Nowy The Grand Tour: Eurocrash pokazuje, że to czas aby zgasić światło
Być może nie zgodzicie się z moją opinią, ale po obejrzeniu "The Grand Tour - Eurocrash" mam tylko jedno przemyślenie - to idealny moment, aby zgasić światło i zakończyć tworzenie tych programów.
Przyznam szczerze, że straciłem już serce do programów, w których oglądamy poczynania Clarksona, Hammonda i Maya. Od pewnego czasu są one mocno wtórne - i choć budżet oraz realizacja robią wrażenie, to treść nie wzbudza żadnych emocji. Z zaciekawieniem obejrzałem jednak najnowszy odcinek The Grand Tour, czyli zapowiadany od dawna Eurocrash.
Powód jest prosty - trio prezenterów nie tylko wybrało ciekawą drogę, bliską mojemu sercu (z Polski do Słowenii, czyli do kraju z różnych powodów bliskiemu mojemu sercu), ale także zaliczyło kilka ciekawych miejsc w Polsce. Liczyłem więc na to, że te czynniki wpłyną na inny odbiór tego odcinka.
Nic bardziej mylnego. The Grand Tour jest wybitnie wtórny
Myślę, że największym problemem jest fakt, iż mamy do czynienia z trójką starzejących się facetów. To fantastyczne osoby z ciekawym i nieoczywistym poczuciem humoru (co bardzo sobie cenię), ale przechodzące w erę "dad jokes" w złym wydaniu. Do tego stracili w tym wszystkim świeżość i innowacyjność, a każdy "special" staje się taki sam. Wystarczy jedynie zmienić tło i samochody.
W Polsce Clarkson, Hammond i May zaliczyli przejazd przez Gdańsk, Bory Tucholskie, Tor Poznań i Kraków. Fragment na torze był tutaj najciekawszy, gdyż Hammond wziął udział w przejeździe/wyścigu starych bolidów wschodniego odpowiednika Formuły 1. Oczywiście zakończyło się to efektowną kraską, niemniej to był najciekawszy fragment całego odcinka.
Pozostałe fragmenty przypominały trochę nieskładny zestaw różnych "śmiesznych" gagów, niezmiennych od czasów Top Geara. Kiedyś bawiły, a teraz sprawiają, że lekko wzruszacie ramionami przed telewizorem.
Dużym plusem były ujęcia. Kilka scen w Gdańsku, Krakowie i nad jeziorem Bled naprawdę imponowało - tym bardziej, że mówimy o naprawdę pięknych sceneriach.
Myślę, że jest to dobry moment, aby trio tworzące The Grand Tour zgasiło światło
Wiem, że w planach są kolejne odcinki i nie wątpię, że wiele osób chce je obejrzeć. Uważam jednak, że każdy z członków tej ekipy dużo lepiej wypada ostatnimi czasy w swoich własnych programach. Farma Clarksona była naprawdę zabawna, ciekawa i świeża. James May - Our Man in... to fenomenalna seria podróżnicza, a gawędziarski i angażujący sposób opowiadania Maya naprawdę przyciąga uwagę.
Hammond z kolei miał już swoje programy, które wciągały, a od czasu do czasu nagrywa jeszcze filmy na utrzymywany przy życiu kanał Drivetribe. Można więc zobaczyć go od zupełnie innej strony, w towarzystwie ciekawych ludzi i niebanalnych samochodów.
A The Grand Tour? Cóż, to była fajna jazda. Ale w tym miejscu powinna pojawić się już kropka.