Nie jest dobrze. Sprzedaż spada, kluczowe rynki zwalniają. To zły znak
Sprzedaż samochodów w Europie nurkuje, a najwięksi producenci są w coraz większych tarapatach. To bardzo zły znak.
Wydawać by się mogło, że po przestojach produkcyjnych związanych z pandemią i z przerwanymi łańcuchami dostaw, branża motoryzacyjna będzie mogła spokojnie rozwijać skrzydła. Nic bardziej mylnego. Sprzedaż samochodów nurkuje, a sytuacja nie nastraja pozytywnie. Analitycy mówią wprost - to może być widmo kryzysu.
Sprzedaż samochodów w listopadzie spadła o kolejne dwa procent. Największe rynki szybko nurkują
Mowa tutaj o Francji i Włoszech, gdzie sprzedaż wyglądała najsłabiej. Według ekspertów taki stan rzeczy jest wynikiem rosnących kosztów życia. Ludzie decydują się na zatrzymanie obecnych pojazdów i nie zmieniają samochodów. Do tego rynek pojazdów elektrycznych mocno zwalnia, gdyż kolejne kraje rezygnują z dopłat, przekierowując cenne pieniądze na ważniejsze cele. To tylko pokazuje, jak mocno popularność aut elektrycznych jest powiązana ze wsparciem ze strony rządu. Ich cena jest po prostu wciąż zdecydowanie zbyt wysoka.
Najwięksi gracze szykują się na wiele zmian. Volkswagen znalazł wspólny język ze związkami zawodowymi, ale to oznacza cięcia w produkcji i zwolnienia. Stellantis przygotowuje plan restrukturyzacyjny, który też może wiązać się z dużymi zmianami w produkcji. Tu jednak trwa walka o podbicie wyników.
Elektryki toczą się leniwym tempem, ale hybrydy rosną w siłę
To pokazuje gdzie skierowany jest wzrok rynku. Popularność hybryd (klasycznych, bez "wtyczki") nie stanowi zaskoczenia. Są oszczędne, wydajne i oferują dobrą dynamikę - a to są cechy, których poszukuje wiele osób.
Co dalej?
Słabnąca sprzedaż to jeden z kilku problemów największych graczy. Drugim są nowe normy, które wejdą w życie od 1 stycznia. Te przełożą się na ogromne kary, które oczywiście będą przesunięte na konsumentów. Krótko mówiąc - ceny pójdą w górę.
Nie jest to wbrew pozorom kwestia dyrektywy CAFE, jak mylnie sugeruje wiele mediów. Chodzi po prostu o nowe normy emisji, które obniżają poziom emisji CO2 do niecałych 95 g/km. Przekroczenie tej granicy będzie oznaczało 95 euro kary za każdy gram przekroczenia, pomnożone przez liczbę sprzedanych aut. Mówimy więc o miliardach do wydania.
To możne oznaczać, że sprzedaż samochodów spadnie jeszcze bardziej, a producenci będą szukali sposobu na przeskalowanie swoich działań, tak aby nie wydawać ogromnych pieniędzy na utrzymanie ledwo funkcjonujących fabryk.
Zaistniała sytuacja ma również wpływ na poddostawców. Największe firmy, takie jak Bosch, Siemes, Continental czy Schaeffler ogłosiły masowe zwolnienia i redukcję ogromnej liczby personelu.