Cyfrowe lusterka? Dziękuję, nie chcę. To gadżet, a nie przyszłość
Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, a teraz już wiem, że to nie ma sensu. Cyfrowe lusterka to zbędny gadżet, nie wnoszący nic w bezpieczeństwo podróżowania. Dlaczego tak uważam? Pozwólcie, że Wam wyjaśnię.
Cyfrowe lusterka miały być przyszłością motoryzacji. Kilka lub nawet kilkanaście lat temu większość samochodów studyjnych była wyposażona w takowe. Oczywiście tam był to zwykły zabieg stylistyczny, który pozwalał designerom na pokazanie futurystycznej wizji przyszłości. Dopiero teraz technologia kamer pozwala na komfortowe wykorzystanie ich w roli "lusterek". Tylko czy to faktycznie jest coś, czego potrzebujemy? Niekoniecznie.
"Ok boomer, cyfrowe lusterka wymiatają"
Tak mówią mi Ci, którzy twierdzą, że a) nie trawię nowoczesnych technologii b) nie widzę w tym faktycznych korzyści. Czyżby? No to sprawdzamy.
Przez ostatni tydzień jeździłem Hondą e, która tylko i wyłącznie dostępna jest z kamerami zamiast lusterek. To kluczowa kwestia, gdyż dodawanie kamer w miejsce lusterek w innych samochodach zwykle kończy się pokracznie wstawionymi wyświetlaczami, wyglądającymi jak garażowa samoróbka.
W Lexusie ES te doklejone wyświetlacze wyglądają kiepsko.
W Hondzie akurat kwestię kamer przemyślano. Nie zamocowano ich na długich pałąkach, proszących się wręcz o urwanie, a ekrany wpasowano w dość dobrze wybrane miejsce. Początek jest więc całkiem niezły.
Czar pryska jednak w momencie, w którym uruchamiamy auto i zaczynamy "ustawiać się" za kierownicą. Przede wszystkim zakres operowania obrazem wcale nie jest tak duży, a "płaski" obraz tak naprawdę ogranicza nam pole widzenia. Martwa strefa całkowicie ginie, przez co jesteśmy skazani na przeniesienie całego zaufania na czujniki, które informują o obecności auta żółtą kontrolką. Czy to wystarczy?
Chyba nie. Początkowo miałem spory problem, aby prawidłowo ocenić odległość. Potrzeba kilkunastu minut i dłuższej przejażdżki, aby nauczyć się optyki kamery. Nieco pomagają wyświetlane tutaj linie, które ułatwiają określenie dystansu od jadących za nami samochodów.
Do wszystkiego da się przyzwyczaić
Aczkolwiek przez cały czas nie odczuwałem jakiegoś wybitnego komfortu z tytułu korzystania z cyfrowego lusterka. Nie widziałem w nim ani korzyści, ani "przyszłości".
Czar całkowicie prysł w momencie, w którym spadł deszcz. Myślałem, że to będzie ten moment, w którym cyfrowe lusterka pokażą swoją moc i sprawdzą się lepiej od klasycznego rozwiązania.
Owszem, początkowo było nieźle - kontrast i jasność po zmroku imponują, ale też nieco rozpraszają. Problem pojawił się jednak w momencie, w którym po krótkiej chwili wilgoć osiadła na soczewce, pozostawiając oczywiście porcję brudu. Obraz z jasnego i klarownego zamienił się w rozproszony i nieprzyjemny. Światło tworzyło paskudne sfery, a auta wyglądały jak jakieś zniekształcone wynalazki. Nieco pomógł przypadkowy przejazd przez kałużę (gdzie solidny chlust wody zmył syf z kamery), aczkolwiek wciąż nie uzyskałem idealnego obrazu.
A jakby tego było mało, to Honda e ma też cyfrowe lusterko wsteczne. To akurat dość ciekawy patent, gdyż faktycznie daje ono lepszy wgląd w to, co dzieje się za samochodem. Pomijając fakt, że poprzez jego lokalizację i jakość kamery możemy niedyskretnie podglądać kierowców w autach za nami (zabawy smartfonem i dłubanie w nosie to standard), to dodatkowo zyskujemy poprawioną widoczność w niektórych okolicznościach. Przydaje się to na przykład przy parkowaniu blisko ściany, gdyż w Hondzie e akurat kamera cofania mogłaby być nieco lepszej jakości.
W innych autach cyfrowe lusterka dają podobne odczucia
Audi e-tron zupełnie nie przekonało mnie lokalizacją wyświetlaczy (są zbyt nisko i wymagają bardzo nienaturalnego ruchu głową), zaś w Lexusie ES dostajemy paskudne wyświetlacze wciśnięte w słupki A. Myślałem, że po tych samochodach dostaniemy wysyp kolejnych wynalazków z cyfrowymi lusterkami, a tymczasem marki raczej z rezerwą podchodzą do tego rozwiązania. I dobrze - może jednak "lepsze" wcale nie jest "lepsze", a wciąż pozostaje wrogiem dobrego?