Stellantis się zmienia. Chyba możemy odetchnąć z ulgą
Po odejściu Carlosa Tavaresa grupa Stellantis przechodzi ogromne zmiany. Szefowie poszczególnych marek mówią wprost: wreszcie dostaliśmy wolność. A ta wolność może być znakiem zmian na lepsze.
Z reguły odejście dyrektora wykonawczego jakiejś marki lub koncernu nie jest wielkim wydarzeniem. W przypadku grupy Stellantis mówimy jednak o rewolucji. Carlos Tavares rządził żelazną pięścią, tnąc koszty i "optymalizując" produkcję. Jego działania najpierw przyniosły temu koncernowi ogromne zyski, a później jeszcze większe straty. Mając tyle marek w portfolio powinni być potęgą, a są w ogonie. Finalnie rada nadzorcza postanowiła pożegnać się z Tavaresem i sama podwinęła rękawy, zabierając się do ciężkiej pracy.
To, co zastali, nie wyglądało dobrze. Wściekli pracownicy, rozpalone do czerwoności związki zawodowe, fatalne wyniki, niezadowolenie klientów z produktów. Fuzja, która miała zapewnić bezpieczeństwo i stabilny rozwój grupie PSA i FCA, zamieniła się w koszmar. Ale otrzeźwienie przyszło w dobrym momencie, a odpowiedni ludzie zabrali się do pracy.
Grupa Stellantis była przedziwnym tworem. Stojący na jej czele Carlos Tavares wymagał wiele i nie dopuszczał innych do głosy. Paradoksalnie jednak pod nim kryli się ludzie z pasją i chęciami do działania. Teraz, kiedy przyszedł czas naprawy, są gotowi zrobić wszystko, aby uratować swoje marki.
Stellantis dostał wolność. I to jest dobra informacja
Nie ma już za sterami szalonego księgowego, który redukował liczbę łazienek i sprawdzał zużycie papieru toaletowego. Wszystkie samochody kazał budować z tych samych klocków, tnąc ich jakość. Ceny szły w górę, a dostawało się za te pieniądze znacznie mniej, niż u konkurencji. Nic dziwnego, że sprzedaż tąpnęła.
John Elkann, prezes rady nadzorczej i członek rodziny Agnellich, obudził się w odpowiednim momencie i ruszył do działania. Za sterami poszczególnych firm stanęli odpowiedni ludzie, z wizją i pomysłem. Nie mają wielkiego pola do popisu, gdyż mogą jedynie zmieniać szykowane auta, lub przerabiać te, które trafiły na rynek.
To jednak dopiero początek. Pewne jest to, że w dobie "ochłodzonego" klimatu dla elektryków, mogą powrócić do idei hybryd i hybryd plug-in. Mają też możliwość wprowadzić na rynek samochody lepiej wykończone i dopasowane do oczekiwań klientów. Jest też przestrzeń do walki z wysokimi cenami, aby do salonów przyciągnąć nowych klientów.
Co więcej, Stellantis chce załagodzić konflikt z dealerami, których Tavares dosłownie wykosił. Nic dziwnego, że wielu z nich zrezygnowało ze współpracy z tym koncernem i postawiło na chińskie marki. W niektórych przypadkach oznaczało to znacznie wyższą sprzedaż.
Teraz pozostaje liczyć na to, że Stellantis wróci na dobre tory i po raz pierwszy od swojego debiutu w 2021 roku pokaże właściwą twarz. Ja osobiście trzymam kciuki, gdyż tak dobre marki nie mogą się zmarnować. A pod Tavaresem skończyłyby marnie.