Przedstawiam Wam mój ulubiony samochód z Ingolstadt, Audi A2. To auto powinno być wzorem
Ma specyficzną sylwetkę i oferowało raczej słabe silniki, ale i tak było wspaniałe. Audi A2 to mój ulubiony samochód tej marki. Już Wam wyjaśniam dlaczego.
- Audi A2 było jednym z najwybitniejszych projektów marki z Ingolstadt
- Niemcy tracili na każdym sprzedanym egzemplarzu
- To jeden z koronnych projektów Ferdinanda Piëcha
Może i nie ma cudownej prezencji, wnętrze jest dość plastikowe, a najmocniejszy silnik oferuje raptem 110 KM. Audi A2 urzekało zupełnie innymi cechami i dla mnie wciąż jest to najwspanialszy produkt tej marki.
No okej, jest też Audi RS4 B5, które uwielbiam, oraz R8 z silnikiem V8 i z manualem (bardzo niedoceniana kombinacja). A2 zasługuje jednak na specjalne uznanie i wiem, że miałoby miejsce w moim garażu marzeń. Dlaczego?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Niemcy stworzyli samochód, który wcale nie miał być mały i tani. Wręcz przeciwnie - był drogi i unikalny. Ukryto w nim jednak tyle zaawansowanych rozwiązań, że nawet dziś ten model powinien być wzorem dla innych producentów.
Audi A2 było aerodynamiczne, lekkie i oszczędne. To genialna kombinacja
Ferdinand Piëch miał hopla na punkcie oszczędności. Gdy zasiadł za sterami grupy Volkswagena, wszystkie kluczowe marki zaczęły eksperymentować nie tylko z high-endowymi maszynami, ale także z najoszczędniejszymi konstrukcjami. Studyjny Volkswagen XL1 z lat dziewięćdziesiątych finalnie stał się krótkoseryjnym eksperymentalnym pojazdem. Na drogi wyjechało unikalne Lupo 3L, które faktycznie cechowało się bardzo skromnym zużyciem paliwa.
Piëch chciał jednak pójść o krok dalej. A2 było tak naprawdę jeszcze bardziej zaawansowanym i zarazem "luksusowym" podejściem do oszczędnego samochodu. Efekty naprawdę robiły wrażenie.
Małe, lekkie, zwinne i przyjazne kierowcy
Tak w skrócie można opisać A2. To drugi samochód w historii tej marki, który wykorzystał aluminiową konstrukcję Audi Space Frame, znaną z A8. Kluczowa była tutaj nie tylko niska masa, ale i aerodynamika.
Prace nad tym projektem zaczęły się już w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Stefan Sielaff i Luc Donckerwolke wspólnie zaprojektowali Audi Al2. Ten studyjny model stał się punktem wyjścia dla A2, które zadebiutowało dwa lata po prototypie, w 1999 roku.
Wprowadzono tutaj wiele nietypowych rozwiązań. Przede wszystkim maski nie dało się otworzyć. Jedyną opcją był całkowity demontaż. Dlaczego się na to skuszono? Chodziło nie tylko o zaprojektowanie bardziej aerodynamicznego pasa przedniego, ale także o to, aby użytkownicy nie zawracali sobie głowy "dłubaniem" w samochodzie.
Dla ich wygody zastosowano "panel serwisowy", czyli dostęp do wszystkich kluczowych wlewów (oleju oraz płynu do spryskiwaczy) pod maskownicą z logotypem, ulokowaną pomiędzy przednimi lampami.
Sama sylwetka tego samochodu także należała do nietypowych - z wysoką linią dachu nad przednimi drzwiami i opadającą ku tyłowi. Tu ponownie nawiązano do idealnego "kształtu kropli wody". Panele nadwozia nie miały tutaj żadnej roli w budowaniu sztywności, gdyż zapewniała ją cała konstrukcja platformy i nadwozia.
W wersji 1.2 TDI wycięto wszystkie zbędne kilogramy
Platformę dodatkowo odchudzono, zastosowano raptem 20-litrowy zbiornik paliwa, dodano magnezowe lekkie felgi obute w wąskie opony (koła były 14-calowe). Dzięki temu zużycie paliwa było jeszcze niższe, niż w Lupo 3L.
Wersja 1.2 TDI to jednak rzadkość - wyprodukowano tylko 6500 takich samochodów. Dużo popularniejszy był wariant 1.4 TDI i 1.4, oferujące od 75 do 90 KM.
Audi doskonale wiedziało, że ten samochód jest drogi, dość wolny i dziwny wizualnie. Cel był jednak prosty - zapewnić klientom maszynę, która przejedzie na jednym tankowaniu ogromny dystans i da przyjemność z jazdy. To się sprawdziło.
Dodatkowo, dzięki niskiej masie, Audi A2 oferowało naprawdę dobre właściwości jezdne. Jakby więc nie patrzeć było drogą fanaberią dla wybranych, do tego dość wolną, ale za to unikalną. I to właśnie czyni ten samochód tak wspaniałym projektem.
Dlaczego Audi A2 powinno być wzorem dla nowych aut? To proste
Po pierwsze: niska masa. Wyobraźcie sobie taki samochód spięty z nowoczesnym hybrydowym napędem, oczywiście klasycznym, a nie plug-in. Jestem pewien, że emisja CO2 byłaby rekordowo niska, osiągi dobre, a komfort jazdy wysoki. Drogie aluminium dałoby się teraz zastąpić różnymi tańszymi kompozytami, a aerodynamika zaszła na tyle daleko, że bryła też stałaby się przyjemniejsza dla oka.
Ale nie. My dostaniemy kolejnego miejskiego crossovera, tudzież blisko dwutonowego elektryka.