Czy stare nazwy w nowych modelach to słuszna strategia? Oczywiście, że nie
Ford Capri i Puma, Mitsubishi Eclipse Cross, Opel Frontera, GMC Hummer. Niektóre marki sięgają po stare nazwy, aby wykorzystać je ponownie na nowych modelach. Z reguły nie jest to jednak dobry ruch. Dlaczego? Odpowiedź nie powinna być zaskoczeniem.
Już chyba przywykliśmy do tego, że stare nazwy utożsamiane z ciekawymi samochodami powracają na "nieco innych" modelach. Każdy chyba pamięta emocje, które wzbudziło Mitsubishi Eclipse Cross. Nowy SUV wykorzystał nazwę, przez lata będącą symbolem sportowego samochodu. Później na rynek wjechała Puma, a teraz dołączył do niej Ford Capri.
Fajnie byłoby zobaczyć nowe dwudrzwiowe coupe. Na takie samochody nie ma już jednak rynku, a Capri jest teraz elektrycznym SUV-em, który nawiązuje wybranymi detalami do kultowego klasyka Forda. Swoją drogą, mówienie że "legenda powróciła" jest bardzo odważnym stwierdzeniem.
Opel poszedł podobną drogą. Frontera była przyzwoitą terenówką Isuzu ze zmienionymi znaczkami. Teraz mowa o małym crossoverze z segmentu B, który zastępuje Opla Grandlanda.
Dlaczego stare nazwy powracają na nowych modelach? Są trzy powody
Po pierwsze - producenci chcą korzystać z nostalgii. Niektórzy zakładają, że w ten sposób więcej osób skusi się na nowy model, gdyż poczują emocje nawiązujące do klasycznych "poprzedników". Tak przynajmniej twierdzą marketingowcy, którzy przepychają takie nazewnictwo.
Po drugie - jest to swego rodzaju "droga na skróty". W niektórych markach wykorzystanie starej nazwy na nowym modelu łączy się z wprowadzeniem w stylistyce pewnych cech, które czerpią z oryginalnego modelu. Tak zrobił właśnie Ford z Capri. W ten sposób styliści mogą stworzyć coś nietypowego, a jednocześnie tożsamego z historią marki. Nie mają też potem problemu z budowaniem całej historii wokół nowego auta, gdyż mogą bazować na tym, co zostawił po sobie poprzednik.
Trzecią kwestią jest rozpoznawalność tych nazw. Znają je niemal wszyscy, nawet Ci, którzy nie interesują się motoryzacją. To sprawia, że promowanie takiego produktu jest łatwiejsze. Poza tym odrobina kontrowersji potrafi rozpalić dyskusję, która napędza całą machinę. Czasami jest to najlepsza reklama.
Stworzenie nowej dobrej nazwy to ogromne wyzwanie
I tu znowu jako przykład wykorzystam Forda, stawiając go za wzór. Nazwa Focus jest banalnie prosta w swojej formie, a jednocześnie była strzałem w dziesiątkę w nowym modelu. Zachowano ją w tajemnicy do samej premiery samochodu, która miała miejsce w Genewie w 1998 roku.
Swoją drogą, były to też czasy, gdy producenci stawiali na ciekawe projektowanie logotypów modeli i na atrakcyjną typografię. Pierwszy emblemat "Focus", która pojawił się na tym modelu, wyglądał bardzo dobrze.
Wracając jednak do samej nazwy: była zwyczajna, a jednocześnie symbolizowała zmianę po starym i nudnym Escorcie. Przyznam szczerze, że dużo chętniej zobaczyłbym ją właśnie na Capri lub na nowym Explorerze (tym elektrycznym rzecz jasna, przez identyczne nazwy trzeba to wyjaśniać), skoro i tak spalinowy Focus znika w przyszłym roku z rynku.
Na przeciwległym biegunie jest Volkswagen z Golfem i ID.3. Nowy elektryczny model miał być rewolucją na miarę Garbusa i właśnie Golfa. Nazwa jednak jest tak zwyczajna, a wygląd nijaki, że mało osób przekonało się do tego samochodu. Efekt? Następca będzie już Golfem, ale na prąd.