Ford Fiesta ST
Dzika Fiesta ST z silnikiem EcoBoost o mocy 182 koni mechanicznych kojarzy mi się z pewnym szybkim Fordem, którego miałem okazję prowadzić wiele lat temu. Czy nowe auto spod znaku błękitnego owalu okaże się równie emocjonujące, jak jego starszy kuzyn sprzed ponad dwóch dekad?
Rzadko bierze mnie na ckliwe wspomnienia z młodzieńczych lat fascynacji motoryzacją. Wróćmy jednak na moment do czasów, gdy tuż po uzyskaniu upragnionego prawa jazdy kategorii B czerwone Seicento brata wydawało mi się szczytem marzeń. Wersja Sporting uchodziła wtedy za hothatcha, zaś Skoda Favorit mojego kolegi nigdy nie jeździła prosto. Przeszkadzał jej w tym hamulec ręczny, który lubił zaciągać się w połowie zakrętu... To były dni szaleństwa i głupoty, ale też okres niesamowitej fascynacji samochodami. Z tych właśnie czasów pamiętam doskonale moją pierwszą motoryzacyjną miłość. To był czarny Ford Escort RS Turbo z 1987 roku. Pewnego dnia po prostu zjawił się pod moim domem.
Jego maska, posiekana jajowatymi wlotami powietrza, skrywała 1,6-litrowy silnik benzynowy wspomagany turbosprężarką. Na płaskiej, przeszklonej pokrywie bagażnika dumnie prężył się spoiler. Przedni zderzak zdobiła para okrągłych halogenów dalekosiężnych. Nie szkodzi, że nie działały... W środku Fordzika zamontowano kubełkowe fotele Recaro. Tapicerka nosiła na sobie ślady upuszczonych niedopałków papierosów. Do kompletu: żałośnie skatowane radio, chrypiące właściwie przy każdej nucie. Oto samochód w sam raz dla chłopaka, który odkładał każdy grosz na własne cztery kółka. W tamtych czasach prawdziwy hothatch, nieważne czy wyciągnięty spod pociągu, czy też cofnięty z placu huty - po prostu musiał robić na mnie wrażenie.
Nietrudno się domyślić, że przejażdżka zdezelowanym Fordem stanowiła chwilowe spełnienie marzeń. To nic, że w połowie drogi musieliśmy pchać poczciwego Escorta. Nic też, że prawie nie było w nim hamulców, a kierownica drganiami wybijała marsza żałobnego. Najważniejsze było to, co napędzało czarnego króla pękniętych podłużnic: silnik z turbosprężarką generujący ok. 130 KM. Wiecie co taki motor robił z autem ważącym niespełna tonę? Wrażenia z jazdy były po prostu niesamowite. Pomimo znacznego stopnia wyeksploatowania, Ford z każdą kolejną zmianą biegu prosił się o coraz więcej gazu i przyspieszał jak opętany. Aż ściska mnie w gardle na samo wspomnienie tego samochodu... I oto historia zatacza koło.
Starszy o ponad dekadę doświadczeń za kierownicami rozmaitych aut, siedzę teraz w kubełkowym fotelu nowiutkiej Fiesty ST. Łezka kręci mi się w oku... Znów szybki Ford z "uturbionym" silnikiem i znów jest on bardzo dobry. Ten jednak na swój zupełnie inny sposób. Oczywiście współczesna Fiesta ST nie ma w sobie czaru zmęczonych samochodów z lat 80-tych. Nikt nie słucha w niej piosenek Dietera Bohlena i nie wiesza na lusterku wstecznym choinek Wunderbauma. Przynajmniej dopóty, dopóki jej wnętrze wciąż przesiąknięte jest fabryczną nowością, a nie dymem papierosowym. Ale jeśli nawet te dwa światy dzieli aż tak wiele, to wciąż jest parę punktów wspólnych poczciwego Escorta z młodzieńczych wspomnień i jadowicie niebieskiej Fiesty ST, którą widzicie na zdjęciach. Jakie to podobieństwa?
