Chciałem dobrze, wyszło beznadziejnie. Straż Miejska zabrała mi kilka godzin życia
Oto krótka historia o tym, jak chciałem zapewnić przejezdność jednokierunkowej ulicy, która prowadzi do mojego osiedla i jak ta decyzja sprawiła, że straż miejska zabrała mi kilka godzin z życia. Oczywiście tej rzeczy, na którą liczyłem ja i zapewne setka innych mieszkańców, nie osiągnąłem.
Nie lubię ludzi, którzy parkują w losowo wybranych miejscach. Irytuje mnie stawianie aut na trawnikach, chodnikach i w przestrzeni, w której jest to zabronione. Uważam, że jeśli ma się już samochód i prawo jazdy, to podstawową odpowiedzialnością jest parkowanie maszyny we właściwym miejscu. Nie należę jednak do osób, które każde przewinienie rejestrują lub zgłaszają. Czasami po prostu pośmieję się z czyjegoś idiotyzmu, ale temat olewam. Tym razem jednak stwierdziłem, że Straż Miejska w Warszawie może się przydać. Cóż, jak zapewne się domyślacie, byłem w dużym błędzie.
Straż Miejska zrobiła to, czego się spodziewałem
Czyli nic. Dosłownie.
Historia zaczyna się w marcu, był to weekend, godzina 15:00. Dojazd do mojego osiedla prowadzi dwoma ulicami, z czego jedna jest jednokierunkowa. Nią dojeżdża się najszybciej, tak więc tysiące osób korzystają z niej każdego dnia. Jest wąska, ale nawet dużym autem można tam przejechać bez problemu.
O ile nie pojawi się ktoś, kto nie ma mózgu.
Po lewej i po prawej stronie ulicy jest parking. Na pewnym odcinku staje się niezgodny z przepisami, gdyż auta stają dwoma kołami na chodniku, ograniczając ilość miejsca innym kierowcom i pieszym. Da się to jednak przeżyć, choć widoczność przy przejściu bywa dramatyczna.
I tak oto ktoś w tym rządku aut zaparkowanych równolegle po lewej stronie drogi uznał, że stając pod kątem 45 stopni i wystawiając spory kawałek samochodu na drogę, na pewno nie utrudni przejazdu. Pewnie by tak było gdyby nie fakt, że po drugiej stronie stał samochód, zaparkowany teoretycznie niezgodnie z przepisami. I to stworzyło bardzo wąskie gardło.
Odległość między tymi dwoma samochodami wynosiła jakieś 1,6-1,7 metra
W efekcie jadąc tam jednym z naszych samochodów testowych utknąłem. Jadące za mną Volvo XC90 też. A za nim podążał Nissan Navara i Fiat Ducato. Świetna kombinacja.
Próby z klaksonem nie podziałały. Nikt się nie zainteresował. Wraz z kierowcami stojącymi za mną zaczęliśmy mozolny proces wyjeżdżania z ulicy jednokierunkowej. Problem w tym, że ciągle ktoś w nią skręcał (gdyż jest tym felernym najszybszym dojazdem), co tworzyło wielki zator.
Jak już udało mi się wydostać z ulicy, postanowiłem wybrać numer 986 i zgłosić ten temat Straży Miejskiej. "Może ich interwencja pozwoli na zapewnienie drożności tej ulicy" - pomyślałem w idiotycznie optymistyczny sposób.
Przejechanie kilkuset metrów w niewłaściwym kierunku zajęło nam kilkadziesiąt minut
Na około dojechałem do domu i w tym miejscu powinienem zostawić sprawę. Niestety, ciekawość zachęciła mnie do sprawdzenia, czy moje zgłoszenie, które dyspozytor skwitował stwierdzeniem "tak, oczywiście, zajmiemy się tym", faktycznie coś dało.
Godzina 19:30, stan bez zmian. Kolejne auta stoją w korku, wszyscy trąbią, hałas na miarę Marszałkowskiej.
