Suzuki Splash 1.0 Club
Czego oczekujesz od samochodu? Mocy, wyglądu, gadżetów, a może ekonomii, niezawodności i wygody? Szukasz sposobu na sprawne przemieszczanie się? Splash udowadnia, że posiadanie samochodu, który nie ma nawet 100 KM i kosztuje mniej niż 40 tysięcy złotych ma swój urok.
Powiedz mi czym jeździsz, a powiem Ci kim jesteś. Kiedyś pewien znany polski kierowca rajdowy powiedział mi, że jest w stanie określić charakter człowieka po jego stylu jazdy. To prawda! Sam się o tym przekonałem. Zwróćcie uwagę na to, jak jeżdżą Wasze mamy, koledzy, żony - dostrzegacie pewien schemat zachowań, który powiela się przy prowadzeniu auta? Jeśli kierowca boi się wyprzedzać, to prawdopodobnie nie jest rekinem giełdowym, a jak pół godziny zastanawia się, gdzie zaparkować, to jest to osoba bardzo niezdecydowana życiowo.
Działania na drodze tworzą psychologiczny schemat. Częścią tego schematu są też samochody, które kupujemy. Wielkość portfela nie zawsze przesądza o samochodzie. Oczywiście, osoby bogate jeżdżą często droższymi samochodami. Są jednak ludzie, którym nie zależy na motoryzacyjnym image'u, ale chcą mieć pewny środek transportu. Taki jest właśnie kierowca Suzuki Splasha.
Oczy samuraja
Przyjrzyjmy się mu z bliska. Z przodu umieszczono wysokie reflektory, których linia wyraźnie zachodzi na maskę. Między nimi osadzono gustowny grill z charakterystycznym logiem Suzuki w kształcie litery "S". Liczne przetłoczenia na masce i agresywny zderzak z szerokimi nadkolami sprawiają, że można nawet się pokusić o stwierdzenie, że Splash ma zadziorną buźkę. Nie jest tak radosna jak Nissan Micra albo sympatyczna jak Fiat 500. Suzuki Splash, podobnie jak jego bliski krewny, Swift, ma twarde spojrzenie japońskiego samuraja.
Tyłeczek Splasha jest z kolei zgrabny jak rysunkowe piękności z japońskich bajek anime. Duże, pionowe reflektory wywołują wrażenie minivanowej inspiracji projektantów. To skojarzenie jak najbardziej słuszne. Splash jest wyższy od większości aut w swojej klasie o co najmniej kilka centymetrów (1590 mm). Linia boczna sprawia wrażenie, że Suzuki wygląda, jakby się nieco wygięło pod wpływem wiatru. Trochę jak nadmuchany żagiel.
Splash nie sprawi, że Twój sąsiad będzie skręcał się z zazdrości. Raczej nie będzie powodem pełnych podziwu spojrzeń posyłanych przez najpiękniejsze Polki. Co najwyżej Twój emerytowany dziadek lub starszy wujek jeżdżący na co dzień rozsypującym się Fiatem Tipo poklepie Cię po plecach mówiąc "niezła bryka". Mimo wszystko, Suzuki Splash ma prawo się podobać. Wzornictwo nadwozia jest na tyle poprawne, że nawet największy esteta nie powinien mieć do niego żadnych zastrzeżeń.
"Micro-minivan"
Być może za często wsiadam w samochody wielokrotnie droższe od Splasha i mam bardzo wygórowane wymagania w kwestiach wnętrz samochodów. Rozsiadając się w niezbyt wygodnym fotelu, który niestety nie miał opcji masażu Shyatsu ani pamięci miliona ustawień, nie poczułem się jak u siebie w domu. Jednak Splash to samochód, który potrafi pozytywnie zaskoczyć akcentami, jakich nie znajdziesz u konkurencji. Wśród rzadko spotykanych opcji w tej klasie, miał m.in. regulację wysokości fotela pasażera i sterowanie systemem audio CD/MP3 z kierownicy. Szkoda natomiast, że zabrakło obrotomierza - jest on dostępny tylko z silnikiem 1.2. Nie uświadczymy w podstawowej wersji Club ani komputera pokładowego, ani elektrycznej regulacji lusterek. Jednak to są bonusy przewidziane dla większych segmentów. Splash jest miejscami ascetyczny, ale trudno mu zarzucić istotne braki, przez które jazda tym samochodem była uciążliwa albo wręcz niemożliwa.
Kierowca Suzuki siedzi wysoko niczym w minivanie. Wpływa to pozytywnie na widoczność w Splashu, którą psują tylko szerokie przednie słupki. Jednak co ważniejsze, podbudowuje ego Pań, które uwielbiają wszelkiego rodzaju samochody pozwalające spojrzeć na większość aut z góry. Splash zaskakuje także przestronnym wnętrzem, jak na segment auta miejskiego. Miejsca nie zabraknie zarówno osobom siedzącym z przodu, jak i tym z tyłu. Od tej chwili nawet wysocy pasażerowie siedzący na tylnej kanapie nie będą narzekać, że ich głowa sięga sufitu. Śmiem podejrzewać, że gdyby nie bardzo skromny, 200-litrowy bagażnik, najmniejsze Suzuki byłoby jednym z najbardziej przestronnych aut w swojej klasie.