Na przykład sportowe fotele Recaro. Są świetne. Szczególnie dla osób, które swoje ostatnie śniadanie jadły 4 lata temu. Ja akurat zaliczam się do tej grupy, więc nie będę narzekał na niewielką szerokość "kubłów". Pochwalę za to ich rewelacyjne trzymanie boczne. Co do mankamentów: nie wiem kto wymyślił, by napis "Recaro" zniknął ze środkowej części oparć i pojawił się na boczkach? Rozumiem, że idea jest taka, aby nigdy nie zapomnieć na czym się siedzi, ale wygląda to trochę dziwnie. Dziwny jest też brak regulacji lędźwiowej. Sportowe fotele Fiesty są poprawnie wyprofilowane, lecz po kilkuset kilometrach w trasie mimo wszystko przydałaby się jakaś zmiana pozycji kręgosłupa.
Skoro o zmianach mowa: we wnętrzu i na karoserii niebieskiego Forda nie zabrakło paru pikantnych detali, które z pewnością przypadną do gustu dzieciakom zakochanym w Pagani Zonda. W kabinie odnajdziemy nakładki na pedały, podświetlane osłony progów z logo "ST" (w pakiecie za 1000 zł) i małą, idealnie wyprofilowaną kierownicę ze skórzanym obszyciem. Jest też mięsiste "wiosło" ręcznego usytuowane w takim miejscu, by prawa dłoń kierowcy instynktownie wędrowała wprost do "podcinacza zakrętów"...
Tyle pozytywnych, choć momentami nieco odpustowych akcentów. Z przydatnych dodatków zabrakło niestety wskaźników ciśnienia oleju i doładowania. Nie do pomyślenia! W aucie wyposażonym w turbo są one przecież głównym tematem w dyskusjach prowadzonych z podwożonymi koleżankami z pracy...
Jeśli już jesteśmy blisko spraw związanych z bielizną, to warto wspomnieć, że Fiestę ST wyposażono w niesamowitych rozmiarów spoiler tylny. Z powodzeniem wysuszycie na nim to i owo. Może się przydać po emocjonującej jeździe. Na szczęście oprócz wspomnianego "parapetu" Ford powściągnął swoją rozbuchaną fantazję i nie okaleczył szybkiej Fiesty obecnością sztucznych kratek wlotów powietrza znanych na przykład z S-MAX'a. Zamiast tego spod pięknych 17-calowych felg wystają pomalowane na czerwono zaciski wzmocnionych hamulców. Wyróżnikiem wersji ST są także inne, bardziej "napompowane" zderzaki. Na szczęście nie ograniczają one nadmiernie prześwitu auta. Wjeżdżanie na krawężniki bez uszkodzeń "galanterii" nadwozia nie stanowi problemu.
Tył małego Forda zdobi klasyczna dwururka, nieco zapomniana w dobie karykaturalnych poczwórnych "luf" montowanych w dużej ilości usportowionych aut. Wydech Fiesty ST nie tylko rasowo wygląda, ale też i przyjemnie dudni. Na wolnych obrotach wydobywa z siebie basowy pomruk, zaś na wysokich - soczysty ryk. Co ważnie, gdy nagle najdzie nas ochota na odrobinę popisów przed światłami, nikt nie ograniczy naszej głupawki "elektronicznym kagańcem". Na postoju motor daje się bezczelnie przeciągać po całej skali obrotomierza, aż po 6 tys. obr./min. Słychać wtedy świst turbo i zawadiackie warczenie. Czyż nie o to chodzi w autach klasy GTI? Tylko kierowca decyduje, czy zmienić się w drogową małpę, czy też pozostać racjonalnie myślącym człowiekiem z lekkim błyskiem szaleństwa w oku.
Ale Fiestę ST polecam raczej osobom, które nie tracą zbyt szybko nerwów. Oczywiście na wszelki wypadek auto wyposażono w trójstopniowe ESP (można je uzbroić, częściowo uśpić bądź całkowicie dezaktywować), lecz główny guzik atomowy spoczywa w dalszym ciągu pod prawym pedałem. W Fordzie nie ma żadnych skomplikowanych systemów regulujących mapę pracy silnika, czy też siłę wspomagania kierownicy. Nie ma trybów o wymyślnych nazwach "touring" , "all weather" czy "sportS+". Spece z Kolonii przewidzieli tylko jeden program pracy auta. Gdybym miał go nazwać, to chyba najbardziej adekwatnym dla niego określeniem byłoby angielskie słowo "bastard"...
