Chińczycy robią to, co Japończycy zrobili kiedyś w USA. Czy regulatorzy wkroczą do akcji?
Chińczycy powielają schemat, który w świecie motoryzacji pojawił się już lata temu. Ich strategia rynkowa przypomina to, co zrobili Japończycy w latach siedemdziesiątych w USA. Gdy w grę wchodzą pieniądze, to wierność marce przestaje mieć takie znaczenie - zwłaszcza w dobie bardzo wysokich cen samochodów. Pytanie na ile możemy pozwolić markom z Państwa Środka i kiedy do akcji powinni wkroczyć regulatorzy?
Mam wrażenie, że targi w Monachium stały się swego rodzaju punktem zwrotnym dla Europy. To dość zabawne, że impreza nie mająca już takiej rangi jak niegdyś salon samochodowy we Frankfurcie, przyniosła "przebudzenie" wielu osób. A mowa o samochodach z Chin, które zalały te targi. Chińczycy szybko zdobywają europejskie rynki i dopiero teraz zwróciło to uwagę wielu osób.
Firma JATO Dynamics zrobiła zestawienie cen elektrycznych aut z Państwa Środka i z Europy. Bezpośrednie porównanie pokazuje dopiero siłę tych marek. Czy to nie jest właściwy moment, aby Unia Europejska wkroczyła do akcji?
Chińczycy podbijają rynek w ten sam sposób, co Japończycy w latach siedemdziesiątych w USA
W obydwu scenariuszach można znaleźć wiele podobieństw. W USA był to czas kryzysu paliwowego. Japońskie samochody zużywały mało paliwa, były tanie i solidne. Ich wybór stał się po prostu rozsądny. Później też okazało się, że za mniejsze pieniądze ludzie kupowali naprawdę udane produkty, które w wielu aspektach nawet przewyższały ich rodzimą motoryzację.
Przewijamy taśmę o 50 lat i przenosimy się do Europy. Ceny paliw są wysokie, samochody drożeją, a auta elektryczne kosztują naprawdę dużo. Chińskie modele są dużo tańsze, oferują identyczne (lub nawet lepsze) właściwości w kwestii zasięgu i wydajności, a do tego nie odstają już jakościowo.
Idealnym przykładem jest zestawienie średnich cen elektrycznych SUV-ów z segmentu C i D. W przypadku aut europejskich średnia cena rynkowa zbliża się do 68 000 euro. Tymczasem porównywalny samochód z Chin kosztuje średnio nieco ponad 48 500 euro.
Blisko 20 000 euro różnicy to kwota, której nie zignoruje żadna osoba. Sytuacja ekonomiczna w wielu krajach nie jest kolorowa, a sympatia do danej marki ustępuje miejsca rozsądkowi. Skoro można dostać taniej coś równie dobrego, to wybór staje się oczywisty.
To samo tyczy się kompaktowych elektryków
Renault Megane E-Tech kosztuje w Europie średnio 45 000 euro z groszami (mowa tutaj o typowej cenie transakcyjnej). Volkswagen ID.3 jest minimalnie droższy. Tymczasem coraz większy konkurent tych aut, MG4, wymaga wydania 35 000 euro.
10 000 euro, które zostaje w kieszeni, pozwala nawet na kilka lat eksploatacji takiego auta. Ta sytuacja powinna więc być lampką ostrzegawczą dla europejskich producentów. Problem w tym, że ich pole do manewru nie jest duże.
Chińczycy odrobili lekcje i dogonili, a nawet wyprzedzili nas technologicznie. Mają też u siebie odpowiednie złoża
Do tego marki samochodowe z tego kraju z reguły należą do gigantycznych konglomeratów, mających wiele odnóg działalności. Tym samym sprzedawanie aut ze stratą "bilansuje się" w ogólnym rachunku. Europejskie marki nie mogą sobie pozwolić na taki luksus, a do tego w wielu przypadkach zwyczajnie zaspały z opracowywaniem nowych modeli.
Grupa Volkswagena postawiła na zaawansowane oprogramowanie i nowoczesne platformy. Problem w tym, że problemy z rozwojem opóźniły kluczowe projekty, co kosztuje miliardy euro i zarazem sprawia, że auta Volkswagena, Audi czy Skody zaczynają ustępować pod pewnymi względami chińskim produktom.
Chińczycy wykorzystują więc te atrakcyjne warunki, aby "zalać" rynek swoimi autami
Unia Europejska zwróciła już uwagę na ten problem. W najbliższych miesiącach rozpoczną się prace nad kompromisowym rozwiązaniem, które pozwoli na zbalansowanie rynku motoryzacyjnego na Starym Kontynencie.
Warto tutaj zwrócić uwagę na jedną rzecz - coraz więcej osób, także z krajów rozwiniętych, zauważa, że nowe auta, nawet najtańsze, kosztują zbyt dużo. Ta granica przesuwa się już nie z roku na rok, ale z miesiąca na miesiąc.
Czego możemy się więc spodziewać? Jedną z opcji jest wysokie cło lub dodatkowe opodatkowanie dla aut importowanych z Chin. Tutaj jednak dotknie to także marki pokroju Volvo, które produkują regularne modele dla Europy w Chinach. Chińczycy też zapewne nie poddadzą się bez walki i będą szukali rozwiązań, które pozwolą na spełnienie ich założeń.
Warto też dodać, że Chińczycy "zgarnęli" już jeden rynek. Mowa tutaj o Rosji, która w ramach słusznie nałożonych sankcji została odcięta od zachodniej motoryzacji. Sprzedaż nowych aut w tym kraju spadła do poziomu znanego z naszego kraju (około 40 000 samochodów miesięcznie).
Jednocześnie mowa tutaj głównie o chińskich markach, które zajęły miejsce nie tylko europejskich producentów, ale też rosyjskich. Nawet rodzime firmy musiały zwolnić tempo, gdyż brak komponentów stał się dużą przeszkodą.