Mercedes błaga Unię Europejską o zmiany, KIA twierdzi, że oszaleli. Zasadniczo obie strony mają rację

Czy w 2035 roku faktycznie wejdzie w życie zakaz sprzedaży samochodów spalinowych? Unia Europejska trzyma się obranego kursu, ale coraz więcej firm, w tym Mercedes, oczekują zmian - i to radykalnych. Jednocześnie nie brakuje głosów, które popierają przyjęty kierunek dekarbonizacji. I jakkolwiek głupio to nie brzmi, to obie strony mają rację.

Jeszcze kilka lat temu Mercedes twierdził, że jest na dobrym kierunku do stworzenia potężnego portfolio samochodów elektrycznych. Te miały cieszyć się ogromną popularnością, stanowiąc ponad 50% udziału w miksie sprzedażowym. Rzeczywistość szybko jednak dogoniła utopijną wizję, a zarząd marki dostał bardzo zimny prysznic. Teraz Ola Kallenius, szef tej marki, pełniąc rolę prezesa stowarzyszenia producentów ACEA, przyjmuje zupełnie inną narrację. W jego opinii (a także według ACEA), Unia Europejska powinna podjąć natychmiastowe działania w celu zniesienia planowanego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych.

Przypominając: w 2035 roku teoretycznie nowe samochody spalinowe nie będą mogły wyjechać na drogi. W salonach zostaną już same elektryki, a jedynymi pojazdami z klasycznymi jednostkami benzynowymi i wysokoprężnymi pozostaną te obecne na rynku.

Zmiana punktu widzenia nie jest przypadkowa. Ola Kallenius stoi na czele marki, która na elektromobilność wydała absurdalne pieniądze. Te do jej kieszeni nie wrócą, a popyt na nowe samochody na prąd jest niższy, niż zakładano.

Stąd też ten apel, który zdaje się być wręcz błagalnym wezwaniem do działania, które może uratować branżę motoryzacyjną w Europie. Paradoksalnie jednak nie wszyscy producenci się pod nim podpisują. I zasadniczo ich punkt widzenia też jest bardzo rozsądny.

Unia Europejska wywołała burzę, którą przetrwają nieliczni

Decyzja o wprowadzeniu zakazu sprzedaży samochodów spalinowych podzieliła nie tylko branżę, ale także ludzi. Większość firm początkowo trzymała się koncepcji "wszystkie ręce na pokład" i popierała działania regulatorów. Stąd też tak duży i dynamiczny nacisk na elektryfikację od 2020 roku.

Jednocześnie słowo "zakaz" jest najprawdopodobniej największym hamulcem dla elektromobilności - zwłaszcza w krajach, które mają specyficzny miks energetyczny. "Zakaz" kojarzy się z czymś negatywnym, złym. Ludzie czują przymus korzystania lub poznawania rozwiązania, które jeszcze im nie pasuje. Jestem niemal pewien, że gdyby nie pojawił się taki oficjalny "deadline", to podejście wielu osób do samochodów elektrycznych wyglądałoby inaczej. Co więcej, sama elektromobilność miałaby dużo większą szansę, aby w naturalny sposób przekonać do siebie wiele osób, broniąc się różnymi cechami.

Producenci szybko zauważyli, że z samochodami elektrycznymi jest jeden problem. Ich opracowanie kosztuje krocie, a zarabia się na nich bardzo mało.

Jest więc to scenariusz, który nijak nie odpowiada standardowym założeniom każdego biznesu, gdzie zysk jest kluczem do sukcesu. Dopiero teraz, gdy koszty wielu rozwiązań spadają, marża idzie w górę. Wciąż jest to jednak poziom odległy od tego, który znamy z samochodów spalinowych. Z boku zostawię też temat serwisu, dla wielu firm będącego żyłą złota.

Mercedes Ola Kallenius

Kolejną przeszkodą jest oczywiście brak równości w rozwoju sieci ładowania i w samej energetyce. Przyjmowanie za punkt odniesienia przykładowo Norwegii, gdzie prąd jest tani i "czysty", a pokonywane dystanse wbrew pozorom niewielkie, to zakrzywianie rzeczywistości.Co więcej, tempo rozwoju sieci, a także zmian w energetyce, jest ściśle uzależnione od polityki w każdym z krajów członkowskich. Jak jest w Polsce, wiemy doskonale.

Mercedes bije więc na alarm w imieniu producentów zrzeszonych w ACEA. Twiedzi, że to ostatnia chwila na zmianę kierunku.

Nie chodzi tu jednak o rezygnację z elektryfikacji. Nic bardziej mylnego. To raczej prośba o cenny czas, który pozwoli lepiej dopasować się do realiów rynkowych i da szansę na przetrwanie branży, w której w Europie pracują miliony. Zresztą mówimy tutaj o ogromnej części PKB Starego Kontynentu.

Tylko w tym samym miejscu po drugiej stronie barykady stoją producenci, którzy "poszli na całość". I tutaj takim graczem, który prezentuję inną niż Mercedes wizję, jest KIA. List otwarty, który wystosował do Ursuli von der Leyen Ola Kallenius, spotkał się z negatywnym odbiorem po stronie koreańskiego producenta. Twierdzi on, że ma w zanadrzu cały festiwal premier samochodów elektrycznych. Zmiany w regulacjach będą więc oznaczały, że stracą swoją konkurencyjność.

Kliknij tutaj, aby przeczytać list otwarty wystosowany przez Ole Kalleniusa do Ursuli von der Leyen - LinkedIn

Realnie więc jesteśmy w sytuacji, w której Unia Europejska oczekuje szybkich zmian. Wielu producentów twierdzi, że "net zero", czyli zerowa emisja CO2 z rury wydechowej w 2035 roku jest nieosiągalna. Wąskie grono firm z kolei odbija piłeczkę i uznaje, że postawili wszystko na to, aby osiągnąć ten cel - i odejście od niego będzie dla nich oznaczało kryzysową sytuację.

Kto z tego korzysta z uśmiechem na twarzy? Oczywiście chińskie marki, które zasadniczo są gotowe... na obydwa scenariusze. Mają samochody hybrydowe, które w wielu aspektach biją europejskie rozwiązania. Mają też elektryki, tanie (przez subsydia rządowe) i dopracowane, a także wyjątkowo wydajne. Dostali rozwiązania, które chociażby sam Mercedes podsuwał im pod nos przez dekady, w ramach spółek joint-venture.

Uważam, że to właśnie elektryfikacja przez wprowadzanie hybryd powinna być wiodącym kierunkiem - ale nie jedynym

Daje nam to póki co atrakcyjny kompromis i wybór, który jest akceptowany przez wiele osób. Ci, którzy nie mają się jak ładować w domu, mogą korzystać z samochodów, które z gniazdkami nie muszą się przyjaźnić. Gotowi na wydajniejszą elektryfikację mogą postawić na hybrydy plug-in lub na elektryki.

Branża ma czas na dopasowanie się do potrzeb rynku. Rynek ma czas na dostosowanie się do nowych realiów, zwłaszcza w perspektywie sieci ładowania i miksu energetycznego. Te dziewięć lat, które Unia Europejska nam wyznaczyła, ewidentnie nie wystarczy, aby osiągnąć ten cel. Potrzebujemy więcej przestrzeni, aby bez wywracania rynku do góry nogami dotrzeć do miejsca, w którym emisja spadnie do minimum.

Tylko czy ten głos rozsądku faktycznie dotrze tam, gdzie powinien?