Szanowni Państwo, mamy tu 182 konie mechaniczne położone na przedniej osi auta ważącego nieco ponad 1100 kg. Takie zestawienie musi kipieć rozbójnictwem i wbijać w fotel! Silnik Fiesty ST to nic innego jak dobrze znany 1.6 EcoBoost. Spotkać go można w Focusach, Mondeo czy choćby kilku różnej wielkości Volvo. W samej jednostce napędowej, oprócz względnie nowoczesnej technologii (turbo, bezpośredni wtrysk paliwa, podwójne zmienne fazy rozrządu), nie ma w zasadzie niczego spektakularnego. Ale już układ dolotowy gniewnego Fordzika to prawdziwe dzieło sztuki. Zastosowano tu znany z Focusa ST tzw. sound symposer, czyli element kolektora zbudowany w taki sposób, by kierować dźwięki zasysanego powietrza wprost na gródź za silnikiem.
Patent ten jest na tyle sprytny, że silnik Fiesty ST wygrywa nuty motoryzacyjnego Prodigy tylko wtedy, gdy dołożymy autu ostro "do pieca". Podczas ustalonej jazdy z prędkością obrotową w granicach 2-3 tys. obr./min. w kabinie Forda panuje względny spokój. Umożliwia to korzystanie z pokładowego audio sygnowanego przez Sony (gra całkiem przyzwoicie, zważywszy na obecność zaledwie sześciu głośników). Jak już znudzi nam się "plumkanie" radia i mocno wciśniemy gaz, Ford totalnie odleci!
Dynamiczna jazda zaczyna się już po przekroczeniu dwójki na obrotomierzu. Powyżej 3 tys. obr./min. auto wystrzela do przodu i zaczyna w charakterystyczny sposób "przysysać" się do jezdni. O kolejny tysiąc obrotów dalej EcoBoost łapie następne hausty powietrza i rwie kierownicę z rąk. Wtedy zaczyna się prawdziwa furia, która trwa aż do ok. 5700 obr./min. Przerwa na zamianę biegu - lekko i precyzyjnie pracujący lewarek skrzyni wędruje w pozycję "3" i kontynuujemy zabawę, czekając na nadejście czwartego przełożenia.
Taka podróż urozmaicona wciskaniem w fotel i sapaniem silnika przypomina mi wrażenia, których doświadczyłem wiele lat temu podczas wspomnianej przejażdżki czarnym Escortem RS. Łzy szczęścia czy łzy nostalgii? Jak myślicie, które z nich pojawią się na mej twarzy, gdy wysiądę z małego ST? I jedne i drugie. Tak samo jak przed laty, tak i teraz sekwencję zmiany biegów i zabawy sapiącym silnikiem można powtarzać do znudzenia i zapewniam Was - nie następuje ono prędko. Specjaliści z Forda przy konstruowaniu szybkiej Fiesty wzięli to pod uwagę i nim oddali w ręce klientów finalny produkt, przetestowali prototypy w ekstremalnych warunkach. Dość wspomnieć, że przedprodukcyjne Fiesty ST katowano w 40-stopniowych upałach przy maksymalnej prędkości i objeżdżano nimi pewien niemiecki tor wyścigowy. Wiecie który...
W polskich warunkach, gdzie torów właściwie nie ma, pozostaje zabawa na drogach publicznych. Zapewne po tym zdaniu ktoś właśnie składa na mnie doniesienie do prokuratury, więc ja też doniosę Wam o czymś bardzo ważnym. Otóż jeżdżąc po naszym kraju Fiestą ST powinniście zachować szczególną czujność w kwestii wypatrywania kolein. Mały Ford nie lubi ich tak samo, jak każdy inny samochód tej wielkości wyposażony w opony o szerokości 205 mm. Gdy jednak w końcu traficie na równy kawałek drogi, jazda dziką Fiestą przerodzi się w huśtawkę adrenaliny. Strzały przyspieszeń i żywiołowo pokonywane zakręty staną się Waszym ulubionym nałogiem. Lekki tył w połączeniu z mocnym silnikiem napędzającym przednie koła potrafią zrobić w ciasnych szykanach sporo zamieszania. Szczególnie wtedy, gdy zaczniemy bawić się wymuszaną nadsterownością...
