Czesi kontra Unia Europejska i CO2. Wraz z Włochami chcą walczyć o redukcję kar dla producentów
Włosi zyskali sojusznika w walce o redukcję lub zniesienie kar za zbyt wysoką emisję CO2 dla producentów samochodów. Minister transportu Martin Kupka oficjalnie ogłosił, że nie zamierza poddać się bez walki.
- Od 2025 roku wchodzą nowe normy emisji CO2
- Przekroczenie emisji na poziomie 94,6 g/km CO2 oznacza wysokie kary finansowe
- Według czeskiego ministra transportu, przy obecnej kondycji rynku takie kary będą tylko gwoździem do trumny producentów samochodów
To prosty mechanizm. Nowe normy emisji CO2 miały zmotywować producentów do oferowania większej liczby samochodów elektrycznych. Założono, że popyt będzie tylko rósł, a średnia emisja CO2 na poziomie 94,6 g/km stanie się osiągalna w 2025 roku. Tymczasem spadek popytu na elektryki sprawił, że większość firm jest teraz w bardzo trudnej sytuacji. Zbyt wysoka emisja dla całej gamy oznacza ogromne kary. Te z kolei przekładają się na brak budżetu na rozwój nowych ekologicznych modeli, także elektrycznych. To z kolei może być po prostu końcem dla niektórych firm. Alarm już jakiś czas temu podnieśli Włosi, a częściowo wspierają ich Niemcy. Teraz w walce z Unią Europejską pojawił się nowy sojusznik - Czesi.
Czesi chcą, aby kary za przekroczenie normy emisji CO2 były niższe. To ma sens
Sytuacja staje się na swój sposób kuriozalna, gdyż producenci naprawdę zaczynają walczyć o przetrwanie, a Unia Europejska chce ich dobijać karami, za które zapłacimy oczywiście my - konsumenci. A mowa tutaj o ogromnych pieniądzach. Niektóre popularne modele mogą podrożeć z marszu o 20-30 tysięcy złotych w bazowych wersjach.
Realnie oznacza to więc załamanie na rynku i topniejącą sprzedaż. A to coś, czego oczywiście nikt nie chce - gdyż ma to bezpośredni wpływ na produkcję i zatrudnienie ludzi. Wszystko wygląda na to, że pierwszy element domina może niebawem się przewrócić i wywołać reakcję łańcuchową.
Według Kupki "rynek aut elektrycznych w Europie sypie się", a kary oznaczają wspomniane już bezpośrednie zagrożenie dla firm. Sektor motoryzacyjny w Czechach odpowiada za 9% PKB, więc jest kluczowym elementem gospodarki tego kraju. Stawka jest więc naprawdę wysoka.
Nie zdziwi nas, jeśli Czesi "rozpędzą maszynę", do której stopniowo będą dołączać kolejne kraje. To może być kwestia przyszłości setek tysięcy miejsc pracy.