Mercedes G-Class Experience
Z offroadem mam tyle wspólnego, co Brytyjska Królowa z Andrzejem Wajdą. Fajnie jest wyruszyć w podróż drogą, która drogi raczej nie przypomina, a przy okazji wiedzie przez tereny, gdzie nikt nie zapuszcza się z własnej, nieprzymuszonej woli. Do pokonania takowej trasy trzeba mieć jednak dwie rzeczy – po pierwsze odrobinę wiedzy na temat poruszania się w błocie, piachu i głębokiej wodzie. Drugim wymaganiem jest odpowiednie auto.
G-klasa. Produkowany wciąż youngtimer? A możę po prostu pomnik motoryzacji? Trudno powiedzieć, jaką metkę należy tutaj przypiąć. Z jednej strony jest prawdziwym wołem roboczym, który niczego się nie boi. Z drugiej zaś, w eleganckiej oprawie świetnych materiałów wykończeniowych i nowoczesnych technologii stanowi pomost pomiędzy klasyczną mechaniką a elektronicznymi udogodnieniami. Kilka miesięcy temu miałem okazję po raz pierwszy zmierzyć się z tym samochodem - i przyznam, że było to jedno z najtrudniejszych doznań motoryzacyjnych w moim życiu.
"Spotkanie z legendą jest niezwykle emocjonującym doznaniem. Opcje są dwie – albo się zakochamy, albo nasze ideały wiązane z danym autem zginą i poczujemy wielki zawód."
Tym bardziej, że Mercedes przygotował dla nas naprawdę niesamowity zestaw samochodów. Do naszej dyspozycji oddano w zasadzie całą gamę, od prostego G350 CDI aż po wywołujące niekontrolowany ślinotok i opad szczęki G65 AMG. Jako wspracie techniczne, czuwające nad nami przez cały dzień - niezwykle sympatyczna kadra instruktorów, których wiedza okazała się nieoceniona podczas spotkania z tymi pojazdami. To dość sympatyczne doznanie – zamknąć się na kilka godzin w wielkiej, metalowej puszcze z osobą posiadającą wiedzę motoryzacyjną (a zwłaszcza ta z zakresu prowadzenia samochodów) przerastającą naszą o jakieś kilkanaście lat, raczej świetlnych niż tych naszych ziemskich.
Lokalizacja również nie została wybrana przypadkowo. Pałac Ciekocinko, położony nieco ponad 100 kilometrów na zachód od Trójmiasta, to niezwykle urokliwe miejsce połączone ze wspaniałą (ponoć jedną z najlepszych) stadnin w Europie. Takie miejsce szybko usypia czujność. Dookoła otacza nas cudowna zieleń, zaś cisza, która panuje po zmroku wprawia w nastrój idyllicznej sielskości. Taki mały, ukryty raj, z dala od celowników wszechobecnych turystów gotowych do podboju plaż z parawanami pod pachą. Wyobraźcie więc sobie moment, w którym ta cisza została przecięta przez tłum Mercedesów z daleka powarkujących silnikami V8, jednym V12 i jednym V6 (cóż, diesel w tym zestawie był na przegranej pozycji).
Dwie trasy, dwóch kierowców na samochodów i jeden instruktor doglądający naszych poczynań. Offroad i trasa asfaltowo-szutrowa. W sekundę po przekroczeniu bramy tereny Pałacu Ciekocinko zostaliśmy skierowani na coś, co według rozpiski miało być drogą. Być może kiedyś nią było – teraz przypominało to raczej chaszcze i stertę kamieni, którą mieliśmy staranować samochodami wycenionymi od 500 do blisko miliona złotych. Wesoło, nieprawdaż?
