Pierwsza próba nowego formatu w F1 za nami. Nie jestem przekonany do tego pomysłu
GP Azerbejdżanu przyniosło pierwszy premierowy sprint w nowym wydaniu. Obejrzałem go, uniosłem brwi i z lekkim znudzeniem wyłączyłem telewizor. Przyznam szczerze, że zupełnie nie przekonuje mnie ten format. Zresztą nie tylko widzowie są rozczarowani - kierowcy także nie kryją swojego niezadowolenia.
Jak tak dalej pójdzie, to aby być na bieżąco z wyścigami w F1, przed telewizorem trzeba będzie spędzać cały weekend - z piątkiem włącznie. GP Azerbejdżanu jest premierą nowego formatu F1 Sprint, w którym sobotni wyścig nie daje nic poza dodatkowymi punktami. Przyznam szczerze, że jestem mocno rozczarowany tą koncepcją.
F1 Sprint w nowym wydaniu nie ma w sobie żadnej magii
Nowy rozkład jazdy jest dotkliwy dla fanów i bardzo nieprzyjemny dla kierowców. Otóż w piątek zachowano tylko jeden trening. Raptem 60 minut musi zadowolić wszystkich. To jedyne okienko, aby znaleźć idealne ustawienie auta i powtórzyć sobie nitkę toru w rzeczywistości.
Kilka godzin później odbywają się kwalifikacje do niedzielnego wyścigu. Tutaj w tym roku absolutnie niepokonany był Charles Leclerc, za którym uplasował się Max Verstappen i Sergio Perez. Drugi rząd uzupełnia Carlos Sainz, a trzeci składa się z dwóch dawnych rywali z jednego zespołu, czyli z Fernando Alonso i Lewisa Hamiltona.
Kwalifikacje były przerywane dwukrotnie, za Nycka de Vriesa i Pierre'a Gasliego. Cóż, obecny sezon dla tych panów nie zaczął się zbyt dobrze. Nyck póki co nie zachwyca, aczkolwiek AlphaTauri nie może się też pochwalić wybitnie udanym bolidem.
Alpine zalicza z kolei festiwal problemów - od wycieku z układu hydrauliki i małego pożaru w aucie Gasliego, przez jego wypadek, aż po awarie u Ocona, przez które w sprincie i w wyścigu wystartuje z alei serwisowej.
W sobotę rano zaliczyliśmy Sprint Shootout
Czyli nic innego jak kwalifikacje do sprintu. Tutaj znowu zwyciężył Charles Leclerc, nie pozostawiając konkurentom przestrzeni na lepszy czas. Nawet pomimo felernego uderzenia na ostatnim okrążeniu nie pozbawił się szansy na pole position także w krótkim, liczącym nieco ponad 100 kilometrów wyścigu.
Jak jednak wiadomo pole position Leclerca z reguły oznacza wygraną innego kierowcy. Tym razem pierwsze miejsce zgarnął Sergio Perez, który pozostaje królem ulic. Widać, że na wąskich torach, gdzie przestrzeń na jakikolwiek margines błędu jest zerowa, czuje się jak ryba w wodzie.
Max Verstappen po bliskim kontakcie z Georgem Russellem (z winą ewidentnie po stronie kierowcy Red Bulla) jechał podczas sprintu z dziurą w sidepodzie, co wyraźnie zwiększyło opór powietrza i spowolniło jego bolid. Pomimo starań nie dogonił Leclerca i zadowolił się trzecim miejscem.
Czwarte miejsce zgarnął George Russell, piąte Carlos Sainz, a trzy ostatnie punktowane pozycje przypadły Alonso, Hamltonowi i Strollowi. Jak widać mocna pozycja Astona Martina wciąż jest widoczna.
Nowy format miał być efektowny, a jest po prostu nudny
Wszyscy czekamy zawsze na główny niedzielny wyścig, a w sobotę poświęcamy ewentualnie czas na kwalifikacje. Tymczasem teraz, jeśli chcemy być na bieżąco, trzeba zafundować sobie godzinę z hakiem w piątek, dwie godziny w sobotę i kolejne dwie godziny w niedzielę. Poza tym nic z tego nie wynika - nie ma szalonej rywalizacji, nagłych zwrotów akcji czy większych emocji. Ot, po prostu krótki wyścig, nic ponad to.
Gdyby kierowcy do sprintu startowali w odwróconej kolejności, albo za kierownicę bolidów wsiadali kierowcy rezerwowi, to miałoby to sens. Tymczasem jest to show dla idei show. Zresztą kierowcy głośno wyrażają swoją opinię na ten temat i nie oszczędzają niekiedy ostrych słów.
Jutro wyścig ruszy o 13:00
Kto wygra? Cóż, potęga Red Bulla na tym torze jest widoczna, aczkolwiek to Ferrari zdaje się być najlepiej zbalansowane na ulicach Baku. Niemniej nie od dzisiaj wiadomo, że ten wyścig jest pełny nieoczekiwanych sytuacji.