Mały zbiornik paliwa to największe utrapienie (i żart) w nowych samochodach
Podjeżdżasz autem klasy średniej na stację. Wkładasz pistolet, odpalasz tankowanie i już po kilku chwilach odbija. Zacięło się? Nie, to tylko mały zbiornik paliwa - typowa cecha większości nowych samochodów.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nawet przeciętny samochód miał studnię zamiast zbiornika paliwa. Zużycie paliwa nie miało tutaj nic do rzeczy, bo wbrew pozorom nawet 20-letnie samochody potrafiły zużywać mniej więcej tyle samo paliwa, co nowe konstrukcje. Przykładem takich "studni" jest np. Peugeot 406 redaktora Napieraja. Niby to zwykłe auto klasy średniej, a gdzieś pomiędzy wielkim kufrem a tylną kanapą (na której jest dużo miejsca) skrywa 70-litrowe "wiadro", które pozwala spokojnie pokonać całkiem spory dystans pomiędzy tankowaniami. Zbiornik paliwa.
Na przykład Alfa Romeo Giulia Q ma 58-litrowy zbiornik paliwa. Taki widok w tym aucie jest więc bardzo częsty.
Okej, ale po co w ogóle komuś duży zbiornik paliwa?
Dyskusja na ten temat pojawia się regularnie w sieci. Generalnie za zmniejszaniem zbiorników stoi idea zmniejszenia masy i uzyskania większej przestrzeni. Producenci chcą homologować jak najlżejsze i potencjalnie najoszczędniejsze auta, a następnie w opcji oferują większy litraż. Zresztą nie jedna osoba się na tym przejechała. Np. jeszcze przed liftingiem Audi A4 domyślnie było konfigurowane z 40-litrowym bakiem. Opcją był 54-litrowy, który dopiero teraz jest standardem. W Mercedesie Klasy C sytuacja była identyczna, choć tam seryjnie montowano raptem 38-litrowe "wiadreko" na garść paliwa. Oczywiście większy zbiornik był bezpłatną opcją. Nawet taka Klasa E seryjnie wychodzi z 50-litrowym bakiem, a 70-litrowy jest na liście wyposażenia dodatkowego.
Wracając do tej dyskusji: niektórzy uważają, że wielkość zbiornika nie ma sensu. W trasie i tak trzeba robić postoje, więc połączenie ich z tankowaniem nie jest problemem. Cóż, "tak, ale nie". Rozumiem takie podejście, ale wbrew pozorom to nie jest wygodna opcja. Jadąc w długą trasę można znaleźć znacznie ciekawsze i przede wszystkim przyjemniejsze miejsca na odpoczynek niż stacje paliw. Przydrożne parkingi (takie, gdzie nie ma nic poza toaletą) czy nawet boczne drogi przy zjazdach z autostrad są lepszą opcją niż ścisk, tłok i gwar na wielkich punktach obsługi podróżnych.
Poza tym wolę zatankować raz na długi czas, aby nie przejmować się zasięgiem
W dobrym dieslu mniejszy zbiornik jest jeszcze względnie akceptowalny. Gorzej, gdy mówimy o turbobenzynie, która nawet przy prędkościach typowo autostradowych "pije" te 9-10 litrów bezołowiowej. Nagle okazuje się, że przejechanie 350 kilometrów na tankowaniu może być wyzwaniem.
I zaczyna się zabawa w celowanie we właściwą stację. Tak naprawdę po przejechaniu 250 km trzeba już się rozglądać za odpowiednim miejscem, wszak wciąż jest dużo odcinków, gdzie stacje występują dość rzadko. I nie mam tutaj na myśle wyłącznie polski, ale np. także Niemcy, gdzie bywają nawet 100-kilometrowe odcinki pomiędzy stacjami.
Może to tylko moje spaczenie, ale szukając auta dla siebie patrzę na pojemność zbiornika paliwa
Nawet Mazda MX-5 z 1998 roku, którą posiadałem przez kilka lat miała całkiem spory, 50-litrowy zbiornik. Przy silniku 1.6 owocowało to naprawdę sporym zasięgiem, zwłaszcza w trasie - wbrew obiegowym opiniom przejechanie 700-800 km w spokojnej trasie nie stanowiło wyzwania.
Teraz, gdy regularnie przeglądam interesujące mnie nowości, od razu zjeżdżam do sekcji danych technicznych i poluję na dane dotyczące tych nieszczęsnych zbiorników paliwa. Też na to zwracajcie uwagę, aby się nie nadziać na głupie wartości w nowych autach.