Wielka afera w Volkswagenie przynosi marce gigantyczne straty

Tego typu kontrowersyjnych spraw w przemyśle motoryzacyjnym zdarza się więcej, ale dawno nie mieliśmy do czynienia z aferą, która zyskałaby tak wielkie medialne zainteresowanie. Powodów jest wiele, a najbardziej działającym na wyobraźnię faktem jest to, że Volkswagenowi grozi nawet 18 miliardów kary, co jest sumą robiącą wielkie wrażenie nawet w obracającej gigantycznymi sumami branży motoryzacyjnej.

Szeroko komentowana sprawa pod względem medialnym przyćmiewa nawet afery, w które uwikłane niedawno były Toyota i General Motors (wtedy skończyło się na 1 miliardzie dolarów kary), choć tym razem kwestia nie dotyczy bezpośrednio zaniedbań związanych z bezpieczeństwem aut. O co więc w ogóle chodzi? Amerykańska federalna Agencja Ochrony Środowiska (EPA) zarzuca Volkswagenowi oszustwo przy pomiarach emisji spalin silników diesla. Mówi się, że producent manipulował wynikami tych testów poprzez specjalne oprogramowanie, które uaktywnia system kontroli emisji szkodliwych spalin wyłącznie na czas homologacyjnych eksperymentów. W rzeczywistości, podczas zwykłego użytkowania, auta miałyby generować znacznie więcej zanieczyszczeń niż wykazywały to testy i wyraźnie przekraczać ustalone normy. Agencja oficjalnie przedstawia sprawę jako złamanie zasad ustawy o ochronie klimatu, zapowiedziała też zewnętrzne śledztwo i możliwą drogę sądową. Mówi się, że przedstawione dowody wskazują na to, że auta Volkswagena w rzeczywistości generowały 40 razy więcej tlenków azotu niż jest to dopuszczalne. Zastrzeżenia mają dotyczyć głównie modeli Jetta, Beetle, Golf, Audi A3 z lat 2009-2015 oraz Passata z roczników 2014 i 2015. Firmie grozi kara dochodzącą do 37,5 tysiąca dolarów za każdy "nieczysty" egzemplarz, a gdy zobaczymy, że EPA mówi o 482 tysiącach aut sprawa nabiera wielkiego kalibru - w sumie koncern może zapłacić nawet 18 miliardów dolarów.

VW

Taka informacja wywołała oczywiście konkretne reakcje. Martin Winterkorn, szef koncernu Volkswagen AG, wystosował specjalne oświadczenie, w którym wyraził skruchę i ubolewanie oraz zadeklarował również wewnętrzne dochodzenie oraz odpowiednie działania w celu naprawienia wyrządzonych szkód. Rzecz jasna, tego typu słowa w żaden sposób nie poprawiły sytuacji, a przyznanie się do winy spowodowało kolejną lawinę skutków. Auta z feralnym dwulitrowym dieslem zostały wycofane ze sprzedaży w Północnej Ameryce, a już na poniedziałkowym otwarciu frankfurckiej giełdy akcje Volkswagena poleciały na łeb na szyję - natychmiastowy spadek wyniósł aż 23%, zaś na koniec wtorkowego dnia giełdowego sumaryczna utrata wartości względem piątkowych notowań koncernu to już 32%. Same straty na giełdzie szacowane są już na 16 miliardów dolarów, a przecież firmę czekają jeszcze negatywne skutki wstrzymania lub spadków sprzedaży samochodów, nie mówiąc już o grożącej im gigantycznej karze.

 

Kolejne doniesienia z obozu Volkswagen AG jeszcze bardziej podsycają atmosferę, bo sam koncern przyznał, że cała afera może dotyczyć nawet 11 milionów aut na całym świecie. Mowa tu o silniku typu EA 189 - producent twierdzi, że nowe jednostki Euro 6 dostępne w Europie mają być wolne od fałszującego oprogramowania. Zapowiedziano też przekazanie 6,5 miliarda euro na działania wiążące się z naprawą palącego problemu, ale i te zapewnienia nie pomogły Volkswagenowi. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i w tym momencie koncern ma już nie tylko problemy z wymiarem sprawiedliwości w Stanach Zjednoczonych, bo swoje dochodzenie zapowiedziała też już Korea Południowa, Niemcy i Francja, a sprawa nie bez echa przeszła także w Komisji Europejskiej.

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że być może drugim dnem tej afery jest walka o stołek szefa koncernu Volkswagen AG. Bardzo poważnie mówi się o tym, że firma na dniach rozstanie się ze swoim dotychczasowym dyrektorem, Martinem Winterkornem, a jego miejsce ma zająć Matthias Mueller, sprawujący aktualnie funkcję szefa Porsche. Być może spory wewnątrz firmy były jednym z ogniw zapalnych tej afery, która formalnie bardzo obciąża Winterkorna.

Cała sytuacja to nie tylko woda na młyn dla tych mających na pieńku z Volkswagenem, ale także pewien precedens, który może mieć wpływ na kształtowanie motoryzacji. Póki co można snuć wiele domysłów, a śledztwa nic konkretnego nie wykazały, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że niemiecki koncern nie był jedynym oszukującym restrykcyjne normy emisji spalin. Zainteresowanie wzbudzą na pewno także jednostki produkcji innych marek, co może wyraźnie odbić się na pozycji silników wysokoprężnych na rynku. Kto wie - może to zwiastun pewnej rewolucji wśród diesli, a nawet ich końca. Wśród teorii związanych ze skutkami "dieselgate" mówi się o jeszcze większym wykorzystywaniu popularnego downsizingu oraz prawdopodobnym przerzuceniu nacisku producentów z jednostek wysokoprężnych na auta hybrydowe, na co mogło zanosić się już wcześniej. Póki co spodziewać możemy się jeszcze wielu interesujących (lub po prosto bulwersujących) informacji, gdyż sprawa dopiero nabiera rozpędu.