Nie walczmy o rodzimą markę motoryzacyjną. Powinniśmy mieć inny cel
W Dzień Niepodległości świadomie wsadzam "kij w mrowisko". Od dawna wiele osób twierdzi, że Polska powinna mieć własną markę motoryzacyjną. Absolutnie się z tym nie zgadzam - to nie ma sensu i mamy na to idealne przykłady. Powinniśmy za to skupić się na czymś innym.
Przed II Wojną Światową mieliśmy Polskie Fiaty, CWS-y, Chevrolety i wiele innych produktów budowanych na różnych licencjach w naszym kraju. W czasach PRL-u "dostaliśmy" FSO, FSM, Stara, Jelcza i szereg innych mniejszych manufaktur. Żadna z nich nie przetrwała jednak w oryginalnej formie. FSO jest zbiorem burzonych budynków i przedziwną spółką akcyjną, która o dziwo wciąż egzystuje. FSM stał się obecnie częścią grupy Stellantis, Star zamienił się w MAN Bus, a Jelcz produkuje pojazdy wojskowe. O Arrinerze świat już zapomniał (i dobrze), a Izera dalej próbuje coś zrobić, póki co z miernym skutkiem.
Wiele osób twierdzi. że polska marka motoryzacyjna jest nam bardzo potrzebna. Ja odbijam piłeczkę i zadaje trudne pytanie: ale po co? Czy faktycznie tego potrzebujemy? Czy mamy szansę konkurować z innymi markami w Europie? Odpowiedź jest oczywista i podejrzewam, że wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Polska marka motoryzacyjna nie jest nam potrzebna. Powinniśmy być za to atrakcyjnym miejscem do inwestycji
Wskazywanie palcem na Dacię czy Skodę nie ma sensu. Te marki żyją i mają mocną pozycję tylko i wyłącznie dzięki temu, że trafiły w dobre ręce. Renault i Volkswagen zainwestowały setki miliardów na przestrzeni lat w te firmy, tworząc z nich potęgi w różnych segmentach.
Nam to nie wyszło. FSO zbratało się z Daewoo, które zdawało się być dobrym wyborem. Gdyby nie potężne przekręty jego prezesa, być może osiągnęłoby status podobny do Kii czy Hyundaia. A jak wtedy wyglądałaby ta historia? Kto wie, być może FSO byłoby budżetową marką w większym koncernie. Tu można jedynie gdybać.
Związek z Oplem i General Motors, który poległ, też raczej długofalowo nie zakończyłby się dobrze dla FSO. FSM za sprawą Fiata poszedł w lepszym kierunku i stanowi obecnie kluczowy hub produkcyjny w Tychach.
Być może ten nasz odwieczny upór i machanie szabelką też nie przyniosło dobrych efektów. FSO padło i nie znalazło szans na odbicie się od dna.
Teraz tą przestrzeń, według niektórych, miałaby zająć Izera. Mówimy tutaj o marce, która ma nawet grunt pod fabrykę i podpisane odpowiednie umowy, ale żadna łopata nie dotknęła ziemi. Po zmianie władzy zrobiono reset zarządu spółki i od tamtej pory panuje cisza. Nie wiemy jaki jest status prac, nie wiemy czy w ogóle coś porusza się naprzód i czy powstał choć jeden prototyp.
Powinniśmy ściągać jak najwięcej firm do Polski
Tak naprawdę jesteśmy doskonałym miejscem do produkcji samochodów. Dobrze skomunikowany kraj, ze świetnymi specjalistami i doskonałymi pracownikami. To powinna być ta karta przetargowa. Szans na to, aby przyczepić biało-czerwoną flagę na produkt jest mało, ale można za to pracować nad tym, aby jak największa część komponentów powstawała nad Wisłą. Niech to nie będzie polski samochód, ale "zbudowany w Polsce, z polskich części".
To oznacza oczywiście wiele nowych miejsc pracy i zapotrzebowanie na specjalistów z różnych sektorów. Idealny scenariusz? Owszem. Szkoda, że póki co w tej kwestii przegrywamy z innymi krajami. Chińskie marki na tę chwilę omijają nasz kraj szerokim łukiem. Inni producenci chętnie wybierają okoliczne kraje (Czechy, Słowację). Miejmy nadzieję, że prędzej czy później ktoś zacznie o to walczyć w naszym kraju. Jest o co.