Świętej Pamięci Segment A. Małe samochody znikają z rynku

Segment A umiera. I nie jest to wina producentów - za taki obrót spraw możemy podziękować głównie regulatorom, aczkolwiek wina nie leży wyłącznie po ich stronie.

Kiedyś segment A był świętością dla każdego masowego producenta w Europie. Auta te były bardzo popularne i wręcz zalewały ulice wielu krajów. W Polsce z kolei stanowiły przepustkę do świata nowej motoryzacji, często zachodniej - zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych.

Nie było w tym nic dziwnego. Małe, zwrotne, tanie i wystarczająco praktyczne - to wszystko spełniało oczekiwania klientów. Oczywiście te z czasem rosły, ale wraz z nimi zmieniały się najmniejsze auta. Wyposażenie, które pojawiało się na liście opcji, najpierw nie odbiegało od segmentu B, a później nawet dogoniło samochody kompaktowe.

Obecnie segment A znika. Kolejne marki rezygnują z takich aut, podając najróżniejsze powody. Jaki jest faktyczny stan rzeczy i co sprawia, że te najmniejsze samochody przestają się opłacać producentom?

Segment A

Po pierwsze - segment A nie może być zbyt drogi. A taki się staje

Pamiętacie te piękne czasy, gdy najtańsze samochody z segmentu A kosztowały około 30 000 złotych? To przeszłość. Obecnie w dobie drożejących aut nawet najuboższa Dacia Sandero Access kosztuje już ponad 40 000 złotych, a oferuje absolutnie nic poza silnikiem, kołami i dachem nad głową.

Ten sam problem dopadł najmniejsze auta. Stały się po prostu zbyt drogie. Ludzie wolą sięgnąć w takim przypadku po używane auta z segmentu B lub dopłacają kilka tysięcy złotych, aby wyjechać z salonu większym autem.

Segment A

Ceny nie urosły jednak z powodu "widzimisów" producentów. Każdy samochód musi być wyposażony w szereg systemów bezpieczeństwa i rozwiązań, które wymagane są przez regulatorów. O ile poduszki powietrzne, ABS i ESP to faktycznie niezbędna rzecz, o tyle dodatkowe rozwiązania, które mają być oferowane w autach (na przykład słynne "czarne skrzynki") to kolejne euro zapakowane w metalową puszkę. Euro, które nie są tam niezbędne.

A skoro mówimy o cenie, to problemem jest elektryfikacja

Producenci samochodów mówią wprost - nie da się zrobić taniego samochodu elektrycznego. Nie teraz. I tak marki zarabiają na elektrykach mniej, więc tym bardziej nikt nie zdecyduje się na budżetowy projekt. Jedynym takim samochodem jest Dacia Spring, ale moim zdaniem trudno nazwać ją pełnoprawnym autem. Jakimś cudem znalazło się na nią 200 chętnych w Polsce (poza carsharingiem Traficar), co podziwiam. Ja ledwo się w niej mieszczę, nie jestem w stanie zrozumieć układu jezdnego, a jakość wykończenia przeraża.

A inne auta? Smart Forfour kosztował krocie w wydaniu elektrycznym. Renault Twingo ZE nigdy nie dotarło do Polski, a odświeżony spalinowy wariant tego auta także wycofano z naszej krajowej oferty. Pozostałe marki mówią wprost, że małe auta będą drogie.

Segment A

Idealnym przykładem jest nowy elektryczny FIAT 500. Prezentuje się świetnie, budzi pozytywne emocje i jest oszczędny. Ale bez 100 000 złotych strach do niego podchodzić. Kto na coś takiego się zdecyduje? Nie wiem - na pewno jedynie wąska grupa klientów.

Segment A został też wyparty przez segment B

Te najmniejsze samochody są konsekwentnie wypierane przez segment B. O części powodów już wspomniałem - różnica w cenie pomiędzy niektórymi wersjami staje się naprawdę niewielka, a do tego mamy tutaj większy wybór jednostek napędowych.

Poza tym segment B staje się dla niektórych także substytutem segmentu C. Tym samym mamy auto w optymalnym rozmiarze do jazdy miejskiej, sprawdzające się także w trasie.

Niektóre marki wprost sygnalizują takie działania. Na przykład Citroen C1 został finalnie wycofany z rynku. Bezpośredniego następcy nie zyska - jego miejsce zajmuje Citroen AMI (małe elektryczne "jeździdełko" osiągające 45 km/h) i Citroen C3. Ford już dawno pożegnał się z KA, stawiając wyłącznie na Fiestę. Peugeot także zrezygnował z modelu 108.

Ami

Co ciekawe z dawnych trojaczków na rynku utrzymała się jedynie Toyota Aygo, która powróciła w całkowicie nowym wydaniu jako Aygo X. Problem w tym, że jest pieruńsko droga - kosztuje wyjściowo blisko 61 000 złotych, a jest do dopiero rozgrzewka.

Kto został w grze?

Wybór jest teraz naprawdę niewielki, aczkolwiek niektóre auta wciąż biją rekordy sprzedaży. Niekwestionowanym liderem jest FIAT 500, który pomimo wielu lat rynkowego stażu wciąż jest w czołowej dziesiątce samochodów sprzedawanych w Europie. Towarzyszy mu też odświeżona w ubiegłym roku Panda, ceniona szczególnie przez Włochów.

W grze pozostaje także Volkswagen, który oferuje up'a. Problem w tym, że niegdyś topowa wersja kosztowała 56 000 zł. Teraz od tej kwoty zaczyna się cennik, a najbogatszy wariant to wydatek rzędu 70 000 - 75 000 złotych. W gamie tego modelu pozostaje też wariant GTI, wyceniany wyjściowo na 79 890 złotych.

Segment A

W polskiej ofercie znajdziemy również świetną Kię Picanto i Hyundaia i10, kosztujące odpowiednio 45 900 zł i 44 300 zł, co stanowi obecnie jedną z lepszych ofert w tym segmencie. Nawet Fiat Panda wymaga wydania co najmniej 50 000 złotych.

Renault wciąż oferuje Twingo, ale nie znajdziemy go w polskiej gamie. A szkoda, bo wersja ZE z nowym napędem (innym od tego w smarcie) jest ponoć udanym elektrykiem.

Poza tym mamy wspomnianą Toyotę Aygo X i to by było w zasadzie tyle.

Niebawem może być jeszcze gorzej

Jeśli technologia stosowana w autach elektrycznych nie stanie się dużo bardziej przystępna w najbliższych latach, to lada moment bez około 80 000 zł na stole nie będzie dało się kupić żadnego sensownego samochodu. Już w ubiegłym roku ceny transakcyjne w Polsce osiągały absolutne rekordy. To co, stawiamy dolary przeciw orzechom, że niebawem osiągniemy średnią wartość na poziomie 150 000 złotych? Wcale bym się nie zdziwił.