Dodge Caliber 2.0 CRD SXT
Amerykanie lubią mieszać się w niekoniecznie swoje sprawy. Bush obalił pewnego przywódcę, ale wynikło z tego mnóstwo kłopotów. Teraz motoryzacja broni honoru Ameryki. Dodge postanowił za pomocą Calibra obalić reżim Golfa w klasie kompaktowej.
Caliber jest w rozmiarze Golfa, Astry, Megane i całej reszty, ale wygląda na zdecydowanie większego. Rozdmuchane błotniki, mocarna atrapa chłodnicy, wielkie koła i małe szyby sprawiają wrażenie, jakby auto najadło się sterydów. I teraz nie mieści się samo w sobie. Caliber rzuca się w oczy, zwraca uwagę i łechce ego. Konkurenci wyglądają przy Dodge'u jak niedożywieni, zagubieni i przestraszeni.
Oryginalne podejście do stylistyki ma też wady. Za dużo jest czarnych, plastikowych i tandetnych nakładek na dachu i w tylnej części auta. Czarne klamki są masywne i dobrze leżą w dłoni, ale kolor by im nie zaszkodził. Małe szyby powiększają wizualnie auto, ale utrudniają życie. Szczególnie dotyczy to przedniej szyby - żeby dojrzeć wysoko zawieszony sygnalizator, trzeba się "przytulić" do kierownicy.
Wnętrze to jeden wielki plastik. Do tego twardy, gdzie niegdzie niedbale spasowany, tu i ówdzie z postrzępionymi brzegami, momentami śliski i zbyt tani. Sytuację ratuje spasowanie - choćby nie wiem co, nic nigdzie nigdy nie zatrzeszczy. Brawo! Brakuje jednak tego niemierzalnego, ale wyczuwalnego poczucia jakości. Przyciski nie wydają przyjemnego "klik", dźwięk towarzyszący zamykaniu drzwi jest nieokrzesany i mało subtelny, tapicerka jest ciut zbyt śliska (ale za to odporna na zabrudzenia), natomiast z lusterka wewnętrznego wystają otoczone czymś na kształt koronki trzy kabelki. Ale są też elementy, które poprawiają humor.
Komputer pokładowy ma funkcję kompasu - nikomu to nie potrzebne, ale bardzo fajne. Zegary wyskalowane są w km/h i milach na godzinę. Zapachniało wielkim światem. Uchwyty na kubki są podświetlane - bezsensowne, ale bardzo w stylu MTV. W przednim podłokietniku jest uchwyt idealnie skrojony na iPoda - very cool. Nie ma niestety gniazdka, do którego można podłączyć urządzenie. Dalej. Konsola środkowa może być wykończona w kolorze nadwozia. Świetnie. W tylnej części kabiny jest latarka. Naprawdę. Zaskakujące i bardzo oświecone. Najlepsze jednak dopiero przed nami. W tylnej klapie zamontowano dwa głośniki, a w bagażniku subwoofer. Dyskoteka na świeżym powietrzu stała się realna. Elementów takiego Calibru jeszcze nie było.
Przestrzeni z przodu i z tyłu ogólnie nie brakuje, choć po tak potężnie wyglądającym nadwoziu można było spodziewać się więcej. Kierowca miałby jeszcze więcej miejsca, gdyby nie regulowana tylko w jednej płaszczyźnie (sic!) monstrualna kierownica i dolna część konsoli centralnej. Pasażerom byłoby przyjemniej z większą ilością miejsca na kolana. Regulacja kąta pochylenia tylnej ławki i składane oparcie prawego fotela z przodu to miłe dodatki.
Bagażnik ustawny, regularny i wystarczająco pojemny. Chociaż znowu - biorąc pod uwagę wygląd nadwozia mógłby być większy. Łatwo go też utrzymać w czystości. Nie brakuje też miejsca na różnorakie duperele. Interesującym elementem jest regulacja wysokości fotela. Siedzisko kierowcy można podnieść tak wysoko, że przy odpowiednio mocnej głowie zrobienie dziury w dachu jest możliwe. Autentycznie.
