My, pasjonaci motoryzacji, jesteśmy jedynie problemem - zwłaszcza w obecnych czasach
Chcemy fajnych samochodów, bezpiecznych miejsc do szybkiej jazdy i emocji. Dostajemy coraz mniej fajnych samochodów, bezpieczne miejsca do szybkiej jazdy przeszkadzają wszystkim dookoła, a emocje zamienia się na generyczną sterylność. My, pasjonaci motoryzacji, jesteśmy tylko i wyłącznie problemem.
Dekadę temu myśleliśmy, że będzie tylko lepiej. Jest dokładnie na odwrót. Samochody drożeją, a nowych "fajnych" maszyn prawie nie da się kupić, o ile nie macie setek tysięcy na koncie. Segment hothatchy niemal umarł, a coś takiego jak "sportowe coupe" w rozsądnych pieniądzach to przeszłość. Pasjonaci motoryzacji mają w tych czasach tylko i wyłącznie pod górę.
Małe sportowe hatchbacki niemal zniknęły. Została Toyota GR Yaris, która jest małym światełkiem w tunelu. Z kolei model GR86 musiał zniknąć, bo nie spełnia nowych norm bezpieczeństwa. Jakich? Nie ma na przykład magicznego pikadełka, które przypomina o tym, że przekraczasz prędkość. Co z tego, że da się je wyłączyć w każdym aucie. Nie masz go - nie masz homologacji. Koniec, kropka.
Mazda MX-5 straciła z kolei najfajniejszy silnik, czyli 184-konną benzynę. Powód? Normy emisji i nowe regulacje. Tego uroczego roadstera wciąż kupicie w Polsce, ale musicie zadowolić się 132-konną wersją z jednostką 1.5. To już nie te emocje.
Pasjonaci motoryzacji to problem świata motoryzacji
Zostają nam więc samochody używane. Tych jest jednak coraz mniej, najlepsze drożeją, a wiele z nich i tak trafiło na celownik regulatorów. Normy emisji niektórym nie pozwolą wjechać do miast (lub ścisłych centrów miast), a inne nie dostają magicznej pieczątki do dowodu, bo mają garść modyfikacji. Przy słabym wykonaniu jest to zrozumiałe, ale niektóre profesjonalnie przebudowane auta formalnie nie mogą wyjechać na drogi, choć zasadniczo spełniają wszystkie normy.
Ale dobrze, przyjmijmy, że mamy w garażu samochód do zabawy. Tylko gdzie nim jeździć? W Polsce wybór jest znikomy. Formalnie w tym pięknym kraju są dwa pełnoprawne tory wyścigowe - Tor Poznań i Tor Silesia Ring. Reszta to obiekty bardzo małe, gdzie w zasadzie jeździcie na dwójce i trójce, przekładając się z zakrętu w zakręt.
Problem w tym, że niemal każdy taki obiekt jest solą w oku wszystkich okolicznych mieszkańców. Społeczeństwo nie chce, aby kierowcy szaleli na drogach publicznych. To zrozumiałe. Kiedy więc wynoszą się na specjalne obiekty, to... wciąż przeszkadzają. Bo hałasują.
Taki jest urok motorsportu. Dźwięk to jego nieodłączny elementem. Tymczasem ludzie kupują domy na tanich działkach w pobliżu toru, albo wybierają mieszkania w "cichych inwestycjach" pomiędzy lotniskiem a torem wyścigowym (tak, tu uśmiecham się do naszego Poznania), a potem lamentują, że jest im źle i trzeba to wszystko pozamykać.
Pod tym kątem jesteśmy beznadziejni. Nikt nie widzi potencjału w motorsporcie
Tor wyścigowy może być żyłą złota, o ile trafi w ręce właściwych osób. A z tym w naszym kraju jest ciężko. Albo są to starsi panowie w smutnych garniturach, którzy odcinają kupony od swojej codziennej roboty, albo deweloperzy, którzy zaorają wszystko, aby postawić kolejny "chów klatkowy" nazywany luksusową inwestycją z apartamentami lub domami.
A potem jest wielkie zdziwienie, że Polaków nie ma w Formule 1. Ba, jest też zdziwienie, że na naszym jedynym Torze Poznań nie ma żadnych zagranicznych imprez dużego formatu. Po małym zrywie w postaci FIA ETRC w ubiegłym roku zapanowała cisza. Mamy więc nasze standardowe WSMP, które kręci się w kółko i nie przynosi żadnych zmian.
Oczywiście to nie jest tylko i wyłącznie problem Polski. Pasjonaci motoryzacji są solą w oku wszystkich, wszędzie. W Czechach legendarny i wspaniały tor w Brnie lada chwila zostanie rozjechany koparkami i zamieni się w kolejną inwestycję mieszkaniową. Fenomenalny obiekt z jedną z fajniejszych nitek w tej części Europy właśnie przechodzi do historii.
Jedynie nieliczne miejsca utrzymują się na powierzchni z sukcesami, gdyż lokalne społeczności widzą w tym biznes. Setki tysięcy fanów to pieniądze, które lokowane są w gastronomii, hotelarstwie i innych usługach. Szkoda, że tak mało osób jest to w stanie zrozumieć.
Nie znikniemy, bo kochamy cztery kółka. Pewne jest jednak to, że będziemy mieć coraz gorzej
Nawet zloty i duże imprezy stają się problemem dla miast. Ale nam to nie przeszkodzi. Będziemy wpychać się w różne miejsca, spotykać aby pokopać w oponkę i cieszyć się motoryzacją. Przynajmniej tak długo, dopóki nam tego całkowicie nie zabronią. A najlepiej będą mieć Ci, którzy mogą wydać setki tysięcy lub nawet miliony na auto. Oni nie mają się o co martwić.