Król ulic przełamał klątwę GP Azerbejdżanu. Rywalizacja w Red Bullu jest bardzo zacięta
To był wyjątkowo nudny wyścig, ale pokazał nam kilka ciekawych rzeczy. Przede wszystkim Sergio Perez udowodnił, że jest królem torów ulicznych. Red Bull pokazał wszystkim, że ich tempo jest abstrakcyjne, a Aston Martin udowodnił, że kluczem do sukcesu jest gra zespołowa.
Z reguły Grand Prix Azerbejdżanu, odbywające się na ulicach Baku, obfituje w wiele efektownych sytuacji, a walka jest tutaj dość zacięta. Tymczasem w tym roku cała akcja miała miejsce na pierwszych okrążeniach, po czym zaliczyliśmy 40 kółek "procesji". I choć nie był to najbadziej ekscytujący wyścig, to pokazał nam jedno - Red Bull ma niezwykłe tempo, Sergio Perez kocha tory uliczne, a Aston Martin wie jak wspiąć się na szczyt.
Serio Perez przełamał "klątwę" tego toru. Red Bull był nie do zatrzymania w wyścigowym tempie
Do tej pory, od 2016 roku, nikt nie wygrał tutaj dwukrotnie. Tymczasem Checo Perez nie tylko zgarnął pierwsze miejsce w sprincie, ale i w wyścigu. Jego tempo i jazda były perfekcyjne, choć lekkie spotkanie z bandą przednim prawym kołem mogło kosztować go nie tylko pozycję, ale w ogóle możliwość ukończenia wyścigu.
Wygrana Pereza zagęszcza też walkę o numer 1. Max Verstappen dość niespodziewanie ma potężnego rywala na własnym podwórku, nie ustępującego mu kroku nawet na tak wymagających torach.
Warto jednak zwrócić uwagę na tempo Ferrari. Po problemach na początku sezonu Włosi ewidentnie odnaleźli balans, który pozwala im na rywalizowanie w czołówce. Charles Leclerc jechał doskonale, ale zwyczajnie nie był w stanie utrzymać tempa, które ma Red Bull.
Mowa tutaj przede wszystkim o świetnej prędkości na prostych i o doskonale działającym DRS-ie, który dosłownie katapultuje granatowe bolidy w kosmos.
Ferrari robi widoczne postępy - a to bardzo mnie cieszy
Włosi ewidentnie rozpracowali słabości swojego nowego samochodu i zrozumieli jego charakterystykę. Miejmy więc nadzieję, że zespół prowadzony przez Freda Vasseura pokaże w tym roku jeszcze pazura. Póki co jednak w klasyfikacji generalnej są daleko w tyle.
Aston Martin pokazuje nowe oblicze. Alonso jest dla Strolla niczym starszy brat
Nando za kierownicą swojego nowego auta ewidentnie czuje się doskonale. Do tego gra zespołowa w Astonie działa na ich korzyść. Rok temu nikt by nie powiedział, że ten zespół będzie drugi w klasyfikacji generalnej po czterech wyścigach. Nikt też nie zakładał, że Stroll i Alonso będą tworzyć zgrany duet, grający do jednej bramki.
Oni wiedzą, że tytuł mistrzowski jest poza ich zasięgiem. Celem jest możliwie najwyższa pozycja w "generalce", dająca im rozpęd na kolejne sezony. W efekcie mogliśmy słuchać Nando sugerującego Strollowi (może niekoniecznie dobrze) ustawienia balansu hamowania, oraz Strolla proszącego o przekazanie informacji Fernando o tym, że nie będzie go atakować.
W tym towarzystwie pojawił się też Mercedes, choć pozycja zespołu z Brackley jest wciąż bardzo słaba
Bolid W14 nie zyskał jeszcze kluczowych modyfikacji, które mają poprawić jego możliwości. Niemniej Lewis Hamilton i George Russell wyciskają z tego auta maksimum, choć to z reguły wystarcza na utrzymanie się w okolicach 4-8 miejsca, co raczej nie zadowala tej ekipy.
Swoją drogą, póki co największym rozczarowaniem sezonu jest Nyck de Vries
Ten kierowca królował w F3, F2 i w Formule E. Podczas swojego jedynego startu za kierownicą bolidu F1 na Monzy w 2022 roku (jadąc Williamsem nieobecnego ze względów zdrowotnych Alexa Albona) zdobył dziewicze punkty. Wiele osób twierdziło, że to pokaz jego możliwości i umiejętności.
Tymczasem holenderski kierowca jak do tej pory rozczarowuje na każdym kroku. Drobne błędy i średnie tempo (odstające od Tsunody) pokazują, że jego przyszłość w F1 może dość szybko się skończyć.
W następny weekend widzimy się w Miami. Czy ten "stadionowy" tor w tym roku przyniesie więcej emocji? Zobaczymy - pojawią się tutaj drobne zmiany w układzie, które mają zwiększyć rywalizację pomiędzy autami.