ST nie odznacza się tak gokartowym prowadzeniem jak Mini, ale i tak z powodzeniem wystarczy amatorom drogowych szaleństw. Fordem spokojnie pobawicie się na torze korzystając z ostro skalibrowanego układu kierowniczego i odpowiednio "zabetonowanego" zawieszenia. Można też próbować żyć z tym autem na co dzień, ale trzeba pamiętać, że podwozie ze zmodyfikowanymi zwrotnicami przednimi i usztywnioną tylną belką jest ustawione bardzo twardo. Czuć to głównie podczas pokonywania torowisk i większych uskoków jezdni. Dla osób nieprzyzwyczajonych do hothatchy, miejska eksploatacja ST szybko może stać się udręką.
Z bardziej "cywilizowanych" elementów Forda warte wskazania są: miękko pracujące sprzęgło (szybko można je wyczuć) i mocne, aczkolwiek łatwe do dawkowania hamulce (środkowy pedał wcale nie ma milimetra skoku). Idąc w kierunku rozważań o codziennej funkcjonalności Fiesty ST, trzeba jeszcze wspomnieć, iż przewiezienie Fordem kilku pasażerów nie jest wcale zadaniem nierealnym. Masywne przednie fotele Recaro nie zajmują całej przestrzeni z tyłu. A zatem, w razie konieczności...
Na tym właśnie polega urok usportowionych aut bazujących na zwykłych hatchbackach. Chwile totalnego szaleństwa można w nich mieszać z codziennością. 6,9 sek. do setki? Nie ma sprawy. Gokartowe zachowanie na drodze i żywiołowe reakcje na zmianę kierunku jazdy? Proszę bardzo. Średnie spalanie na poziomie 7,9 l/100 km? Też jest. I to w cyklu mieszanym, uwzględniając stanie w korkach i chwile totalnego wariactwa między światłami. Do tego 5 miejsc siedzących (stojących producent nie przewidział) i niewielkie rozmiary zapewniające zwrotność. Czego więcej można od Fiesty wymagać?
Cóż, jeśli mam już szukać dziury w całym, to przyznam że listy wyposażenia mogłyby być w przypadku Forda nieco dłuższe. W aucie za ok. 80 tys. zł klientowi po prostu "należą się" takie dodatki jak reflektory ksenonowe czy czujniki parkowania. W ST żadnej z wymienionych rzeczy nie możemy zamówić, nawet za dopłatą. Dokuczliwy może być szczególnie brak czujników parkowania. Widoczność do tyłu jest raczej kiepska. Ale czy ktoś, kto kupuje rasowe, sportowe auto klasy B, zawraca sobie w ogóle głowę takimi sprawami? Tu najważniejsze są przecież wrażenia z jazdy. Jestem przekonany, że za kółkiem tego Forda pewnego dnia znów usiądzie jakiś świeżo upieczony kierowca. Wciśnie gaz, przejedzie się z rumieńcami na twarzy i zapamięta ten samochód do końca swojego życia. Zrozumie też, że właśnie poprowadził auto, które w kilka sekund uczyniło jego świat niebezpiecznie ciekawym: mniejszym, szybszym i bardziej rozmazanym. A o to przecież w tej zabawie chodzi!
Zalety:
+ prawdziwie jadowity, a przy tym względnie oszczędny silnik
+ precyzyjnie pracujące: sprzęgło, układ kierowniczy i skrzynia biegów...
+ ...które nie męczą w codziennej eksploatacji
+ ...w przeciwieństwie do zawieszenia - jest genialne, ale nie nadaje się na nasze dziurawe jezdnie
Wady:
- braki w wyposażeniu standardowym i opcjonalnym
- fotele pozbawione regulacji lędźwiowej
Podsumowanie:
Gdy widzisz guzik do wyboru siły wspomagania kierownicy, zawsze zastanawiasz się, czy nie można ustawić układu jeszcze lepiej niż przewiduje program "sport". W Fieście ST nie ma takich dylematów. To hothatch z krwi i kości. Tu używa się pedałów, lewarka manualnej skrzyni biegów i kierownicy. Pracę wszystkich tych elementów skomponowano doskonale. Dodajmy do tego nierozsądnie wysoką moc i odpowiednio "zabetonowane" zawieszenie. Wisienki na torcie stanowią cudownie pracujący układ dolotowy i wydech. Ten samochód naprawdę udał się Fordowi!