Kia Picanto 1.2 MPI GT Line | TEST
Na załączonym obrazku możecie podziwiać nowe wcielenie koreańskiego malucha. Chwila, czy małe Picanto nie przeszło właśnie kolejnego faceliftingu?
Nie, a przynajmniej producent mówi tu o nowej generacji. Choć auto urosło jedynie 5 mm w górę, zyskało też skromne 15 mm w rozstawie osi, mimo zachowania identycznej długości nadwozia. Spokojnie, to dopiero początek zmian. Ile dobrego zyskał pozytywny wizerunek „kieszonkowej” Kii?
Ewolucja czy rewolucja?
Już na pierwszy rzut oka widać, że sporo. Nowością w Picanto jest pakiet wyposażenia GT Line, który świetnie doprawia i tak całkiem stylowe nadwozie. Projekcyjne światła przednie, choć nie są ani pełnymi LED-ami, ani nawet ksenonami (aczkolwiek świecą bardzo dobrze), wraz z całym wypełnieniem kloszy, można nazwać małym dziełem projektantów. Białe nadwozie ozdobiono czerwonymi detalami, które sprawiają wrażenie naprawdę przemyślanych, a nie wrzuconych tylko po to, by wyróżnić najwyższą wersję wyposażenia.
Wraz z konfigurowaniem auta zaczyna się cała zabawa. Picanto dostępne jest w kilku kolorach tęczy i oczywiście tych z zakresu szarości. Tapicerka siedzeń i elementy wykończeniowe mogą z kolei przyjąć 6 różnych form, z czego jedną zarezerwowano dla testowanej odmiany GT Line. Pierwsze skojarzenie – Subaru WRX STI. Jeśli nie wiecie o czym mówię, zerknijcie w mój zeszłoroczny test. I oczywiście spójrzcie na to z przymrużeniem oka, bo Picanto nie czerpie ani z Subaru, ani ze swoich wyścigowych braci. Nie jest też oldschoolowe, a wręcz przeciwnie – zyskało spory zastrzyk świeżej energii.
Nowa jakość?
Nikt oczywiście po tym segmencie nie oczekuje miękko wykończonej deski rozdzielczej, ale na liście wymagań na pewno znajdzie się odrobina miękkiego materiału na boczkach drzwi, a przede wszystkim dobrze spasowane plastików o w miarę ładnej fakturze. Te wymagania Picanto spełnia aż nadto. Poszczególne elementy kokpitu twardo trzymają swoje pierwotne położenie nawet przy silnym nacisku i nie wydają przy tym żadnych dźwięków. Nawet „sterczący” ekran dotykowy nie chce drgnąć ani zaskrzypieć. Niektórzy producenci aut klasy premium powinni się w tym momencie zawstydzić.
Nie tylko jakość montażu stoi na wysokim poziomie. Sama stylistyka deski rozdzielczej robi świetne wrażenie, podobnie jak bardzo starannie wyprofilowana kierownica, którą pokryto przyjemną w dotyku skórą. Niefortunnie, jej „ostry” przekrój przypomina mi wieniec z kilku modeli Volkswagena, lecz robi to w delikatny sposób i nie przeszkadza w aż takim stopniu. To zresztą bardzo subiektywna kwestia, o której mógłbym nie wspominać.
Bardzo miłym akcentem w kabinie jest zintegrowany z tunelem, miniaturowy, ale wciąż wystarczająco szeroki podłokietnik, który może być przesuwany i podnoszony. Skrywa przy okazji jeden ze schowków, których w Picanto nie brakuje. Ciekawie rozwiązano cupholdery, które w razie potrzeby można zamienić w zwykłą wnękę. W kwestii funkcjonalności, Picanto ma właściwie tylko jedną wadę – nieco za daleko odsunięty od kierowcy dotykowy panel.
Sam „tablet” jest duży, szybki, bardzo czytelny, łatwy w obsłudze i estetycznie zaprojektowany, a do tego można go podzielić niczym w BMW, czy najnowszych Alfach. Świetne wrażenie robi nawigacja z widokiem 3D, a także obraz z kamery cofania, który ma lepszą rozdzielczość niż w niejednym kilka razy droższym aucie. W przeglądaniu map przeszkadza jedynie brak możliwości przybliżania i oddalania dwoma palcami. W parkowaniu z kolei pomogą dynamiczne linie na ekranie.
Wyższe aspiracje
Choć w nowej Picanto zachowano bardzo rozsądne wymiary zewnętrzne, w środku znajdziemy całkiem sporo przestrzeni dla czterech dorosłych osób. Udało się wygospodarować naprawdę dużo miejsca nad głowami i nieco mniej, ale nadal zadowalająco, w okolicach kolan. W kwestii szerokości trudno oczekiwać cudów – mające niespełna 160 cm szerokości nadwozie ma być przede wszystkim kompaktowe, a nie na siłę mieścić „piątkę” na pokładzie. Sporo objętości zyskał bagażnik, który według danych ma teraz bardzo porządne 255 litrów w standardowym położeniu siedzeń.
