Nie dorośliśmy jeszcze do aut elektrycznych. Najlepiej pokazuje to carsharing innogy go! [FELIETON]
Świat chce, abyśmy przesiedli się do aut elektrycznych. Tylko po co przebijać się argumentami popierającymi taką zmianę, skoro tak naprawdę to my nie jesteśmy jeszcze w większości gotowi do jazdy pojazdami na prąd. A najlepiej pokazuje to warszawski carsharing innogy go!.
innogy go! jako pierwsze masowo wprowadziło do oferty auta elektryczne. Cała flota tej firmy to BMW i3 i i3S, a od pewnego czasu także Jaguary I-Pace. Wszystko to brzmi pięknie i wspaniale. Wybór taboru szanuję, bo i3 jest jednym z niewielu samochodów elektrycznych, w których dobrze się czuję. To wygodne i zadziwiająco przestronne jak na swoje miejskie wymiary auto. Do tego bardzo szybkie - niekiedy w pewnym zakresie przyspieszenia przebijające wiele samochodów sportowych. Jak zapewne się domyślacie w tym właśnie jest cały problem.
Włos na głowie się jeży
Kiedy na warszawskie ulice wyjechało BMW i3 od innogy go!, w redakcji żartobliwie powiedzieliśmy, że na pierwszy wypadek długo czekać nie będzie trzeba. I mieliśmy rację - wystarczyło dokładnie 7 dni, aby doszło do poważnego zderzenia. Fortunnie nikt w nim poważnie nie ucierpiał, ale zaparkowane na przystanku i3 nie wyglądało zbyt radośnie.
Później dochodziło do kolejnych, mniejszych lub większych incydentów. To norma w każdej firmie carsharingowej - przez te auta dziennie przewijają się setki kierowców. Jedni jeżdżą powoli, inni wsiadają za kółko raz na długi czas. Ci ostatni często lubią więc sprawdzić możliwości wynajmowanych na minuty pojazdów. Często do szybkiej jazdy "zachęca" też rozliczenie na minuty.
Regularnie widuje więc grzejące z pedałem w podłodze i3, które klasycznym "tetrisem" skaczą między pasami. Pościgi buspasami także się zdarzają. Kilka dni temu na Moście Łazienkowskim w Warszawie (jest tam całodobowy buspas w obie strony) nieco mocniejsza wersja, bo i3S, cisnęła lekką ręką 140 km/h, omijając jedynie sunące powoli autobusy.
Patrzę na innogy go! i myślę tylko o jednym - dlaczego te auta nie mają ograniczników?
Tak, wiem - zaraz zleci się grupa osób, która uważa, że jakiekolwiek ograniczenia odbierają nam wolność, taka standardowa gadka. Tutaj mamy jednak do czynienia z bezpieczeństwem w mieście, do tego bardzo zatłoczonym i ruchliwym. Nie wiem po co w tych BMW te 170-190 KM. Wystarczyłoby ich i 90, wraz z ogranicznikiem prędkości maksymalnej do 110 km/h. Przy okazji zwiększyłby się zasięg, a domorośli "ściganci" może trzymaliby swój temperament na wodzy.
Drugą opcją jest monitorowanie aut. Mocno przesadzasz z prędkością? Kara finansowa i ban na usługę na kilka tygodni/miesięcy. To już dużo bardziej dotkliwa, ale może i wyraźniej dająca do zrozumienia metoda.
Tak przy okazji - dlaczego tak w ogóle wszystkie auta elektryczne muszą być tak mocne?
BMW i3 mogłoby oferować raptem 130-140 KM i wciąż pozostawałoby dynamicznym samochodem. Nawet taki Leaf e+ wraz z większą baterią dostał więcej mocy. Tylko po co, skoro ta biedna przednia oś zupełnie z nią sobie nie radzi?
Póki co przesiadka na "elektryka" z reguły oznacza dość mocne auto. Są oczywiście wyjątki, ale większość nowych pojazdów generuje sporo mocy. Pół biedy w przypadku dużych SUV-ów - te z reguły wybierane są przez osoby, które w swoim życiu przerobiły już kilka własnych samochodów o wyższej mocy. Kiedy jednak przychodzi do popularnych pojazdów, to zdecydowanie brakuje w nich zdrowego kompromisu i czegoś, co rozpędzałoby się do setki w jakieś 8-9 sekund, niczym 130-150-konny spalinowy pojazd kompaktowy.
Jak już chcecie sobie "depnąć" i poczuć moc auta elektrycznego, to róbcie to bezpiecznie
Nie bawcie się w Dominica Toretto i jego kolegów, tańcząc pomiędzy pasami i na milimetry przeciskając się między samochodami. Nie ruszajcie ze świateł z gazem w podłodze, tak aby przy kolejnym sygnalizatorze hamować z prędkości przekraczającej 100 km/h. Po prostu myślcie za kierownicą - albo dajcie do myślenia Waszym znajomym, którzy mogą tak robić.