Wygląd wnętrza Splasha to prawdopodobnie szczyt projektanckiej finezji w nowym aucie kosztującym mniej niż 40 000 złotych. Jest poprawnie i nic poza tym. Większość elementów deski rozdzielczej jest żywcem przeniesiona z Suzuki Swifta. Sterowanie radiem czy klimatyzacją manualną nie przysparza problemów, a do spasowania i jakości materiałów trudno się przyczepić. Ma tylko jedną istotną wadę. Splashowi we wnętrzu zabrakło charakteru, jest bezpłciowy jak poranna owsianka.
Albo Suzuki, albo nic
Jeśli ktoś jest zainteresowany kupnem Suzuki Splasha, to nie oczekuje po nim piorunujących osiągów ani sportowego zawieszenia. Jedyne, czego oczekuje, to zgrabny pochłaniacz miejskich kilometrów, którego już legendarna japońska niezawodność sprawi, że związek kierowca-samochód będzie trwał latami. Wybierając między dostępnymi w ofercie silnikami, zdecydować się możemy na podstawowy motor 1.0 rozwijający moc 65 KM, któremu obce jest pojęcie przyspieszenia - wartość 100 km/h uzyskuje po prawie 15 sekundach. Istnieje też wersja dla babć i dziadków z żyłką rajdowca - mocniejsza o 21 KM jednostka 1.2. Testowane jednolitrowe serce tego japońskiego szkraba bije tym szybciej, im wyżej sięgają jego obroty. Na niższych ta konstrukcja po prostu sobie nie radzi. Z kolei jeśli przesadzisz ze zbyt długo wciśniętym pedałem gazu, to wydobywający się spod maski skrzek wystraszy okolicznych przechodniów.
Jedyną zaletą silnika o małej pojemności cylindrów i mocy wózka sklepowego jest stosunkowo niewielkie spalanie. W cyklu mieszanym Splash powinien zadowolić się przeciętnie około 5 litrami benzyny na każde 100 kilometrów. Jednak przeznaczeniem Suzuki jest miejska dżungla, a tutaj ta wartość może wzrosnąć do nawet 6 litrów. W wersji z mocniejszym silnikiem i opcjonalną automatyczną skrzynią biegów, Splash potrafi spalić nawet 8 litrów paliwa. Czy te wartości przekładają się na powszechnie poszukiwaną radość z jazdy?
Pokrewieństwo Splasha z segmentem minivanów można dostrzec już podczas pierwszych zmagań z zakrętami. W szybko pokonywanych łukach nadwozie ma tendencję do przechylania się, a samochód na śliskich nawierzchniach potrafi zapomnieć o obranym torze jazdy, stając się diabelnie podsterowny. Z drugiej strony, taką tendencję ma większość konkurencyjnych aut z klasy B z kolumnami MacPhersona z przodu i belką skrętną z tyłu. Suzuki pod względem prowadzenia nie wypada tak źle. Na pochwałę zasługuje świetny, bezpośredni układ kierowniczy, który sprawia, że kierowca jednoczy się z przednią osią swojego samochodu. Na upartego Splashem da się nawet wystartować w KJS-ie i nie zająć ostatniej pozycji, co uczynił znajomy dziennikarz z "Top Geara" podczas prób na Lwie Kłodzkim, zajmując trzecią pozycję w kategorii "Gość".
Szybka kalkulacja
Suzuki Splash to japońska alternatywa dla blisko spokrewnionego Opla Agili. To małe auto miejskie wpisuje się w niszowy w segmencie A nurt micro-minivana. Udawanie auta rodzinnego wychodzi mu zaskakująco dobrze. Tylna kanapa nie musi być tylko wyjściem awaryjnym. Splash w podstawowej wersji Club z silnikiem 1.0 kosztuje 38 900 złotych, a w najdroższej 1.2 ze skrzynią automatyczną 44 900 złotych. Wśród konkurencji tańsze samochody oferują dużo uboższe wyposażenie. Peugeot 107 Happy o wartości niecałych 35 tysięcy złotych nie ma nawet połowy wyposażenia Splasha, nie ma nawet wspomagania kierownicy.
Suzuki już w podstawowej wersji swojego najmniejszego samochodu proponuje klimatyzację manualną, radioodtwarzacz CD/MP3 i elektrycznie otwierane szyby. Brakuje wodotrysków, ale można Splashowi to wybaczyć, patrząc przez pryzmat cennika. Japończycy rozsądnie skalkulowali wartość Splasha na polskim rynku. Poprawne auto za przyzwoite pieniądze. Suzuki Splash to głos rozsądku w miejskim korku.