AMG Driving Academy na Torze Poznań
Wszystkie mądre głowy zajmujące się dietetyką wpajają nam, że posiłki muszą być właściwie zbalansowane, tak aby dostarczyć organizmowi należyte substancje, unikając tych przynoszących więcej szkód niż pożytku. Mercedes jednak zdecydowanie ignoruje takie opinie, oferując w AMG Driving Academy same kaloryczne potrawy. Najsmaczniejsze potrawy.
Gradacja naszego posiłku składającego się z trzech dań została idealnie dopasowana. Na przystawkę Mercedes-AMG A45 w dwóch wariantach - standardowym, oraz z pakietem Performance. Następnym etapem była gorąca jeszcze nowość w postaci “środkowej” limuzyny, modelu E w wariantach E43 oraz szalonym E63S. Na deser z kolei przygotowano auta wywołujące gęsią skórkę, koszmary i zaburzenia widzenia, czyli GT S oraz niemal torowego GT R-a. Pomimo wspólnych genów (zwłaszcza w topowych samochodach z tego zestawu) każde dziecko z rodziny Mercedes-AMG serwuje skrajnie zróżnicowane wrażenia z jazdy.
Atak
Hothatch z gwiazdą na masce nie jest żadną nowością - zarówno dla Was jak i dla nas. Testując ten samochód kilka miesięcy temu wyłącznie na drogach publicznych nie miałem możliwości wyciśnięcia z niego stu procent możliwości, co odbiło się lekkim niezadowoleniem z charakterystyki i zestrojenia auta. Muszę jednak oficjalnie odszczekać swoje słowa i przyznać się do błędu - A45 to fenomenalna maszyna, która ujawnia swoje możliwości właśnie na torze.
Nie mówię tu jednak o dużej pętli Toru Poznań. Małe AMG rzucono na wymagający odcinek kartingowy, który to dodatkowo zyskał utrudnienie w postaci wąskich bramek, które trzeba było zaliczyć. Strącony słupek to standardowe pięć sekund kary. Pierwsze przejazdy odbywały się za kierownicą A45 z wieloma dodatkami oznaczonymi słowem Performance - czyli aktywnym zawieszeniem, kubełkowymi fotelami, wydechem z zaworem “wzmacniającym” brzmienie oraz, co najważniejsze, ze szperą na przedniej osi. Zestaw niemalże idealny na takie okoliczności. Krótkie nadwozie oraz napęd na cztery koła (nawet z wyraźną dominacją “przodu”) pozwalał na szybkie i niezwykle skuteczne czasowo pokonywanie przygotowanej trasy. Z każdym kolejnym przejazdem cała grupa wyciskała z A-klasy coraz więcej - słupki niebezpiecznie zbliżały się do krawędzi auta, a skowyt opon sugerował wzrastające prędkości na ostrych zakrętach.
Wtem przyszedł czas na zimny prysznic. Nie chodzi jednak o deszcz, a o przesiadkę - tym razem do absolutnie seryjnego i bazowego A45. Na pokładzie jedynie to, co występuje w podstawie. Wspomnianych wyżej dodatków absolutny brak. Efekt? Słupki fruwały w powietrzu jeden za drugim. Różnica pomiędzy tymi autami jest diametralna. W codziennej eksploatacji nie byłaby aż tak widoczna, lecz intensywna jazda na torze doskonale uwidoczniła elementy, które wpływają na lepsze prowadzenie.
Na koniec czasówka, już za kierownicą tej “lepszej” wersji. Wynik bardzo zadowalający - trzecie miejsce na "pudle", tuż za dwoma bardzo dobrymi kierowcami daje dużą satysfakcję.
Wysokie napięcie
Drugim etapem było auto, które niezależnie od generacji budzi duże emocje. Mowa o klasie E w wydaniu AMG. Do dyspozycji mieliśmy dwie wersje - bazową E43, korzystającą z 3-litrowego, podwójnie doładowanego V6 (z napędem 4MATIC), oraz topowe E63S, w którym to pod maską drzemie 4-litrowe V8 generujące 612 koni mechanicznych, przekazywanych na cztery kołą za pośrednictwem ulepszonego 4MATIC+. Auta te mieliśmy sprawdzić pełnej pętli Toru Poznań. Czy coś mogło pójść nie tak?
Zdecydowanie - był to jednak mój błąd. Spokojnie, wszystkie auta dotarły do mety całe i zdrowe. Problem polegał na wyborze. Otóż do pierwszego przejazdu wybrałem E63S. Chęć bliższego zapoznania się z tym autem oraz elektryzujący dźwięk wydechu działał jak hipnoza - na kilka chwil inne opcje przestały istnieć.