Parafrazując hasło reklamowe Dodge'a, wzięliśmy za rogi wersję wysokoprężną. Najlepsza, najdroższa i w ogóle the best wersja Calibra wyposażona jest w 2-litrowy silnik Diesla, który sygnowany jest przez Volkswagena. Motor jest głośny, natrętny oraz inwazyjny. W ogóle ujarzmienie hałasu nastręcza Dodge'owi kłopotów. Po pierwsze - motor. Po drugie - beznadziejne wyciszenie wewnętrznej strony błotników. Po trzecie - szum wiatru. Już przy 100 km/h robi się męczący. Po czwarte - kierunkowskazy. Nawet z zepsutym aparatem słuchowym łatwo je usłyszeć.
Wracając do silnika. 140 koni pozwala raz dwa zaliczyć setkę, zerwać przyczepność nawet przy drugim biegu i nie za bardzo przejmować się zmianą biegów. Mocy oraz niutonometrów nie brakuje. Spalanie byłoby niższe, gdyby nie toporny profil. Gwoli informacji - Caliber dostępny jest jeszcze z dwoma silnikami benzynowymi. Oba motory (1,8 150 KM i 2,0 156 KM) więcej spalają i oferują gorsze osiągi. Więc po co je kupować? W Europie Caliber występuje tylko w wersji z napędem na przednie koła. Amerykanie mogą mieć też wersję 4x4, ale za to poskąpiono im Diesla. Dobrze im tak.
Układ kierowniczy jest w porządku: stosunkowo bezpośredni i wystarczająco precyzyjny. Skrzynia biegów? Mechaniczna z pół tuzinem biegów. Dodge jest amerykański, ale automatu w tej wersji się nie przewiduje. Lewarek umieszczony jest pod podobnym kątem jak w Polonezie. Sentymentalne.
Drogi prowadzenia są krótkie, biegi wchodzą bez zbędnych ceregieli, a pewien opór przy operowaniu lewarkiem przypada do gustu. Tylko tak: pierwszy bieg jest męcząco krótki, a wykończenie lewarka gumą z tanich kaloszy jest dyskusyjne.
Komfort jazdy jest bardziej europejski niż amerykański. Caliber pewnie trzyma się drogi, nie kołysze się w czasie manewrowania na parkingu i jest zdecydowanie bardziej stabilny niż łajba w czasie sztormu. Stosunkowo sztywne jak na standardy Europy i ekstremalnie twarde w pojęciu Ameryki zawieszenie zapewnia średni komfort jazdy. Zamiast tego jest pewnie, bezpiecznie i stabilnie.
W zakrętach to człowiek jest najsłabszym ogniwem. Mizerne trzymanie boczne foteli zmusza w czasie zmieniania kierunku do kurczowego trzymania się kierownicy. Może jednak dobrze, że jest taka duża? Mimo wyższego niż zwykle zawieszenia i sporej wysokości Caliber zachowuje się przyzwoicie na wirażach.
Nad Wisłą najtańszy Caliber kosztuje 59 tys. PLN. Jak na kompakt - niewiele. Jak na prawie SUV-a - malutko. W standardzie są poduszki, wszystkie szyby na przyciski, trochę gadżetów ułatwiających życie i elektronika czuwająca nad tym, żebyśmy w przyszłym miesiącu zapłacili rachunki. Flagowy Diesel to kwestia 86 tys. PLN. Jest kompas, głośniki w bagażniku, latarka, klimatyzacja, chłodzony schowek, pełne "opoduszkowanie" i metry kwadratowe plastiku. Konkurencja jest droższa, ma mniej gadżetów i wygląda jak ubodzy krewni. Plus dla Dodge'a.
Caliber jest prosty, rozrywkowy i nieodpowiedzialny. Gdyby był człowiekiem, to nie pogadałbyś z nim o filozofii Ericha Fromma, problemach gospodarki chińskiej i dylematach związanych z komórkami macierzystymi. Ale na imprezę, na piwo i na miasto w piątek to idealny kompan. Mimo, że trochę głupkowaty i niedojrzały, to trudno go nie lubić. Caliber ma mnóstwo uroku osobistego. Bezcenna zaleta.