Muzyka łagodzi obyczaje - czyżby?
Kierowców podzielić można z założenia na trzy grupy. Tych, którzy doceniają aspekty techniczne wozu. Tych, którzy cenią sobie jego nagłośnienie. I tych, którzy widzą tylko jego kolor. Dziś skupimy się na tych drugich.
Szeroko rozumiana muzyka to jedno ze wspanialszych dzieł ludzkości, tuż za samochodami oczywiście. Jak cywilizacja stara, tak towarzyszą nam jakieś dźwięki. Począwszy od pierwszych rytmów wystukiwanych kamień o kamień, przez pierwsze instrumenty smyczkowe, po wszelki rodzaj elektroniki (nie sposób nawet spamiętać wszystkich gatunków muzycznych, które można wygenerować komputerowo).
Muzyka towarzyszy nam przy tym niemalże w każdej dziedzinie życia. Słuchamy jej podczas wieczornego relaksu, gdy gotujemy jedno z tych przepysznych dań, gdy się uczymy, gdy bierzemy prysznic, podczas spotkania ze znajomymi w pubie, a także podczas seksu. Przeróżne brzmienia dochodzące z głośników są również obecne w naszych samochodach, nawet gdy te same potrafią dostatecznie dobrze brzmieć.
Długo można by mówić o tym, czego w samochodzie słucha się najchętniej. Każdy zapewne ma swój typ. Jedni preferować będą lokalną stację radiową, która na bieżąco będzie ich informować o ewentualnych utrudnieniach na drodze, inni wybiorą natomiast rozgłośnię nadającą ich ulubione rytmy. Znajdą się też fani starych taśm i płyt CD, a co nowocześniejsi muzykę puszczać będą z dokładnie wyselekcjonowanej kolekcji na swoim nośniku USB.
Ja osobiście zwykłem słuchać jednej z kilku stacji radiowych, w zależności gdzie akurat jestem. Preferuję muzykę rockową, stąd wybór mam dość ograniczony (dalej tęsknię za dawnym zasięgiem Eski Rock). Ostatnią trasę natomiast pokonałem słuchając płyty z kawałkami dawnych zespołów punkowych. Do czego zmierzam?
Muzyka w samochodzie pozwala się nam zrelaksować. Daje nam poczucie komfortu, a przy tym jest to kolejna sposobność do posłuchania ulubionych wykonawców. Nie powinna ona mieć jednak wpływu na styl jazdy, zwłaszcza gdy rodzi to zagrożenie. Niektórzy jednak o tym zapominają.
Są bowiem na świecie ludzie, którzy w samochodach, bardziej od ich mocnych silników, komfortowego zawieszenia czy bogatego wyposażenia dodatkowego, cenią sobie ich nagłośnienie. Nie liczy się dla nich to, jak samochód wygląda, a już w ogóle to, jak się prowadzi. Nie jest też istotne, czy jest on bezpieczny, bo przecież sami jadą nierozważnie.
Wiecie, o kim mowa. Z jakiegoś błahego powodu stoicie na parkingu przy samochodzie, albo idziecie po prostu po bułki do sklepu i czekacie na zielone światło na przejściu dla pieszych. Słyszycie nadciągające z daleka dźwięki. Nie jest to burza. Nie jest to karetka na sygnale. Nie jest to także początek trzeciej wojny światowej czy plaga szarańczy. Nie... To dwudziestoletnie BMW w gazie z tysiącem głośników na pokładzie. Jego właściciel wymontował nawet tylną kanapę, żeby mieć miejsce na wzmacniacz, a od ilości decybeli wypadły mu już wszystkie włosy.
Pozwolę sobie jednak uprzedzić fakty. Problemem nie są łysiejący kierowcy czy ludzie, którzy cenią sobie łatwą w obsłudze fryzurę. Nie mówimy tu też o posiadaczach wspaniałych antyków czy fanach bawarskiej marki, którą sam osobiście cenię.
Melomanem, czy też audiofilem, nie mogę siebie nazwać, bowiem mój słuch nie odróżnia brzmienia gitary basowej od skrzypiec. Mimo to mam swoje ulubione zespoły i kawałki, które nieraz bardzo dobrze nadają się do jazdy samochodem. Lubię też od czasu do czasu podkręcić głośniki, tak żeby sąsiedzi wiedzieli, że właśnie parkuję. Wszystko ok, ale bez przesady.
W ruchu ulicznym bardzo ważne jest mianowicie zachowanie czujności i uwagi. Wielu rzeczy się zwyczajnie nie widzi, ale wciąż można je usłyszeć. Oczywiście o ile słyszy się jeszcze cokolwiek. Będą to chociażby klakson kierowcy, któremu nieumyślnie zajechaliśmy drogę, czy syrena karetki pędzącej by uratować komuś życie. W codziennym pośpiechu, przy jednoczesnym zmęczeniu i tysiącu bieżących problemów na głowie, można zwyczajnie nie zauważyć pędzącego na nas auta, czy ratowników medycznych w odbiciu naszego lusterka. Mimo to niektórzy nie widzą w tym problemu.
Zostawmy jednak kwestie bezpieczeństwa na drodze (bo wyjdę na nudziarza). Przerośnięty system audio dalej pozostaje oznaką próżniactwa i braku logicznego myślenia. Pewnie, że czysty dźwięk to miód na nasze uszy, ale czy trzeba od razu być na koncercie Rammsteina przez 24 godziny na dobę? To zwyczajnie niepraktyczne.
Przy automatycznej skrzyni biegów jeszcze można to zdzierżyć, bo komputer samodzielnie decyduje, kiedy należy zmienić bieg. Jednak przy wciąż powszechniejszej przekładni manualnej brzmienie silnika bywa nieocenionym ułatwieniem przy podróżowaniu. Nie trzeba wtedy patrzeć na obrotomierz, a przy okazji zmniejsza się ryzyko bezsensownego przeciążania silnika. No i to bezpieczeństwo...
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że w upalny letni dzień można stanąć w korku. Chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza (o ile można o takim jeszcze mówić stojąc w korku) opuszcza się szyby. I zamiast dalej rozkoszować się głosem swojej ulubionej wokalistki, słyszy się tylko techno dobiegające z jeżdżącej sceny parady miłości stojącej obok. No bez jaj.
Samochody to wspaniały wynalazek, podobnie jak muzyka. Za jednym i drugim kryje się jednak wielka odpowiedzialność. I o ile o gustach, tak motoryzacyjnych, jak i muzycznych, nie powinno się dyskutować, tak zawsze warto mieć na uwadze innych ludzi. Oni też są, istnieją, żyją, korzystają z dróg publicznych. I oni także mają prawo nucić pod nosem "dmuchawce, latawce, wiatr".
Na koniec oczywiście, tradycyjnie już - szerokości!