E63 już na pierwszy rzut oka różni się od swoich słabszych braci. Zupełnie inaczej zarysowany przód (dzielący z resztą gamy głównie lampy), poszerzone nadwozie oraz agresywnie zarysowane zderzaki z ogromnymi wlotami powietrza oraz masywnym dyfuzorem z tyłu sprawiają, że nawet w towarzystwie takiej bestii jaką jest Mercedes-AMG GT R “sportowa limuzyna” nie ma się czego wstydzić. Zresztą, cały czas E63S bije modele GT przyspieszeniem. Ot, rozwój techniki. Jeśli kiedykolwiek jeździliście dobrze wyposażonym egzemplarzem nowej E-klasy, to w E63S poczujecie się jak w domu. Tutaj jedyną różnicą są znacznie lepiej wyprofilowane fotele oraz inna grafika zegarów w trybie Sport+.
Czas ruszać. Prawa noga na hamulcu, lewa ręka przesuwa w dół przełącznik skrzyni ukryty w dźwigni za kierownicą. Powoli wytaczamy się na tor na okrążenie zapoznawcze. Poruszamy się w konwencji lead&follow, czyli na czele całej ekipy pędzi instruktor, tym razem za kierownicą Mercedesa-AMG C43. Za nim suną odpowiedniki z literą E, zaś zestaw zamykamy dwoma egzemplarzami E63S. Na kolejnych zakrętach dokładnie zapoznajemy się z apexami oraz punktami hamowania, aby już po niecałych dwóch minutach wcisnąć gaz w podłogę i przejechać kolejne okrążenie szerzej korzystając z możliwośći auta.
Już na prostej następuje zagięcie czasoprzestrzeni. Z ostatniego zakrętu noszącego jakże odkrywczą nazwę “Ostatni Prawy” wychodzimy przy prędkości wynoszącej około 140 km/h. Do kolejnego łuku, czyli “Baby Jagi” na liczniku jest blisko 200 km/h - i to przy ograniczeniu w postaci słabszych aut jadących przed nami, których to kategorycznie wyprzedzać nie wolno było. E63S w zasadzie nie chce stracić przyczepności - nawet przesadzając z gazem w zakręcie (wspomnę tylko, że ESP było włączone, zaś auto ustawiono w tryb Sport+) auto sunie jak przyklejone, zachęcając kierowcę do jeszcze ostrzejej jazdy. Reakcja na jakikolwiek ruch kierownicą jest natychmiastowa, choć czuć tutaj masę oraz wymiary auta. Hamulce nawet przy bardzo ostrym użytkowaniu nie wskazują jakichkolwiek objawów zużycia - fading jest im całkowicie obcy.
Dopiero wyraźne przekraczanie granic sprawia, iż najpierw powita nas lekka podsterowność, która po chwili zamienia się w nadsterowność, szybko niwelowaną przez ESP. Może to lekka herezja, ale mimo wszystko więcej w tym aucie autostradowego pożeracza kilometrów niż torowej bestii przygotowanej do bicia rekordów - zwłaszcza przy tak abstrakcyjnym przyspieszeniu, zarówno od zera do stu kilometrów na godzinę jak i od stu do dwustu.
Po czterech kółkach szybka przesiadka do E43, która szybko spotkała się z moim monstrualnym zaskoczeniem. Jeśli myślicie, że litery AMG w przypadku tego auta niosą mniej więcej ten sam poziom, to szybko muszę wyprowadzić Was z błędu. E43 owszem, jest przyjemnie szybkie, jest komfortowe, jest dobrze wyposażone. W prowadzeniu jednak pozostaje wygodną limuzyną, która przy okazji tylko ma oferować kierowcy nieco więcej możliwości. Pierwsze zakręty ujawniają to, co całkowicie zmieniono w E63. Po pierwsze - układ kierowniczy. Tam jest krótki i nieziemsko precyzyjny, wyraźnie wspomagany, aczkolwiek wciąż zachowujący należyty opór. W przypadku E43 jest po prostu lekko i przyjemnie. Kontakt na linii koła-kierowca pozostaje niewzruszony, jednak do czułości mocniejszego brata jest mu bardzo daleko. Nadwozie nieco pływa w łukach, zaś przy szybkich dohamowaniach atakuje nas myszkujący tył. Nie można powiedzieć, że jest to złe auto - nic z tych rzeczy. Problem polega na pewnej konotacji skrótu AMG. Do tej pory pojawiał się głównie na autach, które przeszły solidne modyfikacje. Po wciągnięciu tej firmy w struktury Mercedesa (i utworzeniu spółki Mercedes-AMG) linia modeli “43” stała się swego rodzaju poziomem wejścia do “najszybszej rodziny świata”, jak to AMG o sobie mówi. Rozumiem więc głosy tych, którzy uważają, że słabsze samochody nie do końca pasują producentowi z Affalterbach. Czy się z nimi zgadzam? W żadnym wypadku - te “słabe AMG” wciąż są w stanie pokonać wielu konkurentów określających siebie “prawdziwie sportowymi”.
