General Motors pracuje nad wydechem do elektryków. Po to, żeby nie stało się to, co się "nie dzieje"
Wydech w samochodzie elektrycznym? Brzmi bez sensu, choć producenci starają się, żeby ich auta jakoś "brzmiały". General Motors ma inny pomysł. I o dziwo, o zupełnie innym zastosowaniu.
Wszyscy wiemy, że konstruowanie wydechu w samochodzie elektrycznym jest jakby czymś z góry skazanym na odżegnywanie od sensu. Samochody nie produkują spalin, po co więc im wydech. Dźwięk z głośników z kolei... zawsze jest z głośników i to słychać, niezależnie od tego, co producenci będą z tym robić. Nad czym więc pracuje General Motors? Nad czymś, co w ogóle nie powinno być tematem prac badawczych. Ale najwyraźniej jest.
Pożary samochodów elektrycznych nie są problemem, ale General Motors chce im zapobiegać
No bo wszyscy wiemy, że samochody elektryczne się nie palą. A jak się palą to rzadko i raczej w dymie medialnym. To akurat prawda, że problem nie jest jakiś dramatycznie wielki, ale za to spektakularny.
W większości przypadków, przy normalnym użytkowaniu sprawnego samochodu elektrycznego, nie ma żadnego zagrożenia.
A więc po co wydech zapobiegający pożarom?
Akumulatory i silniki elektryczne generują naprawdę bardzo dużo ciepła i stają się wyzwaniem dla układów chłodzenia. Zwłaszcza akumulatora. Jeśli coś jest nie tak, może dojść do nagłego wzrostu temperatury, której chłodnice nie są w stanie odprowadzić. To może doprowadzić do produkcji łatwopalnych gazów, a potem to już nagłówki w mediach, że "samochody elektryczne płoną".
I tu właśnie wkracza General Motors.
System zaworów połączony jest z akumulatorem. Kiedy pojawia się nadprogramowe ciepło w którejś z cel, "wydech" otwiera odpowiedni przepływ ciepłych gazów tak, aby nie ogrzewały dodatkowo sprawnych cel i nie powodowały zagrożenia. W końcowej fazie, następuje po prostu wyrzucenie tych "spalin" gdzieś na zewnątrz, poprzez "komorę wydechową" umieszczoną gdzieś z tyłu samochodu.
Sztuka dla sztuki?
Ten zawór bezpieczeństwa, bo w gruncie rzeczy tym jest wynalazek General Motors, budzi pewne kontrowersje i pytania. Przede wszystkim, czy trujące gazy z uszkodzonych ogniw będą wywalane do atmosfery "ot tak"? Nie ma ani słowa o jakimś dodatkowym katalizatorze, który miałby je neutralizować. Poza tym, jeśli to łatwopalne gazy, które powstały np. w wyniku wypadku, to... będą odprowadzane z akumulatora na zewnątrz, gdzie również mogą zapłonąć ze względu na inne czynniki.
Mimo tego, jednak jest to jakiś "układ wydechowy", który na dodatek nigdy może być nie użyty. Tego akurat byśmy chcieli. Ale w sytuacji krytycznej może uratuje nasz samochód, czy dom.
Może więc ma to jakiś pokrętny sens, choć jest to rozwiązywanie problemów, które samemu się stworzyło.