Infrastruktura nie musi być najważniejsza. Czasem wystarczy szacunek dla innych
Japonia to koszmar aktywistów. Infrastruktura pieszo-rowerowa w miastach niemal nie istnieje. A mimo tego, jest tam niezmiernie bezpiecznie.
Bycie pieszym w Japonii to nie jest łatwy kawałek chleba. Ale czy na pewno? Infrastruktura, według standardów aktywistów i "zachodnich" pomysłów, jak powinno wyglądać miasto, jest do niczego. Patrząc na różne portale i stowarzyszenia, Japończycy powinni ginąć masowo na drogach. Tymczasem ruch w wielkich metropoliach jest zadziwiająco spokojny. W 2022 roku na japońskich drogach zginęło nieco ponad 2600 osób. To o blisko 800 więcej niż w Polsce. Tylko, że populacja Japonii jest ponadtrzykrotnie większa. Z kolei samochodów w Japonii jest nieco ponad 600 na 1000 mieszkańców. Biorąc pod uwagę te statystyki, naprawdę jest tam bezpiecznie.
Jak to możliwe?
Infrastruktura? "Sorry, nie mamy na nią miejsca"
"Radźcie sobie sami". Tak można by skwitować podejście Japończyków do budowy znanej nam infrastruktury "zapewniającej bezpieczeństwo. Dość stwierdzić, że w Kraju Kwitnącej Wiśni chodniki się "nie przyjęły". Oczywiście, tam gdzie ulice są szerokie, znajdziemy równie szerokie arterie dla pieszych, zazwyczaj wyposażone w dodatkowe "pasy" pomagające osobom niedowidzącym.
Chodniki w mieście? A po co to komu
Ale już gdy zejdziemy z głównych ulic, albo w mniejszych miejscowościach, chodniki stają się mało popularnym dobrem luksusowym. Zazwyczaj są namalowane na jezdni, w kilku przypadkach widziałem rozdzielenia barierkami na wysokości skrzyżowań. Nie ma też... miejsc parkingowych. Parkowanie przy ulicach w zasadzie jest zabronione. W zaułkach "przechodzi" kiedy samochód staje na chwilę. Zazwyczaj jednak jesteśmy zmuszeni do zaparkowania na mikroparkingach w okolicy. Albo przy jezdni, jeśli czekamy na kogoś. To nieco też ułatwia ruch pieszym, bo nie muszą "wychylać się zza aut".
Ale np. dojścia do atrakcji turystycznych? Tam też mieszkają ludzie, więc należy im się dojazd. A że będzie on w korku i między tłumami turystów? Trudno, takie mamy czasy. Wszyscy muszą mieć wszędzie dostęp, a infrastruktura nie może przeszkadzać.
Być może dlatego nie ma też za dużo ścieżek rowerowych. Zazwyczaj znajdziemy je w parkach, gdzie są po prostu połową chodnika z dodatkowo umieszczonym znakiem o ciągu pieszo-rowerowym.
I absolutnie nikt się tym nie przejmuje. W trójkącie kierowcy-piesi-rowerzyści, to Ci ostatni są grupą, na którą trzeba uważać. A jest ich całkiem sporo. Nie łamią przepisów, ale mają tendencje do dość luźnego traktowania tego o tym, że nie należy jeździć chodnikiem i warto by było trzymać się jednego sposobu przemieszczania się. Tymczasem slalom jezdnia-chodnik-pasy-jezdnia. Do tego slalom-gigant między pieszymi, i już jesteśmy w pracy. Tak to wygląda.
Największy ukłon dla pieszych to zakazy poruszania się rowerami i skuterami w ciągach handlowych.
Jeśli w okolicy jest dużo "atrakcji" dla pieszych, zajmą całą szerokość jezdni
Dlaczego jest bezpiecznie? Bo większość myśli o innych
W tym "raju dla introwertyków" wszyscy jednak myślą o społeczeństwie. Każdy stara się iść tak, żeby innym nie przeszkadzać. Tłumy ludzi muszą się pomieścić i sprawnie przedostać z punktu A, do B, niezależnie od tego jaka jest infrastruktura. Kierowcy uważają na pieszych, przepuszczając ich gdy Ci są nawet daleko od pasów. Czasem wywołuje to pewną konsternację, kiedy wspomniany pieszy nigdzie się nie wybiera, ale działa. Pełna kultura i "opieka".
Z drugiej strony, piesi nie ładują się pod samochód "bo mają pierwszeństwo" i starają się w miarę możliwości uważać na nadciągające samochody. Nawet na niedużych uliczkach bez chodników często z przejściem na drugą stronę czekają aż do najbliższego skrzyżowania. Czerwone światło dla wszystkich jest czerwone - chyba że jest późno wieczorem, albo nie ma żadnego samochodu w zasięgu wzroku.
Przepisy w służbie bezpieczeństwa
Jestem niemal pewien, że bezpieczeństwo i "myślenie o społeczeństwie" jest domyślną cechą Japończyków jako takich, bo wpisuje się to w ich ogólne podejście "My" zamiast "ja".
Nie sposób jednak nie wspomnieć o przepisach, które mogą mieć swój udział w pilnowaniu się na drogach.
Co do zasady, w Japonii jeździ się 40 km/h, 60 km/h lub 100 km/h. Ta ostatnia prędkość dotyczy dróg ekspresowych i mimo mandatów, rzadko kiedy jest utrzymywana.
Ciekawsze są dwie pozostałe, bo dotyczą dróg głównych i "obszarów zamieszkanych". Przy czym te ostatnie to wspomniane wąskie uliczki. A "sześćdziesiątka" obejmuje zarówno drogi pozamiejskie, jak i główne ulice w mieście. Tam zaś często są jeszcze dodatkowe znaki podnoszące lub obniżające prędkość.
Nie ma za to nigdzie progów zwalniających. Nie są najwyraźniej potrzebne. Są za to szerokie arterie idące przez centrum, na których nikt nie rozpędza się więcej niż 20 km/h powyżej limitu.
Za łatwo jest stracić prawo jazdy. A progów "utraty" w Japonii jest sporo. Od krótkiego zawieszenia, przez konieczność zdawania od nowa, aż do trzyletniego zakazu prowadzenia.
Punktów do zdobycia jest "tylko" 6. Czerwone światło to 2 punkty, przekroczenie prędkości o 50+ - 12 punktów
Chciałbym namawiać do pójścia tą drogą, ale nie mogę
Zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie coś takiego da się zorganizować. Nie każde społeczeństwo jest "przygotowane" do myślenia dalej niż czubek swojego nosa i nie wszędzie obywatele wykazują tak podziwu godny szacunek dla prawa (lekko tylko je naginając). Dlatego trudno jest wyobrazić sobie, żeby podobny układ działał na przykład w Polsce.
Ale wniosków mam kilka, które dałoby radę przeprowadzić. Samochody z parkowania przy ulicy powinny trafiać na parkingi (których oczywiście nie ma i nie będzie, bo po co komu taka infrastruktura). Ładniej, wygodniej i względnie bezproblemowo.
A przede wszystkim: myślenie o innych. Niezależnie od tego, czy jesteśmy pieszym, kierowcą, czy rowerzystą. Miejmy świadomość, że są "Ci inni" i mają dokładnie takie same prawa (i obowiązki) jak my. Uważajmy na siebie.