Dla mechaników silnik 5.0 TDI V10 to koszmar. Jego konstrukcja jest jednak fascynująca!
Volkswagen miał talent, do tworzenia potwornie skomplikowanych wersji i tak skomplikowanych samochodów - a najlepszym przykładem na to jest silnik 5.0 V10 TDI. Ta jednostka wykończyła niejednego mechanika i użytkownika samochodu, ale jednocześnie jest fascynującym przykładem niemieckiej inżynierii.
Gdy za sterami grupy Volkswagena siedział Ferdinand Piëch, wszystko musiało być najlepsze. Spadkobierca rodziny Porsche słynął ze swojego perfekcjonizmu, tyczącego się w szczególności strony inżynieryjnej. Mając pod sobą ogromne zasoby i niemal nieograniczony budżet (w dużej mierze będący efektem jego mądrego zarządzania koncernem) pozwalał sobie na sporą dozę szaleństwa. W ramach zakupów dorzucił do portfolio Bentleya i Bugatti. Klasycznego Passata B5 skomplikował do granic możliwości, pakując do niego silnik W8, stworzony z dwóch skróconych jednostek VR6. Te dwie W8-ki stały się bazą dla W16-ki z Bugatti, a kombinacja W8-ki i jej skróconej o połowę wersji stworzyła silnik W12. To jednak nie wszystko, bo Piëch kochał też diesle. Pod jego okiem powstał jeden z najbardziej odlotowych silników, czyli 5.0 V10 TDI, który stosowano w Touaregu i w Phaetonie. Na papierze był wspaniały, w rzeczywistości stanowił utrapienie dla właścicieli. A i tak mówimy tutaj o konstrukcji, która nie była wisienką na torcie wśród konstrukcji wysokoprężnych.
Jednostka 5.0 V10 TDI jest zarazem fascynująca i przerażająca. To niesamowita konstrukcja, której nie chcesz mieć w garażu
O ile oczywiście nie posiadasz silnej psychiki (tak, wiecie o jaki film chodzi) i grubego portfela. Jeśli spełniasz te wymagania, to możesz zaryzykować i kupić Touarega lub Phaetona z V10-ką pod maską.
Niemcy, w typowy dla siebie sposób, wykorzystali za punkt wyjścia coś "gotowego". W tym przypadku był to 2,5-litrowy, pięciocylindrowy silnik wysokoprężny. Stosowano go w wielu modelach, od czasów użytkowego LT-ka, aż po Touarega właśnie. Co więcej, po drodze przewinął się też przez auta Volvo.
W zasadzie "dwa silniki" połączono tutaj ze sobą w układzie V i spięto je wyjątkowym układem rozrządu. Ten czerpie z motorsportu i ze starych maszyn, gdyż nie znajdziecie tutaj ani paska, ani łańcucha. Ich miejsce zajął zestaw zębatek, który ma być "niezniszczalny". Jest ich 20 i napędzają one też całe oprzyrządowanie - klimatyzację, pompę wody, alternator czy pompę wspomagania.
Cóż, o tę kwestię można się spierać. Silnik 5.0 TDI V10 cierpiał na wiele chorób i drogich przypadłości. Między innymi regularnie poddawały się tutaj turbosprężarki - a były dwie. Wymiana jakiejkolwiek oznacza wyjęcie silnika. Wyjęcie silnika oznacza z kolei zdjęcie całego napędu i rozebranie pasa przedniego. To oczywiście zajmuje dużo czasu i kosztuje krocie.
Kliknij tutaj, aby obejrzeć film o konstrukcji silnika 5.0 V10 TDI
Alternatory też nie były pancerne, a akumulatory szybko żegnały się z prądem. W pierwszym przypadku znowu trzeba wyciągać silnik (naprawdę), w drugim demontować fotel kierowcy. Skomplikowane, nieprawdaż?
A przypominam, że później do akcji wkroczyło jeszcze 6.0 TDI V12 - jeszcze bardziej skomplikowane, jeszcze bardziej szalone. Ależ to były piękne czasy...