Ponad 150 szaleńców złożyło wnioski o dotację na auto elektryczne. Tylko po co?
Media wieszczą sukces programu "Zielony Samochód". W 5 dni około 150 osób złożyło wnioski, a kolejnych 70 formularzy czekało w wersji roboczej. Pojawia się tylko jedno pytanie - po co tyle zachodu tak małe dofinansowanie?
Nad naszymi krajowymi programami wspierającymi zakup aut elektrycznych po prostu uwielbiam się pastwić. Nie, nie jest to moja wewnętrzna niechęć do samochodów na prąd. Nic z tych rzeczy - bardzo lubię nimi jeździć. Problem stanowią jednak pokręcone formalności, które niepotrzebnie skomplikowano. Poza tym z pierwotnych obietnic zostały tylko marne skrawki, a liczba obostrzeń, którą obłożono program "Zielony Samochód" jest dłuższa niż umowa na kredyt w banku. I powiedzmy sobie jeszcze jedno - czy auto elektryczne faktycznie zainteresuje typowego "Kowalskiego"?
18 750 zł, czyli na co nam ta dopłata? Dobre auto elektryczne i tak będzie drogie
Taka kwota robiłaby różnicę w przypadku, gdybyśmy mówili o tanim i przystępnym pojeździe, za około 50-60 tysięcy złotych. Regulacje programu "Zielony Samochód" sprawiają jednak, że zainteresowani autem elektrycznym są skazani na wybór jednego z zaledwie kilku aut. Do tego większość z nich będzie ubogo wyposażona, gdyż nisko położony próg wejścia wymusił stworzenie "gołych" wersji.
Poza tym teraz - jakby nie patrzeć - większość osób, decydujących się na auto elektryczne, posiada już jeden samochód. Ewentualnie śmigają Teslą lub innym elektrykiem o dużym zasięgu i dokupują drugie, nieco mniejsze auto, do typowo miejskiego zastosowania. Często są to też ludzie, którzy posiadają dom (możliwość ładowania), lub w miejscu pracy mają zagwarantowane "tankowanie prądu".
Infrastruktura w Polsce wciąż jest kiepska, co doskonale pokazują testy kolegów z innych redakcji, którzy na trasie pomiędzy dwoma dużymi miastami muszą zaliczać milion postojów w różnych miejscowościach (niekoniecznie po drodze), aby doładować samochód. Dopóki więc ten typowy "Kowalski" nie będzie musiał dwoić się i troić aby naładować swoje auto, nikt realnie nie potraktuje go jako alternatywy dla pojazdu spalinowego.
Wróćmy jednak do sedna
Rząd dokłada nam 18 750 zł (a w zasadzie "oddaje" po zakupie auta, tak więc trzeba pierwotnie wyskoczyć z pełnej kwoty za auto elektryczne). Realnie jest to kropla w morzu potrzeb, gdyż taki Opel Corsa-e czy Peugeot e-208 wciąż będą kosztowały powyżej 100 000 zł. Na dobrą sprawę dużo lepszą opcją jest tutaj sensowne finansowanie, które kwotę zakupu samochody elektrycznego rozbije na niskie raty. W przypadku zakupu na firmę będzie jeszcze prościej. Spodziewam się, że niebawem będzie wysyp ofert leasingowych z "niską ratą" i wysokim wykupem (lub zwrotem auta).
Wybierając wygodne finansowanie unikamy dwóch głupich zapisów. Pierwszy wymusza przejechanie rocznie 10 000 km autem zakupionym przy wsparciu programu "Zielony Samochód". Drugi to cesja AC na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Obydwa budzą wiele kontrowersji, ale jak widać śmiałków gotowych na takie poświęcenie nie brakuje.
Co więcej, na pewno będzie można sobie pozwolić na auto z lepszym wyposażeniem. Przykładowo w takim Peugeocie e-208 można mieć szereg ciekawych elementów wyposażenia, z dobrymi światłami ledowymi i zaawansowanymi multimediami na czele.
Dlaczego nie można tego rozwiązać w prostszy sposób?
Może by tak znieść VAT na auta elektryczne, skoro chce się je promować? Albo postawić na inną formę wsparcia, która będzie bardziej kusząca? Tak naprawdę tutaj nie otrzymujemy nic poza zwrotem tych 18 750 zł. Skoro skarb państwa ma niecałe 28% udziałów w PKN Orlen, to może by tak mógł zaoferować darmowe ładowanie aut dla beneficjentów "Zielonego Samochodu" w Polsce?
Szczerze podziwiam tych, którzy są gotowi podpisać cyrograf dla tej skromnej dopłaty. Zresztą sama idea dofinansowywania samochodów budzi sporo kontrowersji i zasługuje na oddzielną debatę.