Powiedzmy sobie szczerze - nowe hothatche stają się zbyt szybkie. Za chwilę i tak ich nie będzie
Nowe hothatche są zbyt szybkie. Tak, to brzmi kontrowersyjnie, ale po kolejnych przygodach z nowymi autami tego typu dochodzę do wniosku, że granicę przesunięto zbyt daleko - zwłaszcza w przypadku samochodów marek premium.
Co według Was jest najlepszą cechą hothatchy? Osiągi, zwinność, czy uniwersalność? Dla mnie tego typu samochody mają przede wszystkim dawać frajdę z jazdy. Nie mam tu jednak na myśli idealnej przyczepności czy wręcz nienaruszalnej stabilności. Wręcz przeciwnie - hothatche mają być narowiste, mogą wpadać w kontrolowaną nadsterowność z ujęcia i mają dawać zabawę z operowania autem nie tylko kierownicą, ale i prawą nogą.
Problem w tym, że wiele nowych samochodów z tego segmentu jest dalekich od takich ideałów. Inżynierowie wielu marek skupiają się na osiągach i precyzji, gubiąc w tym wszystkim to, co najważniejsze, czyli radość z jazdy. Na rynku nie brakuje aut, które są idealnymi przykładami takiej zmiany.
Na przykład Mercedes-AMG A 45 i Audi RS3 to hothatche, które są zwyczajnie zbyt szybkie
Nie ma w tym ani słowa przesady. W Mercedesie dosłownie wspawałem wzrok w prędkościomierz, gdyż każde minimalnie mocniejsze wciśnięcie gazu katapultowało ten samochód do prędkości mocno przekraczających dozwolone limity. A co jak co, ale prawo jazdy jest jednak cenną rzeczą w zawodzie dziennikarza motoryzacyjnego.
Do tego A 45 pozostaje przy tym wszystkim pieruńsko stabilne i sterylne. Zdaje się być wykute na torze wyścigowym, a nie na krętych drogach, gdzie mogłoby pokazać pazura. I bajery pokroju "Drift Mode" nie są tutaj żadną zaletą. Owszem, możemy polatać bokiem - ale po co robić to za sprawą elektroniki, skoro kiedyś takie auta radziły sobie bez wsparcia?
Te same zarzuty można postawić Audi RS3 i kilku innym samochodom. Są szybkie, skuteczne, ale można o nich zapomnieć w kilka sekund. Nie budzą tych emocji, dla których przez lata hothatche były tak bardzo kochane.
Niestety, jest to już ginący segment
Nim padnie więc pytanie: "no dobrze, to podaj nam listę tych fajnych hothatchy", warto zauważyć jedną rzecz - te auta znikają na dobre. Już teraz wielu producentów pożegnało produkcję swoich kultowych modeli, a elektryczni następcy nigdy nie zapewnią tych surowych emocji.
Idealnym przykładem będzie tutaj Hyundai i30 N. To genialny samochód, który jest absolutnym gamechangerem w tym segmencie. Koreańczycy pokazali, że jest miejsce na samochód z pazurem, zrobiony w starym stylu, ale wyposażony w nowoczesne rozwiązania.
Czas i30 N dobiega jednak końca, a jego następcą w pewnym sensie stanie się IONIQ 5 N. Różnica polega na tym, że w spalinowym modelu mamy 280 KM trafiających na przednią oś. Tymczasem IONIQ odda w ręce kierowcy absurdalne 585 KM, układ AWD i kosmiczną elektronikę, która ma być "generatorem dobrej zabawy".
Ale po co nam sprint do setki w takim aucie w 3 sekundy? Tu nie o to chodzi. Hothach może osiągać setkę i w siedem sekund, a jego prędkość maksymalna nie musi przekraczać 220 km/h. Ważne jest to, co dzieje się "pomiędzy" tymi wartościami.
Tu na pierwszy plan wybijają się takie samochody jak Renault Megane R.S. (już wycofane z rynku), Ford Fiesta ST (także wycofany) i Hyundai i20 N (genialny w każdym calu). W każdy, z nich mamy klasyczny zestaw, czyli wystarczająco mocny silnik, manualną skrzynię biegów i napęd na przednią oś. Nie są to demony prędkości, ale w zakrętach tańczą w tempie dyrygowanym przez kierowcę i dają przy tym dużo radości.
Warczą, syczą, czasami strzelą z wydechu - i dają to, do czego hothatche nas przyzwyczaiły. Szkoda, że te czasy są już za nami. Nie mam nic przeciwko elektromobilności, ale w przypadku samochodów sportowych zabiera ona całą magię. I niestety nic nie wskazuje na to, abyśmy w najbliższych latach mieli okazję cieszyć się jeszcze nowymi surowymi spalinowymi hothatchami.