Tu popełniam drugi błąd - robię zdjęcie i korzystam z aplikacji Warszawa 19 115, aby jeszcze raz zachęcić straż miejską do działania. Przejazd wciąż jest możliwy tylko dla wąskich samochodów. Gdyby akurat wjechała tutaj karetka lub straż pożarna, to dramat byłby gwarantowany.
Zgłoszenie wysłane, po chwili przychodzi informacja, że straż miejska je przyjęła i podejmie działania
Wracam do domu, ale ciekawość nie daje spokoju. Po 22 wybieram się na krótki spacer. Sytuacja ponownie bez zmian. Ruch się uspokoił, gdyż zrobiło się późno, ale nieszczęsne auto (a w zasadzie auta) wciąż blokują przejazd.
Oczywiście zwątpiłem w straż miejską, ale to nie koniec historii
W połowie kwietnia w mojej skrzynce pojawia się awizo. W głowie od razu zadźwięczał mi utwór Taco Hemingwaya, gdyż nikt chyba nie lubi widzieć awizo w swojej skrzynce.
Tu wyciągamy blisko godzinę z życia, gdyż zrobienie czegokolwiek na poczcie graniczy z cudem. Kolejka jest tutaj od godzin otwarcia aż do zamknięcia. Nie dziwi mnie to - ludzi opłaca się przysłowiową miską ryżu, a pracy mają bardzo dużo. Ale taki to kraj, co zrobić.
Awizo, zgodnie z moimi przewidywaniami, odnosiło się do poleconego od straży miejskiej
Wezwanie w statusie świadka do sprawy, 7 dni na zgłoszenie się w siedzibie SM, obecność obowiązkowa. No dobrze, nie mam wyboru, więc znajduję dogodny dzień i pędzę na ulicę Sołtyka.
Tam, swoją drogą, zastaje mnie przezabawny widok dwóch samochodów zaparkowanych na dziko na chodniku, tuż za znakiem koniec parkingu, centralnie przed wejściem do Straży Miejskiej. Obydwa oczywiście z blokadami na kołach.
W budynku kolejka, do referatu oskarżycieli czeka 8 osób. Uzbrajam się więc w cierpliwość. Po godzinie jestem wezwany do pokoju. Obsługująca mnie osoba z teczki wyciąga cały przekrój różnych formularzy oraz wydrukowane zdjęcie.
Zadanie jest proste - wyjaśnić co się stało, dlaczego był to problem, podpisać 10 różnych dokumenty, na kartce narysować "plan sytuacyjny". Ilość papieru, która marnuje się na to zgłoszenie zaczyna mnie przerażać.
Po zostawieniu swoich autografów dowiaduję się, że teraz celem straży miejskiej będzie ukaranie tej osoby mandatem. Jeśli jednak odmówi przyjęcia i uzna, że jest to niesłuszne, to sprawa trafi do sądu, a ten może wezwać mnie na świadka. Rewelacyjnie.
Efekt mojego działania jest następujący: około trzech godzin wyjętych z życia, 10 złotych wydanych na parkowanie, zero udrożnionej ulicy dojazdowej, cały stos papieru zmarnowany na druki i formularze
Teraz zadajmy sobie pytanie - jak można liczyć na opłacaną z podatków służbę w postaci straży miejskiej, skoro nie wywiązuje się ona z prostego zadania? Co więcej, faktem który potwornie irytuje jest to, że ulicę dalej, gdy ktoś stanie dosłownie o 5 cm zbyt blisko przejścia dla pieszych, holownik pojawia się w kilkanaście minut.
Gdy jednak przychodzi do normalnego zgłoszenia, stajecie się trybikiem w zepsutej maszynie, gdzie jedynym rozwiązaniem jest wlepienie mandatu - po długim procesie analizy i przesłuchań. Straż Miejska działa po prostu źle, a nic nie wskazuje na to, aby ktokolwiek chciał coś z tym zrobić.