Maszyna do wygrywania
Na deser zostało najlepsze - model GT S oraz GT R. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie złośliwość pogody - tuż po tym, jak zajęliśmy miejsca w samochodach (początkowo w słabszym GT S) zaczęło lać. Nawet na kółku zapoznawczym, gdzie prędkości były stosunkowo niskie, każdy zakręt stawał się walką z nadsterownością. Wycieraczki niemal nie wyrabiały ze zbieraniem wody z przedniej szyby. Widoczność? Przez chwilę samochód instruktora wyglądał niczym szara plama w ścianie deszczu. Przyznam szczerze, że niewiele udało się tutaj zdziałać. Prędkości były dużo niższe niż w przypadku przejazdów wcześniejszych grup. Moje kółko ograniczyło się głównie do poszukiwania resztek przyczepności oraz odruchowego kontrowania uciekającego tyłu. Dwa kółka minęły w mgnieniu oka, a przede mną jeszcze najważniejsze i najbardziej wyczekiwane spotkanie - z torowym niemalże GT R-em.
Przeskakując przez próg lądujemy w twardym, acz zadziwiająco wygodnym kubełkowym fotelu. Wnętrze w zasadzie niczym się nie różni - największa zmiana to pomarańczowa czcionka na zegarach (niezwykle efektowna swoją drogą) oraz zamsz na kierownicy. Poza tym tuż pod centralnymi nawiewami ukryto niepozornie wyglądające pokrętło, które to ma kluczową rolę w wykręcaniu możliwie najlepszych czasów na torach. Na czym polega jego działanie? Otóż oddaje ono kierowcy aż dziewięć różnych ustawień kontroli trakcji. Nie chodzi tutaj jednak o ESP, a o uślizg kół na wyjściu z zakrętu - w zależności od nawierzchni oraz warunków pogodowych kierowca może dostosować ustawienia do swoich potrzeb. Poza tym niezmiennie dostępne są tryby jazdy - w tym Sport i Sport+, umożliwiające bezpieczne wykorzystanie mocy auta.
Nam niestety nie pozwolono dotykać tego jakże kuszącego elementu. Zresztą byłaby to skrajna głupota, zwłaszcza w tak kiepskich warunkach. Na szczęście tuż przed startem GT R-em nieco się rozpogodziło. Tor pozostawał mokry, ale warunki były znacznie lepsze niż zaledwie kilka minut wcześniej kiedy to walczyłem z GT S-em. Tym razem nie było czasu na kółko zapoznawcze - od pierwszego zakrętu mogliśmy korzystać z tego, co oddaje kierowcy GT R. Lekko jednak nie było. Koła obuto w opony Michelin Pilot Sport Cup 2, które z odprowadzaniem dużej ilości wody radzą sobie dość kiepsko. Przód nerwowo pływał, zaś po chwili dołączał do niego rzucający się tył. 585 koni mechanicznych przekazywanych wyłącznie na tylną oś wręcz paliło się do pracy, jednak nieustępliwa elektronika tłamsiła wszelkie zakusy na wyczynową jazdę.
Różnica między GT S-em a GT R-em jest ogromna. R-ka jest ostra, precyzyjna, nieco wulgarna, ale jednocześnie niezwykle czuła. W odpowiednich warunkach pozwala na prawdziwie wyczynową jazdę - tor jest miejscem, w którym powstała i w którym będzie czuła się najlepiej. Technicznie zresztą jest to doskonała mieszanka modelu startującego w grupie GT3 i właśnie wspomnianego GT S-a. Całkowicie przeprojektowana aerodynamika pod kątem zaoferowania możliwie najlepszego docisku, jeszcze “krótszy” układ kierowniczy czy w pełni regulowane zawieszenie (klasycznie, kluczem, a nie elektroniką) są kluczem do sukcesu tego auta.
Niestety - dwa kółka w tak specyficznych warunkach nie pozwalają na szczegółowe opisanie wrażeń z jazdy. Na dobrą sprawę były to bardziej wrażenia z walki i prób dynamicznego, acz wciąż bezpiecznego pokonania pełnej pętli Toru Poznań. Szkoda, wielka szkoda.
Apetyt na więcej?
Nie da się ukryć, że po takim “posiłku” ciężko jest być w pełni zaspokojonym. Po raz pierwszy jednak mogłem spokojnie zestawić sobie w jednym miejscu, czasie oraz mniej więcej przy zbliżonych warunkach wszystkie najważniejsze modele z gamy Mercedes-AMG. Ten jeden dzień pokazuje, jak niesamowicie zróżnicowane są te auta i dla jak szerokiej gamy klientów je przygotowano. W zasadzie każda osoba, niezależnie od wieku i upodobań znajdzie coś dla siebie w rodzinie AMG. Ważne jest tylko to, aby ceniła sobie doskonałe właściwości jezdne oraz unikalny niemiecki charakter, którego sportowym Mercedesom trudno odmówić.