Nie przestrzeń gra tu jednak główną rolę, a ciągłe podnoszenie poziomu wyposażenia – zarówno poprzez wprowadzanie nowych rozwiązań, jak i ulepszanie tych obecnych. I trzeba przyznać, że to się udaje. O ile podgrzewane fotele nawet w segmencie mini nie są już niczym egzotycznym, o tyle „ciepła” kierownica to element zarezerwowany do niedawna tylko dla wyższych klas. Jeśli chodzi o same siedzenia – poza odrobinę zbyt płaskim oparciem, całkiem nieźle sprawdzają się nawet w dłuższej trasie. Od razu jednak zaznaczam, że nie jestem zbyt dużej postury.
Przyjemne wrażenia
Fotele stosunkowo nieźle trzymają w zakrętach i przyznam szczerze, że skorzystałem z tego faktu niejednokrotnie. Na kaszubskich drogach biały brzdąc pokazał swój charakter na niejednym pokonanym winklu, dając przy tym dużą pewność prowadzenia. Układ kierowniczy już po odbiorze zdawał mi się cechować stosunkowo krótkim przełożeniem, a i sama precyzja okazała się być na wysokim poziomie. Zawieszenie Picanto – nie da się ukryć – nie jest nastawione na komfort i nie należy też do najcichszych. Czasem zdarzy mu się nieco postukiwać, a ogólnie rzecz biorąc – mogłoby być trochę bardziej komfortowe. Nadrabia jednak świetną stabilnością i sztywnością na równej drodze, zachęcając do jazdy. Nie tylko tej dynamicznej.
Pod maską testowanego auta pracuje jednostka o pojemności 1,2 litra (a właściwie 1,25) i mocy 84 KM, osiągająca 122 Nm momentu obrotowego. Silnik ten wydaje się być optymalnym wyborem do auta tej wielkości – jest wystarczająco żwawy w całym zakresie obrotów i nie zużywa zbyt dużych ilości benzyny. Choć do wzorowego pod względem ekonomii motoru Suzuki jeszcze sporo brakuje, trudno mieć większe zastrzeżenia. Picanto zaczyna „połykać” duże ilości paliwa tak naprawdę dopiero przy prędkościach autostradowych, które zdecydowanie nie są typowym zastosowaniem miejskiego auta segmentu A. W swoim naturalnym środowisku, przy zwyczajnej jeździe, bez większych korków, samochód nie powinien zużywać więcej niż 7 litrów na każde przejechane 100 kilometrów.
Zużycie paliwa: | Kia Picanto 1.2 MPI |
---|---|
przy 100 km/h | 4,8 l/100 km |
przy 120 km/h | 5,6 l/100 km |
przy 140 km/h | 7,2 l/100 km |
w mieście | 6,7 l/100 km |
W sprawnym poruszaniu się po ulicach pomaga bardzo lekko pracujący lewarek skrzyni biegów, który, poza dwoma mankamentami, działa naprawdę świetnie. Te dwie przypadłości niestety sprawiły, że nie zamieściłem go w końcówce testu w worku z zaletami. Pierwsza z nich jest klasyczna – to hacząca „dwójka”, która po prostu nie pasuje do precyzyjnie wchodzących kolejnych biegów. Druga kojarzy się głównie z najniższymi klasami i często azjatyckimi produktami – jest nią problematyczny bieg wsteczny, który czasem wymaga dwukrotnego wciśnięcia pedału sprzęgła. Szkoda, bo poza tymi wadami skrzynia sprawia świetne wrażenie. W trasie – wręcz wzorowe.
Jakość ponad wszystko
Czasy tanich aut z Korei powoli odchodzą w zapomnienie, przynajmniej jeśli chodzi o koncern, który wypuścił w tym roku najnowsze wcielenie Picanto. Kia nie poprzestaje na byciu jedynie godnym rywalem dla europejskich czy japońskich marek, ale stara się wprowadzać pewne rzeczy przed nimi, jednocześnie w wielu aspektach starając się je choćby minimalnie przewyższyć. Podświetlane gniazda USB i AUX? Są. Podłokietnik z prawdziwego zdarzenia zamiast doczepionego do fotela kierowcy? Żaden problem. Wyciszenie komory silnikowej? Bardzo dobre.
Wzrost cen jest więc rzeczą naturalną. W ten oto sposób Picanto startuje z poziomu 39 990 złotych za wersję M z silnikiem 1.0 o mocy 67 KM. Na pokładzie ma już klimatyzację, podstawowy radioodtwarzacz z CD, MP3, złączami USB i AUX oraz sterowaniem z kierownicy, czy też Bluetooth. To w zupełności wystarczający zestaw, jak na podstawę. Za 2000 złotych ekstra otrzymujemy mocniejszy silnik z testowanej odmiany. GT Line to jednak wydatek minimum 52 990 złotych (1.0), z kolei cena egzemplarza testowego, posiadającego m.in. dodatkowy system Kia Brake Assist czy nawigację, przekroczyła magiczną barierę 60 tysięcy złotych. Sporo.
Podsumowanie
Cóż. Picanto dorosło do tego stopnia, że i swoje kosztuje. Nie chcąc, by było tańszą alternatywą dla europejskiej konkurencji, Kia uczyniła je jednocześnie bardziej dopracowanym, ładniejszym i nowocześniejszym. Moim zdaniem – wyszło bardzo dobrze.