Jeśli jednak myślicie, że zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, to będziecie w błędzie. Trasa tak na dobrą sprawę była bardzo lekka. Cóż, przynajmniej tak twierdzili organizatorzy. Pierwsze wrażenie nie napawało optymizmem - teren raczej odstraszał, aniżeli zachęcał do dalszej jazdy. Monstrualne koleiny zalane błotem i wodą wymagały konsekwencji. Po pierwsze – nie kręcić kierownicą, po drugie – jak już wciśniesz gaz, to nie ma opcji, by choć na chwilę go odpuścić. Proste. W takim miejscu kierownica służy jedynie do lekkiego nadawania kierunku. Jeśli myślicie, że auta, którymi się poruszaliśmy były specjalnie przygotowane do jazdy w terenie, to jesteście w sporym błędzie. Drogowe opony, brak zestawów zwiększających prześwit, brak snorkeli – były to samochody w takim stanie, w jakim klienci odbierają je z salonów. W środku nawigacja, wentylowane i podgrzewane fotele oraz wszechobecna skóra. Warunki godne biznesklasy, z tą różnicą, że wysiadając z samochodu można było solidnie się ubrudzić.
"Słowo limit nie znajduje się w słowniku Gelendy. Największą granicą jest bariera psychiczna kierowcy - to on szybciej się podda. G-klasa jest gotowa walczyć do końca"
Powiem Wam jedno – jeśli kiedykolwiek będziecie mieli możliwość udania się nawet na bardzo krótką i bardzo prostą wyprawę w „większym” offroadzie, to nie wahajcie się ani chwili. Taka krótka przejażdżka wystarcza, aby otworzyć oczy i uświadomić, jak mało wiemy o poruszaniu się w takim terenie. Odpowiednie zapinanie i blokowanie napędów, korzystanie z reduktora, obserwacja terenu – takie wycieczki za grosz nie przypominają normalnego poruszania się samochodem. Co gorsza zabawa z dala od asfaltu uzależnia. Jest to całkowicie inna skala radości z prowadzenia auta – tutaj więcej uwagi poświęcamy na faktyczne opanowanie pojazdu i eksplorację terenu. Nie będę ukrywać, że już po kilku kilometrach zabawy w lesie stwierdziłem, że swoją „listę marzeń” samochodów muszę uzupełnić o jedną pozycję. Jaką? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista.
Mercedes klasy G idealnie radzi sobie w terenie nie tylko ze względu na prostą i sprawdzoną technologię, którą wykorzystuje z powodzeniem od lat. Swoje trzy grosze mają w tym silniki generujące gigantyczny moment obrotowy. Jest on na tyle duży, że zamienia wielkiego i ciężkiego kloca (wszak G-klasa waży grubo ponad dwie tony) w naprawdę sprawnego siłacza. A gdy mamy jeszcze do dyspozycji cudowne V8, zwłaszcza w wydaniu AMG? Wtedy świat staje się piękniejszy, kolory żywsze, a życie sympatyczniejsze. Tutaj mała ciekawostka – myśleliście, że G65 AMG wyposażone w silnik V12 będzie bardziej "wulgarne" od słabszej odmiany G63? Pudło. G65 pracuje gładko, z niezwykłą elegancją. Przy maksymalnie wciśniętym gazie swoim brzmieniem przypomina raczej nadchodzącą burzę. G63 już od momentu przekręcenia kluczyka w stacyjce zachowuje się, jakbyśmy stali w epicentrum tornada. Po wciśnięciu gazu jesteśmy zwyczajnie wciągani w sam środek szalejącego wiatru, który zdaje się mieć za zadanie zniszczyć wszystko, co znajduje się w najbliższej okolicy.
