które umieszczono w oparciach przednich foteli. Dzięki podniesieniu linii dachu nawet Magic Johnson bez problemu zmieści się do tego Golfa. Będzie miał do dyspozycji również środkowy nawiew klimatyzacji. Kolejny plus dla Plusa. Minusem natomiast jest to, że po rozłożeniu na tylnych siedzeniach podłokietnika, pojawia się dziura przelotowa do bagażnika. To może sprawić, że przy gwałtownym hamowaniu jakaś mniejsza część bagażu może wpaść do środka. Minus...
Materiały
Zdaję sobie sprawę, że to, co teraz napiszę, nie będzie niczym odkrywczym i że z tekstu powieje nudą, ale prawda jest taka, że VW wciąż przoduje w swojej klasie, jeśli chodzi o wykończenie przedziału pasażerskiego. Oczywiście, nie spodziewajmy się tu poziomu Phaetona, ale jakość materiałów zamontowanych w środku Plusa nie budzi większych zastrzeżeń. Nawet te twarde w dotyku sprawiają dobre wrażenie, a ich montaż jest solidny i precyzyjny. Na pierwszy rzut oka widać, że nie musimy się obawiać o niechciane trzaski w kabinie po przejechaniu większej ilości kilometrów. Tapicerka siedzeń, choć może nie jest zbyt urodziwa w tym ciemnym wydaniu, także wydaje się być odporna na uszkodzenia. Kierownica i gałka zmiany biegów pokryte skórą dopełniają wrażenia przytulności i solidności Golfa. Szkoda tylko, że tak tu ciemno i ponuro...
W drogę
Uruchamiam znaną już z innych modeli VW, wysokoprężna jednostkę napędową 2.0 TDI. Tym razem jej moc została ograniczona do 110 koni mechanicznych. To już nie słynne pompowtryski, a system Common Rail, choć mówiąc szczerze, ja cały czas mam niedosyt. Jasne, jest dużo ciszej, a kultura pracy silnika uległa znacznej poprawie, ale szybsze ruszanie autem i dynamiczna jazda w ruchu miejskim powoduje, że do moich uszu dociera zbyt szorstki, niemiły dźwięk. To sprawia, że zaczynam jeździć delikatniej i ekonomiczniej, co wcale nie jest takim złym rozwiązaniem...
Trasa natomiast to co innego, bo mimo niewielkiej mocy i tylko pięciobiegowej, manualnej skrzyni biegów, Plus przyzwoicie sobie radzi z wyprzedzaniem innych pojazdów, a do 120 km/h silnik pracuje cicho. Jeśli jednak na pokład zabierzemy 4 osoby plus jakieś bagaże, nie będzie już tak różowo. Maksymalny moment obrotowy o wartości 250 Nm przy 1500 obr./min połączony z 5 przełożeniami nie daje nam takiej elastyczności, jakiej byśmy pragnęli. Tak naprawdę silnik budzi się do życia powyżej 2 tys. obr./min. A przecież to auto rodzinne. No cóż, nie można mieć wszystkiego, ale przynajmniej jest oszczędnie. Średnie spalanie z testu wyniosło 6,5 litra na 100 kilometrów. W tym 70 procent jazdy stanowiły warszawskie korki, a resztę trasa przebyta z umiarkowanymi, lecz konkretnymi prędkościami. Bardzo dobry wynik.
Klik, klik
W tym aucie aż chce się zmieniać biegi. Dźwignia jest tam, gdzie trzeba, a jej skoki są krótkie i pewne. Nie ma możliwości pomylenia przełożenia nawet przy jego dynamicznej zmianie. Nie ma też mowy o żadnych zgrzytach czy haczeniach skrzyni. Jest perfekt. No, prawie - do pełni szczęścia zabrakło "szóstki". Mimo całej nudy większości Volkswagenów, po jednym dniu spędzonym z którymś z nich, czujesz, że chcesz jechać dalej.
Uporządkowana obsługa, odpowiedni opór pedałów, układu kierowniczego i dobra praca zawieszenia sprawiają, że zapominasz o obojętnym wyglądzie i ponurym wnętrzu. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Wspomaganie układu kierowniczego działa naprawdę świetnie, pozwalając prowadzić Golfa bez żadnego wysiłku. Auto, mimo dosyć wysokiej karoserii, prawie nie reaguje na boczne podmuchy wiatru, a koleiny nie robią na nim większego wrażenia. Prowadzi się jak po sznurku, rzekłbym nawet: sportowo. Próby wyprowadzenia go z równowagi kończą się tym, że w końcu reaguje system stabilizacji toru jazdy. Robi to dokładnie w tym momencie, w którym trzeba i z odpowiednio dobraną siłą.
Zawieszenie natomiast rewelacyjnie wybiera większość nierówności, nie dając nam usłyszeć żadnych nieprzyjemnych odgłosów. Jest po prostu optymalne zestrojone - nie za twarde, nie za miękkie, z naciskiem na dynamizm. Uważam, że zapas bezpieczeństwa jest na tyle duży, że w ciemno można wybierać do Plusa mocniejsze jednostki napędowe.
Komfort
Podróż umili nam również dwustrefowa klimatyzacja, która oczywiście także działa jak trzeba. Znowu nuda. Firmowe radio CD/MP3 gra bardzo dobrze, co pozwala nam zapomnieć o słyszanym w mieście terkocie diesla. Mnogość schowków (są nawet pod fotelami kierowcy i pasażera) pozwoli nam efektywnie popakować wszystkie rzeczy potrzebne w dalszej podróży. Nie będziemy musieli martwić się o to, czy na następnym zakręcie napój nie wyleje się z puszki, a niedokończona kanapka nie pobrudzi tapicerki.
Summa summarum
I cóż, jedna wielka nuda, nieprawdaż? Kolejny przedstawiciel znanej niemieckiej marki okazuje się mieć znacznie więcej zalet niż wad. Wszystko jest uporządkowane i solidne. I choć stylizacja wnętrza, jak i karoserii Golfa może nie grzeszy polotem, nie można o nim powiedzieć, że jest brzydki. Za około 87 500 złotych dostajemy dobrze wyposażone, rodzinne auto, które na pewno będzie przyjacielem rodziny w bliższych i dalszych podróżach i nie narazi naszego portfela na zbytnie obciążenia przy wizytach na stacji paliw.
Golf potrafi też dać sporo frajdy z jazdy, choć moim zdaniem ludzie z Wolfsburga powinni jeszcze popracować nad wyciszeniem wnętrza pojazdu i izolacją od hałasu tej wysokoprężnej jednostki napędowej. Szkoda tylko, że cena nie jest wcale niska. Prawda jest bowiem taka, że Helmutowi znacznie łatwiej zrealizować swoje marzenia niż przeciętnemu Polakowi ze średnią krajową. Może dlatego ta wielka miłość?