Zobaczyłem Shell Eco Marathon z bliska. Tu litr jest najważniejszą walutą
Tutaj stawką jest litr paliwa i jego przelicznik na energię elektryczną, lub na zużycie wodoru. Zasady gry? Trzymać się regulaminu, ale przy tym nie zapomnieć o pomysłowości. Shell Eco Marathon po raz pierwszy zawitał do Polski, a ja mogłem zajrzeć za kulisy tego wyjątkowego wydarzenia.
- Shell Eco Marathon to zawody, w którym liczy się... jak najniższe zużycie energii
- Rywalizują tutaj zawodnicy z Europy i Afryki
- Zasady wymuszają konkretny poziom bezpieczeństwa, ale koncepcja napędu jest w pełni dowolna
Przywykłem do tego, że na torze wyścigowym jeździ się z gazem w podłodze. Silesia Ring odwiedzałem wiele razy i z reguły za każdym razem lekką ręką przekraczałem 200 km/h na najdłuższych prostych. Tym razem z lekkim przerażeniem spoglądałem na mikroskopijne maszyny, które w leniwym tempie pokonywały specjalnie przygotowaną pętlę na tym obiekcie. Prędkość nie grała tutaj większej roli - liczyło się coś zupełnie innego. W Shell Eco Marathon najważniejszą wartością jest zużycie paliwa - możliwie najmniejsze.
Wiecie ile da się wycisnąć z litra? Otóż 3771 kilometrów. To rekordowy wynik w Shell Eco Marathon
To jedno z tych wydarzeń, o których wielokrotnie słyszałem i czytałem, ale nigdy nie widziałem tej rywalizacji na żywo. A podobnie jak w przypadku Formuły Student mamy tutaj do czynienia z pomysłowością młodych inżynierów. Tutaj jednak prędkość nie gra roli - liczy się oszczędność.
Do walki stanęło 120 zespołów. Każdy przywiózł własny pojazd, startujący w jednej z dwóch kategorii: prototypów (Prototype) i "urban" (Urban Concept). Ta pierwsza skupia się głównie na tych przedziwnych wynalazkach, w których leży się na ziemi, a widoczność to "zero koma nic". Tutaj kierowcy, lub jak kto woli "operatorzy" jeżdżą w pętli bez przerwy.
W kategorii Urban rywalizują pojazdy zbliżone wizualnie do samochodów. Zasady są też zupełnie inne - w czasie jazdy symuluje się miejską jazdę, w tym zatrzymanie do zera i ponownie ruszenie.
Dwie różne koncepcje, skrajnie różne podejścia do projektu. Studenci mogą postawić na dowolnie wybrany napęd: od silnika spalinowego (na benzynę lub olej napędowy), elektryka, aż po wodór. Cel jest ten sam: uzyskać jak największy zasięg na jednym litrze paliwa (lub na specjalnie zastosowanym przeliczniku na energię elektryczną/zużycie wodoru).
Tegoroczną edycję "zgarnęły" zespoły z Francji i Niemiec, które w kategorii prototypów uzyskały wynik na poziomie 2267 km/l. To jednak wciąż bardzo odległa liczba od rekordu, który wynosi 3771 km/l. W klasie pojazdów wodorowych najlepszy wynik sięgał 1024 km/m3, a wśród elektryków 1221 km/kWh. To robi wrażenie.
W klasie Urban triumfowała Dania z wynikiem 518 km/l. Wśród aut na wodór najlepiej wypadł pojazd z Francji (343 km/m3), a w gronie elektryków pozamiatali Węgrzy (327 km/kWh).
Tym, co robi największe wrażenie, jest mnogość zaawansowanych rozwiązań na pokładzie tych "pojazdów"
Mogłem z bliska przyjrzeć się konstrukcjom tworzonym przez AGH i Politechnikę Lubelską. Gdybym zobaczył je na jakichś targach, to w życiu nie powiedziałbym, że są dziełem studentów. Oczywiście - czuwają nad nimi doświadczeni wykładowcy, doktorzy i profesorowie. Pierwsze skrzypce gra jednak "pomysłowość młodych". Ta bywa zaskakująca, ale i przerażająca.
