Jeździłem autem, które skręcało karki przechodniów. To odświeżona KIA Picanto - TEST
Przechodnie oglądali się za nią, zwłaszcza po zmroku. Kierowcy z zaciekawieniem obracali głowy, dojeżdżając do tego auta z przeciwnej strony. Okazuje się, że KIA Picanto po liftingu dosłownie skręca karki. Wcale mnie to nie dziwi.
Uwielbiam ten samochód. Mam do niego ogromny sentyment, gdyż KIA Picanto zagrała zaskakująco dużą rolę w mojej "motorsportowej" historii. Najpierw na takim aucie zdawałem egzamin na licencję wyścigową, a potem, kilka miesięcy później, wyścigową wersją walczyłem o przetrwanie na Red Bull Ringu. To było niesamowite doświadczenie, które dało mi zupełnie inne spojrzenie na świat wyścigów. Przy okazji też zyskałem ogromny szacunek do tego małego koreańskiego samochodu.
W końcu to jeden z nielicznych już przedstawicieli segmentu A, powoli wymierającego w Europie. Taki stan rzeczy mnie nie dziwi (wszystko przez wysoki koszt obowiązkowego wyposażenia). Mimo to KIA nie poddaje się i dalej chce walczyć w tej klasie aut. A odświeżone Picanto jest lepsze niż kiedykolwiek - zwłaszcza wizualnie.
KIA Picanto, dość niespodziewanie, zaczęła skręcać karki
Zwłaszcza w wersji GT-Line, która trafiła w moje ręce. Za dnia uwagę zwracają tutaj nowe światła przednie, które tworzą dość agresywny wizerunek tego modelu. Z tyłu także pojawiły się nowe lampy, z charakterystycznymi ledowymi listwami.
Całość robi szczególnie intrygujące wrażenie po zmroku. Wówczas w topowej wersji do akcji wkracza ledowa listwa z przodu, która łączy światła. Ta unikalna sygnatura świetlna zwraca uwagę, gdyż ludzie spodziewają się czegoś zupełnie innego. Z daleka auto wygląda przez to na znacznie większe, a dopiero z bliska ujawnia się jako zwyczajne Picanto.
Przy okazji liftingu nie zmieniono wnętrza. To dobrze, gdyż tutaj w zasadzie nie ma co poprawiać. Prosty kokpit jest oczywiście mocno "plastikowy", niemniej nic nie skrzypi i nie wydaje nieprzyjemnych odgłosów. Ergonomia należy do wzorowych, a komfort jazdy, nawet pomimo regulowanej w jednej płaszczyźnie kierownicy, jest bardzo dobry.
Ilość miejsca także nie rozczarowuje. Na tylnej kanapie nawet dorosłe osoby mogą względnie wygodnie przejechać krótszy lub dłuższy dystans. Bagażnik ma 255 litrów pojemności - w sam raz na większe zakupy, lub na jakiś krótki wyjazd, chociażby na działkę.
Koreańczycy zrobili dość ciekawego "oberka" w ofercie jednostek napędowych. Zapomnijcie o skrzyni CVT, powitajcie "zautomatyzowany manual"
Pod nazwą AMT kryje się prosta konstrukcja, która zwalnia nas z obowiązku korzystania ze sprzęgła. Nie oczekujcie jednak cudów - jak na zautomatyzowany manual jest nieźle, ale to wciąż konstrukcja, która działa w swoim własnym tempie.
Zmiany biegów owocują lekką "huśtawką" samochodu, ale idzie się do tego przyzwyczaić. W razie potrzeby można przeskoczyć w tryb manualny i przy wrzucaniu kolejnych biegów po prostu ściągać na chwilę nogę z gazu.
Skrzynię AMT sparowano z silnikiem 1.2 o mocy 79 KM. Z oferty zniknął wariant 1.0 T-GDI, tak więc jest to w zasadzie jedyna dostępna opcja. Zaglądając w dane techniczne można przeżyć lekki szok - sprint do setki zajmuje 16,5 sekundy, a prędkość maksymalna to 164 km/h. W miejskim aucie nie są to bardzo męczące wartości, niemniej w 2024 roku ciężko znaleźć równie "wolne" auto.
Mam jednak wrażenie, że dane z papieru nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. KIA Picanto nie tylko chętnie się rozpędza (owszem, w leniwym tempie), ale przede wszystkim jest naprawdę... zadziorna. Nie wiem o co chodzi (może to te wyścigowe wspomnienia), ale to auto wręcz zachęcało do dynamicznej jazdy.
Prowadzi się pewnie i lekko. Jest zwinne i szybkie. W mieście naprawdę wjedzie wszędzie i wyprzedzi wiele samochodów. Szczerze mówiąc ciężko mu cokolwiek zarzucić.
No, może przyczepię się do zużycia paliwa. W Warszawie ciężko było mi zejść poniżej 8 litrów, nawet przy delikatnej jeździe. W trasie jest nieco lepiej, aczkolwiek nie oczekujcie tutaj najwybitniejszej ekonomii. Miłą niespodzianką jest za to fakt, że nawet przy 120 km/h w kabinie jest zaskakująco przyjaźnie.
przy 100 km/h: | 5,1 l/100 km |
przy 120 km/h: | 6,7 l/100 km |
przy 140 km/h: | 8,1 l/100 km |
w mieście: | 6,8-8,2 l/100 km |
KIA Picanto cierpi na problem wszystkich samochodów z segmentu A. Jest nim cena
Bazowa wersja L, która i tak jest bardzo dobrze wyposażona (ma kamerę cofania, multimedia, klimatyzację), kosztuje 68 000 zł. Do tego w takim wydaniu korzysta z 58-konnego silnika 1.0.
Prezentowany egzemplarz to wariant GT-Line, wyceniany na 87 000 złotych w wersji z manualem i 90 500 złotych z "automatem". Po dołożeniu lakieru dostajemy kwotę na poziomie 92 400 złotych.
W tej cenie można dostać już przedstawicieli z segmentu B, oczywiście skromniej wyposażonych, niemniej mocniejszych. Mowa tu chociażby o Renault Clio, które w wersji Techno (środkowej) ze 100-konnym silnikiem z LPG kosztuje 87 300 złotych.
Co więcej, nawet KIA Stonic w wersji L, ze 100-konnym silnikiem, kosztuje 96 000 złotych - niewiele więcej. Owszem, ma manualną skrzynię biegów, ale oferuje lepszą dynamikę i przestronniejsze wnętrze.
To jest główna przyczyna nagłego zniknięcia segmentu A. Małe samochody w zasadzie zrównały się ceną z segmentem B w skromniejszych kompletacjach. Klienci chcą jeździć sensowniejszymi i większymi autami, więc decydują się na pojazdy o klasę większe.
Tym bardziej cieszy mnie fakt, że KIA jest jednym z nielicznych graczy na rynku, dla których te najmniejsze modele wciąż są ważne. Picanto ma najwięcej sensu w 79-konnej wersji L z manualną skrzynią biegów - wówczas kosztuje 71 500 złotych. Z pakietem zimowym i lakierem metalizowanym kosztuje 75 400 złotych. Jako "tania i nowa" propozycja może być warta uwagi.