De La Chapelle Parcours PC12. Ktoś zapragnął vana z silnikiem V12. Francuzi go zrobili
W kategorii "samochodów cudownie bezsensownych", De La Chapelle Parcours PC12 ma czołową pozycję. Co powiecie na luksusowego vana z silnikiem V12 pod maską?
Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte były cudowne. Powstało wtedy wiele naprawdę fantastycznie głupich aut, które chciałbym mieć w swoim garażu. Wśród nich na czołowej pozycji jest właśnie ten wynalazek - De La Chapelle Parcours PC12.
Dlaczego akurat to auto? Wyobraźcie sobie, że macie dużo pieniędzy i sporą rodzinę. Wożenie ich luksusową limuzyną, na przykładem Mercedesem Klasy S, nie jest zbyt wygodne. Przydałby się więc jakiś solidny van. Problem w tym, że na rynku nie ma nic z segmentu "premium". Renault robi świetnego Espace'a, a Chrysler sprowadza do Europy Voyagera/Grand Voyagera. W żadnym z tych samochodów nie ma jednak idealnie luksusowej limuzyny.
Mając więc worek pieniędzy można więc nieco wybrzydzać. Tak poczynił bliżej nieznany jegomość, który zwrócił się do niewielkiej francuskiej manufaktury De La Chapelle, aby ta opracowała auto jego marzeń.
De La Chapelle Parcours PC12 powstawało w szalonych okolicznościach i z ogromnym zapleczem finansowym
Aby lepiej zrozumieć historię tej marki trzeba nieco cofnąć się w czasie. Xavier De La Chapelle to spadkobierca majątku rodziny, która na początku XX wieku stworzyła markę Stimula. Ta mała francuska manufaktura słynęła z lekkich aut, które świetnie radziły sobie w wyścigach górskich.
Xavier De La Chapelle miał ogromne ambicje, aby przywrócić świetność rodzinnej marce. Postanowił więc pod swoim nazwiskiem tworzyć... repliki. I to nie byle jakie, gdyż chodziło o klasyczne Bugatti. Dzięki umowie z Messier-Bugatti miał prawo do wykorzystywania nazwy tej firmy - przynajmniej do czasu, kiedy nie została ona przejęta przez Romano Artioliego, który to dał światu wspaniałe EB110.
De La Chapelle znalazł się więc w dość trudnej sytuacji. Szczęście mu jednak sprzyjało, gdyż na jego drodze pojawił się Didier Primat. Ten francuski biznesmen był spadkobiercą rodziny Schlumberger (jako wnuk Marcela Schlumberega, założyciela spółki o nazwie pochodzącej od ich nazwiska). To jedna z największych na świecie firm zajmujących się obsług pól naftowych. Primat działał tam jako dyrektor oraz był jednym z największych udziałowców, co przynosiło mu miliony regularnie wpływające na konto.
Primat unikał rozgłosu i mediów, ale nie bał się odważnych inwestycji. Poprzez swoją grupę Primwest, działającą w Genewie, zainwestował w markę MVS (znaną później jako Venturi) i właśnie w De La Chapelle.
Ten zastrzyk gotówki pozwolił obydwu firmom rozwinąć skrzydła. A DLC od razu zafundowało światu wyjątkowo szalony projekt.
To był wówczas najszybszy van świata
Auto, wbrew obiegowej opinii, nie bazowało na gotowej konstrukcji. Całość opracowano od podstaw w zakładach De La Chapelle w Saint-Chamond we Francji. Unikalne podwozie było dłuższe i miało większy rozstaw osi niż oferowana wówczas Klasa S. Całość obudowano nowocześnie wyglądającym nadwoziem, które zoptymalizowano pod kątem aerodynamiki. Współczynnik oporu powietrza wynosił tutaj zaledwie 0,28, co było wówczas fenomenalnym wynikiem. Jego autorem był Bertrand Barré.
Auto równie luksusowo urządzono w środku. Co prawda część elementów pochodziła z innych samochodów, zarówno francuskich jak i niemieckich, ale całość tworzyła ciekawy zestaw.
Pierwszy egzemplarz zbudowano w 1990 roku i wykorzystywał on silnik V12 ze stajni Jaguara o objętości skokowej 5,3 litra. 273 KM przekazywane były tutaj na cztery koła. Auto według oficjalnych informacji nie jeździło, ale relacje osób związanych z marką sugerują coś zupełnie innego.
Drugi egzemplarz, w pełni jezdny, ale nie posiadający homologacji, powstał nieco później. Tutaj silnik V12 Jaguara zastąpiono jednostką V8 ze stajni Mercedesa. 5-litrowy silnik generował 326 KM, co pozwalało na rozpędzenie tego vana do setki w około 8 sekund i osiągnięcie 240 km/h. Tę sztukę pokazano podczas targów w Genewie w 1992 roku.
Trzecie auto pozostaje tajemnicą. Według niepotwierdzonych informacji silnik V8 zastąpiła tam konstrukcja 6.0 V12 M120 ze stajni Mercedesa. Oficjalnie jednak podaje się, że był to kolejny samochód z silnikiem 5.0 V8 i nosił on wewnętrzne oznaczenie PC8.
Wiadomo, że tutaj postawiono na konfigurację wnętrza z trzema rzędami siedzeń. W drugim egzemplarz wszystkie fotele były do siebie zwrócone, co tworzyło "salonową" atmosferę.
Ponoć właśnie ten trzeci samochód był najbardziej mobilny. Grupa Primwest miała go wykorzystywać do celów służbowych w Genewie. Widok takiego auta na drodze musiał więc budzić wiele emocji.
De La Chapelle Parcours nigdy nie weszło do seryjnej produkcji
Powód jest prosty: koszty. Didier Primat inwestował ogromne pieniądze nie tylko w tej projekt (był właścicielem 35% akcji), ale także w markę Venturi (posiadał 96% akcji), która wówczas wkroczyła do świata Formuły 1.
Wszystko to sprawiło, że skala strat przerosła wszelkie oczekiwania. Primat sprzedał Venturi Hubertowi O'Neilowi, zaś De La Chapelle pozostało w rękach ówczesnego szefa, Xaviera De La Chapelle. W kolejnych latach próbował on zbudować jeszcze jedno auto, Roadstera. Niestety, ten projekt także nigdy nie stał się rzeczywistością.
Czy te auta przetrwały?
Co najmniej dwa egzemplarze wciąż istnieją. Jeden z nich, z homologacją drogową, jest przywracany do życia we Francji (jego losy można śledzić na tym fanpage'u). Drugi zaś stoi w prywatnym garażu i czeka na lepsze czasy.