Offroad był jednak tylko zajawką naszej zabawy z Mercedesem. Drugą część imprezy stanowił rajd orientacyjny. Zasady są proste – zerujemy licznik przebiegu dziennego w określonym miejscu i dalej poruszamy się zgodnie z itinererem. Tutaj liczyła się koncentracja i obserwacja drogi – zwłaszcza, że jadąc mieliśmy wyłapać pewne wyróżniające się miejsca. Cóż, w takim razie w drogę. Tym razem zostaliśmy zaproszeni za kierownicę wersji… wysokoprężnej. Diesel okazał się jednak najprzyjemniejszą niespodzianką dnia. Fakt, jazda odmianą AMG zapewne dawałaby więcej przyjemności akustycznych, ale mocniejsze auta miały jedną wadę, a były nią felgi. Większe koła niechętnie współpracowały z dziurami, zwłaszcza, gdy szybko w nie wpadaliśmy. Tutaj "prosta" odmiana G350 CDI miała ogromną przewagę - przy nieco mniejszych kołach i znacznie większym profilu opony wciągała nierówności z niekrytą przyjemnością.
Tego typu podróż ujawnia prawdziwy wizerunek Gelendy - nie jest to samochód dla osób bez doświadczenia.. Komfortu tutaj nie zaznamy - przynajmniej nie w takiej postaci, do jakiej przyzwyczaiły nas inne samochody. Manewrowanie wymaga tutaj włożenia siły. Kierownica pracuje z wyraźnym oporem, nie pozwalając na swobodne manewry zwane mydełkiem lub kręcenie jednym palcem. Do tego wchodząc w zakręt przygotujcie się na spory obrót rąk. Nawet lekki łuk wymaga przekręcenia kierownicy o blisko 90 stopni, jeśli nie więcej. Pedał gazu ma monstrualny skok i również nie pracuje z gracją baletnicy. Wciśnięcie hamulca rozpoczyna zaś proces zwalniania. Im głębiej wciskamy, tym szybciej zwalniamy. Dopiero docierając prawą nogą gdzieś w okolice grodzi możemy poczuć faktyczne wytracanie prędkości. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że osoba bez większego doświadczenia mogłaby szybko skapitulować. O to naprawdę nie trudno. Trudno jest też nie oprzeć się urokowi tego auta, gdyż już po kilkunastu kilometrach poczujemy się jak w domu. Cudowna widoczność z wnętrza G-klasy to chyba jej największa zaleta. Z siedziska kierowcy widać wszystko, dosłownie. Mijanie na milimetry przeszkód staje się niemalże chlebem powszednim. Wkłady z lusterek możnaby śmiało wykorzystać w łazience jako główne zwierdziadło nad umywalką. Cofając zaś naszym najlepszym czujnikiem okazuje się zamontowane na klapie bagażnika koło zapasowe. Kamery czasami się przydają, choć szybko zapomnicie o ich egzystencji.
Jazda samochodem terenowym pozwala poznać nasz kraj od strony, od której go nigdy nie widzieliście. W pewne miejsca z oczywistych względów niee wjedziecie. My też zapewne byśmy nie wjechali, gdyby nie ogromne starania organizatorów. Większa część trasy wiodła przez tereny Rezerwatu przyrody Mierzeja Sarbska, zamkniętego dla ruchu samochodowego. Są to miejsca, gdzie przepiękne żwirowe trasy wiją się wokół wydm i lasów sosnowych nieopodal znanej latarnii morskiej Stilo, przenosząc nas nieco w klimaty skandynawskich rajdów. Czasami aż chciało się jechać na granicy możliwości – oczywiście w takich chwilach byliśmy hamowani przez instruktorów, którzy na lekkie naginanie zasad pozwalali, ale pewnych reguł trzymali się sztywno.
Mercedes klasy G silnie uzależnia. Dzień po powrocie z tego wydarzenia zmarnowałem na grzebaniu w interencie celem znalezienia ciekawego używanego egzemplarza. Sprawny egzemplarz nie będzie jednak wystawiony w promocyjnej cenie - za 50 tysięcy złotych być może uda się znaleźć względnie interesującą "G" z połowy lat 90. W przypadku nowszych aut ceny rosną zastraszająco szybko, zatrzymujac się właśnie w okolicach liczby z sześcioma zerami. Ja wiem jedno - prędzej czy później zaparkuję takową w swoim garażu. Wiek i silnik nie grają roli, najważniejsza jest ta niepowtarzalna przyjemność z jazdy.