Norman Koch, Globalny Dyrektor Generalny Shell Eco Marathon, podczas konferencji prasowej przedstawił kilka ciekawych historii różnych zespołów. Jednym z najbardziej imponujących w jego opinii rozwiązań był silnik spalinowy, który w całości... wydrukowano z tytanu. Jedna z uczelni, o ile dobrze pamiętam z Nowej Zelandii, znalazła sponsora w postaci firmy specjalizującej się w druku 3D w tytanie. Ich jednostka była lekka, wytrzymała i niezwykle wydajna.
Z kolei najbardziej "przerażającym" rozwiązaniem był wynalazek włoskiego zespołu. Silniki przed startem muszą być zgaszone. Jak wszyscy jednak wiemy zimny silnik to mało efektywny silnik. Kluczowe jest więc opracowanie dobrego systemu podgrzewania całej jednostki.
I wiecie co zrobili Ci Włosi? Otóż zrobili system wyprowadzający olej z silnika, który przeprowadzał go przez zbiornik zrobiony z... garnka na makaron. Ten oto garnek stał na turystycznej butli gazowej, gdzie olej podgrzewano. Dalej, drugim przewodem, wtłaczano go do silnika. Jak pewnie się domyślacie olej przegrzano, więc wytrąciły się z niego wszystkie kluczowe elementy i stracił swoje najważniejsze właściwości.
Co ciekawe wiele zespołów startuje od lat, ale dopiero teraz wyjechali na tor
Pierwszym elementem na drodze do sukcesu jest przejście... badania technicznego. Specjalny zespół skrupulatnie weryfikuje każdy pojazd, sprawdzając kluczowe elementy. Gdy ten dostanie zielone światło, może wyjechać na tor. I żeby było ciekawiej, każdy "kierowca", tudzież "operator", musi być w kasku, a do tego kluczowe jest posiadanie pełnego kombinezonu wyścigowego. Bezpieczeństwo to w końcu podstawa.
Nasz kraj reprezentowały cztery zespoły: Iron Warriors z Politechniki Łódzkiej, Hydrogreen Pollub z mojego rodzinnego Lublina, Project Hydrive z AGH w Krakowie i Rotor z Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Krośnie
Każdy z nich dzielnie walczył o wygraną, nawet pomimo przeciwności losu. Hydrogreen Pollub miało problemy z przetwornicą, a Hydrive z AGH poprawiało ciągle hamulce. Rotor z kolei dostrajał non-stop silnik, który bazował na konstrukcji Piaggio (50 cm3).
Tym, co mnie mocno zaskoczyło, jest fakt zmian w podejściu do rywalizacji. Ponoć przed laty zespoły w bardzo "amatorski i spontaniczny" sposób podchodziły do rywalizacji. Teraz wygląda to zupełnie inaczej - w drużynach pojawiają się nawet team managerowie z wydziałów administracji i zarządzania. Dzięki nim wszystko działa tutaj jak w "szwajcarskim zegarku", a to wbrew pozorom jest pierwszy krok do sukcesu.
Ta impreza to także test wytrzymałości. Niektórzy pracują nawet w nocy, aby doszlifować samochód. Drukarki 3D zasuwają non-stop, a każdy element jest poprawiany nawet kilkukrotnie. W ostatnich latach w pojazdach coraz większą rolę gra software, który definiuje skuteczność maszyn. Shell Eco Marathon ewoluuje więc z roku na rok i staje się dużo bardziej zaawansowanymi zawodami.
Swoją drogą - ta impreza ma już 40 lat, ale jej korzenie sięgają znacznie dalej
Trudno w to uwierzyć, ale Shell Eco Marathon wywodzi się z wyzwania marki z lat trzydziestych, kiedy to pracownicy Shella postanowili zorganizować "rywalizację o kropelce". W Polsce ta impreza obchodziła swoje czterdzieste urodziny - i nie zamierza zwijać się z rynku.
To zresztą fantastyczny moment dla tych młodych ludzi. Mogą nie tylko testować swoje pomysły, ale przede wszystkim zyskują szansę na nawiązanie nowych znajomości. Co ciekawe coraz większą część zespołów stanowią dziewczyny, które wnoszą wiele ciekawych pomysłów do projektów.
Nie spodziewałem się, że z takiego wydarzenia wyniosę tyle nowych doświadczeń i wiedzy. A jeśli jesteście ciekawi jak to wygląda "od kuchni", to zapraszam Was do obejrzenia mojego filmu o Shell Eco Marathon.